[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podszedł konduktor.Wyciągnąłem do niego mojego funta.– Do końca trasy – rzuciłem jak gdyby nigdy nic.– Się robi – odparł.– To będzie dwa szylingi i dwa pensy.Podał mi bilet i włożył odliczoną resztę do ręki.Nie drgnąłem, póki sobie nie poszedł, a wtedy zacząłem przyglądać się temu, co trzymałem w dłoni.Poczyniłem ciekawe spostrzeżenie.Otóż połowę reszty dostałem w walucie angielskiej, zatem wyglądało na to, że cała forsa z portfela będzie się łatwo wydawać.No i proszę, jechałem sobie „do końca trasy”, nie mając zielonego pojęcia, gdzie ten koniec jest! Absurd, niewiarygodny absurd! Wpatrywałem się w mijany krajobraz, ale nie znajdowałem tam niczego, Co mogłoby mi zdradzić, gdzie, do cholery, jestem! Irlandia! Cóż ja wiem o Irlandii?Odpowiedź przyszła prawie natychmiast: praktycznie nic.Irlandia to stronica z atlasu, której się nigdy nie przyglądałem, a Irlandczycy byli śmiesznym narodem lubiącym się bić.Chodziło mi po głowie coś jeszcze, coś o jakiejś rewolucji, o wojnie domowej, o zbrojnym powstaniu, lecz to wszystko zdarzyło się chyba w dość zamierzchłych czasach.Ale tak, owszem, czytałem też coś i o bieżących kłopotach Irlandii Północnej.Autobus zatrzymał się, by zabrać pasażerów.Wtedy minął nas wóz strażacki.Dzwonił szaleńczo dzwonkiem i pędził na złamanie karku w przeciwną stronę.Ludzie wykręcali szyje, by śledzić jego przejazd, a ja się uśmiechałem.W trakcie mojej ucieczki wypalił pistolet i ktoś wrzasnął, zatem w domu znajdował się człowiek z raną postrzałową.Z tego Nalana Gęba tak łatwo się nie wytłumaczy.Autobus toczył się przed siebie i Bóg jeden wie, dokąd jechał.Minęliśmy miejscowość o nazwie Cratloe, co nie brzmiało specjalnie z irlandzka, ale był tam też drogowskaz do Bunratty, a to już brzmiało, a jakże.Nie wiadomo skąd nadleciał nagle duży odrzutowiec – pasażerski, nie wojskowy – i począł nad nami zataczać szerokie kręgi.Wytracał wysokość, najwyraźniej z zamiarem lądowania.W głowie otworzyła mi się naraz jakaś szufladka i wyskoczyła z niej nazwa: Shannon.Tak nazywało się międzynarodowe lotnisko irlandzkie, tyle że nie miałem pojęcia, w jakiej części Irlandii znajduje się to lotnisko.Do listy pilnych sprawunków dodałem w myślach jeszcze jedną rzecz: mapę.Sunęliśmy dalej, tymczasem zza chmur wyszło słońce i przeświecając przez deszcz, namalowało na niebie tęczę.Wokół wyrastało coraz więcej domów – zjawił się nawet tor wyścigowy – i nagle.Limerick! Magiczne słowo Limerick! Zatem byłem w Limerick! No i co z tego? Limerick kojarzył mi się tylko i wyłącznie z limerykiem o dziewczynce z Chartumu, z niczym więcej.Ale ten Limerick okazał się być dużym, ruchliwym miastem, za co dziękowałem Bogu, bo w mieście tej wielkości mogłem zniknąć bez śladu.Wysiadłem z autobusu, zanim dojechał do centrum.Konduktor spojrzał na mnie ze zdumieniem, choć możliwe, że tylko tak mi się wydawało.Wysiadłem, ponieważ zobaczyłem sporą księgarnię, gdzie miałem szansę zdobyć to, czego teraz najbardziej potrzebowałem – informację.Cofnąłem się ze sto metrów i jak gdyby nigdy nic wszedłem do środka.Wędrowałem od stoiska do stoiska, aż wreszcie dotarłem tam, gdzie chciałem.Czego tam nie było! Znalazłem stos przewodników, do wyboru do koloru, i niebywałą ilość map: od składanych w arkusze po wydania książkowe.Odrzuciłem przewodniki literackie i antykwaryczne i zdecydowałem się na treściwe, zwarte kompendium.Kupiłem również składaną mapę drogową, która z powodzeniem mieściła się w kieszeni, oraz papier listowy, paczkę kopert i gazetę.Zapłaciłem za wszystko jedną z przywłaszczonych piątek.Zabrałem swój łup do pobliskiej herbaciarni i znad czajniczka słabego naparu i znad kilku czerstwych bułeczek – taka to właśnie była herbaciarnia – zacząłem mu się dokładnie przyglądać.Dowiedziałem się z mapy, że Limerick leży przy ujściu rzeki Shannon i – jak podejrzewałem – koło lotniska.Dom, z którego zwiałem, znajdował się na północ od Limerick, gdzieś między Sixmilebridge a Cratloe.Dla Nalanej Gęby i jego ludzi usytuowanie kryjówki było niezwykle zręczne, bo dom leżał zaledwie o piętnaście minut jazdy samochodem od lotniska.Nalałem sobie kolejną filiżankę letniej herbaty i rozłożyłem gazetę, by stwierdzić, że Slade i Rearden nadal zajmują sporo miejsca w prasie.Ba! Pisali o nas na pierwszej stronie! Fakt, mogło to być spowodowane przyjazdem inspektora Brunskilla do Dublina, co na nowo rozbudziło zainteresowanie lokalnej prasy.W gazecie zamieszczono fotografię, na której widać było, jak Brunskill wysiada z samochodu.Kiedy spytano go, czego spodziewa się po wizycie w Irlandii – uciął krótko: Żadnych komentarzy.Inspektor Forbes wrócił właśnie z Brukseli do Londynu, skąd donosił: Żadnych postępów w sprawie.Oczywiście, prasa o wiele więcej uwagi poświęcała Slade’owi niż mnie, bo szpieg jest znacznie atrakcyjniejszy od jakiegoś tam złodzieja biżuterii.A jednak z tego, jak rozpisywali się o Forbesie i Brunskillu, mogłem wnosić, że i o mnie nie zapomniano.Wybrano ich dwóch, bowiem oni umieli mnie zidentyfikować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]