[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest tu także kusza i parę bełtów – to ci zostawię.Chwyciła go za ramię.– Nie idź jeszcze.Ustąpił wobec poczucia osamotnienia, jakie usłyszał w jej głosie.Niebawem powiedział:– Kto by pomyślał, że Willis porwie się na coś takiego? Był to postępek człowieka prawdziwie odważnego, a nigdy mu śmiałości nie przypisywałem.– Kto wie, co drzemie w człowieku? – powiedziała Benedetta miękko, Armstrong zaś zrozumiał, że myśli o O’Harze.Pozostał z nią jeszcze chwilę, próbując rozmową rozładować jej napięcie, potem wrócił w głąb tunelu i zapalił lampę.O’Hara popatrzył na niego oczami pełnymi cierpienia.– Ciężarówka załatwiona odmownie? – zapytał.– Nie wiem – odrzekł Armstrong.– Jeszcze się nie przyglądałem.– Sądziłem, że może zdołamy nią umknąć – rzekł O’Hara.– Rzucę okiem.Chyba nie bardzo ucierpiała od kuksańców – ci chłopcy nieźle ją opancerzyli przeciwko naszym bełtom.Ale nie sądzę, by posłużyły jej kule; tu osłony mogły okazać się niewystarczające.Przysunął się do nich Aguillar.– Może spróbowalibyśmy w ciemnościach.uciec?– Dokąd? – zapytał rzeczowo Armstrong.– Obstawiają most, a poza tym uważam, że próba przejechania przez niego nocą byłaby czystym samobójstwem.No i tu nie brak im światła; będą dobrze pilnować wlotu tunelu.– Potarł czubek głowy.– Nie wiem, dlaczego nie chcą nas załatwić już teraz.– Chyba zabiłem ich szefa – powiedział O’Hara.– Mam nadzieję.A nie sądzę, by Santos miał dość ikry, żeby atakować – boi się tego, na co może trafić.– Kto to jest Santos? – zapytał Aguillar.– Kubańczyk.– O’Hara słabo się uśmiechnął.– Tam, niżej, podszedłem do niego całkiem blisko.– Narobiłeś im mnóstwo strat tą swoją szarżą w ciężarówce – zauważył Armstrong.– Nic dziwnego, że się boją.Może dadzą za wygraną.– Teraz już nie – odparł O’Hara z przekonaniem.– Są zbyt blisko sukcesu, żeby zrezygnować.Wystarczy, że rozbiją obóz i zagłodzą nas na śmierć.Długo milczeli, zastanawiając się nad swym położeniem, a potem Armstrong stwierdził:– Już raczej wolę chwalebny koniec.– Wyciągnął przed siebie automat.– Czy wiesz, jak to działa?O’Hara zademonstrował mu funkcjonowanie prostego mechanizmu, a kiedy Armstrong wrócił na stanowisko, Aguillar powiedział:– Przykro mi z powodu pańskiego ramienia, seńor.O’Hara odsłonił zęby w nikłym uśmiechu.– Zapewne jednak nie tak przykro, jak mnie – boli piekielnie.Ale, rozumie pan, to bez znaczenia; mało prawdopodobne, abym miał odczuwać ból specjalnie długo.Aguillar wstrzymał oddech i jego astmatyczne poświstywanie na chwilę ucichło.– Myśli pan, że to koniec?– Tak.– Szkoda, seńor.Bardzo by mi się pan przydał w nowej Kordylierze.Ktoś o mojej pozycji potrzebuje wartościowych ludzi, a trudniej o nich niż o igłę w stogu siana.– Na co miałby się panu przydać zrujnowany pilot? Takich jak ja kupuje się na pęczki.– Nie sądzę – odparł Aguillar z powagą.– W tej sytuacji okazał pan wiele inicjatywy, a to nieczęsta cecha.Jak pan wie, siły zbrojne Kordyliery toczy zaraza polityki i potrzebuję ludzi, by je odpolitycznić – w szczególności szwadrony myśliwców.Jeśli zechce pan pozostać w Kordylierze, mogę – jak sądzę – zaproponować panu stanowisko w lotnictwie.Na moment O’Hara zapomniał, że godziny, a może nawet minuty jego życia są policzone.Odpowiedział po prostu:– To by mi się podobało.– Jestem rad – stwierdził Aguillar.– Pańskie pierwsze zadanie będzie polegało na wzięciu w karby Szwadronu Ósmego.Nie powinien pan jednak sądzić, że wżeniając się w rodzinę prezydenta ułatwi pan sobie karierę.– Zachichotał, czując, że O’Hara się obruszył.– Znam swoją bratanicę doskonale, Tim.Nigdy nie odczuwała w stosunku do mężczyzny tego, co czuje do pana.Mam nadzieję, że będziecie ze sobą bardzo szczęśliwi.– Będziemy – odrzekł O’Hara, a potem zamilkł, czując, jak wraca mu poczucie rzeczywistości – świadomość, że to całe gadanie o małżeństwie i planach na przyszłość nie ma sensu.Po chwili powiedział tęsknie: – To mrzonki, seńor Aguillar, rzeczywistość jest znacznie bardziej przerażająca.Chciałbym jednak.– Wciąż żyjemy – powiedział Aguillar.– A nic nie jest dla człowieka niemożliwe, dopóki w jego żyłach płynie krew.Nie powiedział już nic więcej i O’Hara słyszał w ciemnościach tylko jego chrapliwy oddech.IIIDołączywszy do Benedetty, Armstrong zerknął w stronę wlotu korytarza, oświetlonego – po zapadnięciu ciemności – jaskrawym blaskiem reflektorów.Wytężył wzrok i powiedział:– Mgła gęstnieje, nie sądzisz?– Chyba tak – odparła Benedetta apatycznie.– Czas na mały zwiad – powiedział.Nie idź – poprosiła błagalnie.– Zobaczą cię.– Nie sądzę, mgła odbija światło.Zobaczyliby mnie, gdybym wyszedł na zewnątrz, tego jednak nie zamierzam robić.A w tunelu, moim zdaniem, nie widzą absolutnie nic.– Więc dobrze.Tylko bądź ostrożny.Pełznąc do przodu, uśmiechał się.W ich położeniu słowo „ostrożny” brzmiało jak żart.Równie dobrze można było zalecać ostrożność człowiekowi skaczącemu z samolotu bez spadochronu.Niemniej sunąc w kierunku wlotu – wolno, bo powstrzymywały go rozrzucone kamienie z szańca – starał się czynić jak najmniej hałasu.Wiedząc, że dalsza wędrówka byłaby ryzykowna, zatrzymał się trzy metry od wlotu i wbił spojrzenie w rozświetloną mgłę.Z początku nie widział nic, kiedy jednak przysłonił oczy dłonią, wypatrzył kilka szczegółów.Z obu stron tunelu stały zaparkowane ukosem do urwiska dwie ciężarówki; światła lewej zamigotały i Armstrong zrozumiał, że ktoś tamtędy przeszedł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]