[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Starożytny chiński parawan częściowo zasłaniał panią doktor i techników usiłujących ułożyć czyjąś postać na brzuchu na pochyłym posłaniu obciągniętym czarną skórą.Klientką była Barbara Andersson, technolog od łączności.Stworzyła własny system „tu i teraz”.Za pomocą uciążliwych procedur umożliwiał on turystom odwiedzenie każdego miejsca na Ziemi bez ruszania się z domu.Andersson stworzyła imperium.Potentatka przemysłowa w dawnym stylu.Reklama, którą Crane odebrał w taksówce, wyprodukowana została przez jedną z jej kompanii.Sekretarz wycofał się, by odbyć rozmowę telefoniczną z szefem Crane’a, która musiała zbić go z pantatyku, bo wrócił z wymuszonym uśmiechem.Wyjaśnił, że doktor Andersson używała swojego osobistego sprzętu wirtualnego do przetestowania nowego produktu, lecz nie zdołała powrócić.Zapadła w głęboką śpiączkę, interwencje lekarzy nie odnoszą skutku.Crane byt zdumiony, że nikt nie przerwał połączenia.- Jeśli to wasz mainframe, powinniście go wyłączyć i po problemie.- Nie wiemy, na jak głębokie skutki traumatyczne moglibyśmy ją narazić - odparł sekretarz.- Urządzenie wirtualne jest, jak pan widzi, bardzo złożone, a interfejs nowy.Może się okazać, że doktor Andersson nie będzie chciała wrócić; wtedy pan musi ją przekonać.- Jestem linemanem, a nie psychiatrą.- Pańska kompania potwierdza, że ma pan dostateczne kompetencje, żeby poradzić sobie z tą sprawą.Nie przyślą nikogo innego.- To znaczy, że nikt nie będzie się tu kręcił?- Nie.Towarzystwo ubezpieczeniowe nie życzyłoby sobie tego.- W razie gdyby coś poszło nie tak.Czy może się tak zdarzyć?- Mamy nadzieję, że nie, panie Crane.- Uśmiech sekretarza był teraz szeroki.- Klauzule dotyczące kar w pańskiej firmie są traktowane bardzo poważnie.Crane na temat kar wiedział wszystko.- Proszę opowiedzieć mi o tym nowym interfejsie.Było to urządzenie niezależne, nie podłączone do Internetu, lecz sterowane własnym superkomputerem.Crane wiedział, o co chodzi.Większość komputerów, podobnie jak jego własny, to były maszyny wirtualne podłączone do Internetu, korzystające z pamięci i przetwarzające dane z setek miejsc.Bogaci woleli jednak opcję bez Internetu.Mogli pozwolić sobie na superkomputery emulujące całą złożoność Sieci; informacje nie docierały za pomocą bezpośredniego połączenia, lecz za pośrednictwem przefiltrowanych skompresowanych danych.Bogacze kupowali takie superkomputery z tych samych powodów, co ich poprzednicy w dwudziestym wieku nabywali wyspy.Dla zachowania prywatności.Utrzymywali swoje bezpieczne wyspy na morzu dających się zmieniać danych; miejsca, w których mogli pracować i bawić się nie narażeni na podglądanie.Nawet najlepsze zabezpieczenia typu firewall mogły być sforsowane przez hackerów dysponujących odpowiednimi zasobami.A zwykli użytkownicy Internetu zostawiali ślady wszędzie, gdzie byli.Za każdym razem, gdy łączyli się z jakimś miejscem, ściągali dane, korzystali z rzeczywistości wirtualnej, zostawiali trop.Ich wędrówki można było prześledzić równie łatwo jak spacer po mieście na podstawie zapisów wideo z kamer ochrony.Teraz, gdy wszystko zostało połączone ze wszystkim, ludzie żyli jak na planie filmowym: rejestrowano każde słowo, każdy gest.Tylko bogatych stać na niewidzialność.Superkomputer Barbary Andersson nie różnił się wiele od innych, z którymi stykał się Crane.Tylko interfejs łączący człowieka z maszyną był nowy.Andersson pracowała nad nowym rodzajem interaktywności.Nuklearny rezonans magnetyczny przesyłał oprogramowanie Signal Transfer Point do neuronów operatora - bezpośrednia infostrada wprowadzająca bodźce zmysłowe wprost do odpowiednich partii mózgu.Bezpośrednie połączenie maszyny z mózgiem.- Jak rozumiem - odezwał się sekretarz - wytwarza szczególnie intensywne halucynacje.- Ciekawe.Próbował pan?- Doktor Andersson zastosowała beta-test, panie Craine.- Mężczyzna skrzywił się i sprostował swoją omyłkę.- Wciąż go stosuje, urządzenie ciągle działa.Beta-test.Wspaniale.Rzecz, która zajmie Crane’owi cały dzień.Komercyjne oprogramowanie było po prostu złe.Dziedzina dopiero się rozwijała, powstawały głupkowate prototypy, które w większości nie przechodziły nawet testów regulacyjnych.Pogubione wersy, dziwne atrakcje, wadliwe pętle, cudaczne szybkie połączenia i jeszcze gorsze rzeczy.Crane miał same złe doświadczenia.- Czy dużo jest usterek w programie? - spytał Crane.- Nie wiem.Może w ogóle ich nie ma.Od tego pan tu jest.- Sekretarz wyszczerzył zęby w chytrym uśmieszku.Technicy przebadali Crane’a tomografem, ułożyli na posłaniu, nanieśli galaretowaty elektrolit na głowę, starannie nałożyli coś w rodzaju hełmu.Crane poddawał się tym zabiegom z rosnącym zaciekawieniem.Żadnych słuchawek, gogli, rękawic, koszul, bieżni.Nic z wyposażenia potrzebnego zazwyczaj do przeniesienia się w rzeczywistość wirtualną.- Hełm zawiera dwadzieścia milionów SQUID-ów wielkości bakterii- objaśnił jeden z techników.- Są to urządzenia umożliwiające interferencję superprzewodników kwantowych, które oddziałują na odpowiednie neurony, a sieć mózgu przefiltrowuje dane wysyłane przez STP i załadowuje odpowiednie.- Wyłącza się również aktywność pańskich mięśni szkieletowych- dodał technik.- Jak w fazie REM: czuje pan, że idzie czy biegnie, ale połączenia neuronowe kręgosłupa są mocno osłabione.- Brzmi interesująco.Upewnijcie się tylko, czy wprowadzicie mój przybornik narzędziowy.Będę go potrzebował.- Musimy go najpierw sprawdzić - wtrącił się sekretarz.- Niech pan zobaczy: jest pieczęć kompanii.Gwarantują, że nie ma wirusów, że samoczynnie się kasuje.Kiedy skończę, nie pozostanie żaden ślad.- Mimo to musimy sprawdzić.Doktor Andersson jest bardzo uczulona na punkcie wszystkiego, co wprowadza do sieci.Powodzenia, panie Crane.- Odliczanie wsteczne - zarządził jeden z techników.- Poczekajcie! Co z boczną drogą?Nagle wszystko zaczęło dziać się zbyt szybko.Crane nie przejrzał jeszcze schematów, a oni już uruchomili połączenie i wirtualna rzeczywistość zaczęła wdzierać się do realnego świata.Czerwona mgiełka pulsowała na krawędzi pola widzenia.Usiłował usiąść, lecz dwóch techników przytrzymało go.- Poczekajcie! - powtórzył.- Jeszcze chwilę! Ale znajdował się już gdzie indziej.Rdzawa nizina niby-plaża przed przypływem: piasek, żwir, głazy i kamienie.Niebo różowawe na widnokręgu, w zenicie o barwie indygo.Dwa blade łuki-rogaliki.- Mars, jestem na Marsie.Crane miał poczucie, że przebywa we własnym ciele, odzianym w skórzaną kurtkę i zielone dżinsy.Ów awatar, punkt widzenia i reprezentant w przestrzeni wirtualnej był wierną kopią jego własnego ja, stworzoną na podstawie skanowanego tomografu.Był przekonany, że zamiast leżeć na kozetce, stoi na rzeźbionej wiatrem diunie i trzykrotnie lżejszy niż zwykle wdycha chłodne powietrze.Kopnął chropawy piasek w kolorze zakrzepłej krwi: ziarna przylgnęły do czubka buta.Wezwał jeevesa, ale agent, oczywiście, nie odpowiedział.Mieszkał w Internecie i podobnie jak miliony jego pobratymców był tworem zrodzonym z połączenia drobin rozsianych na setkach rozmaitych stron
[ Pobierz całość w formacie PDF ]