[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pobieg³y do kêpy drzewiastych paproci.Po paru minutach deszcz zag³uszy³wszystko.Sta³y w milczeniu, nic nie widz¹c za œcian¹ stopionej szaroœci, a¿wiatr przegna³ szkwa³ na morze.Moon oderwa³a siê od ciemnego, soczystego pniapaproci; patrzy³a na wzory kropelek zwisaj¹cych jak pere³ki z delikatnychkoronek liœci, obserwowa³a, jak spadaj¹.Wyci¹gnê³a rêkê.– Ju¿ przesta³o.– Gniew na Sparksa min¹³ jej równie szybko co deszcz, mia³równie ma³y wp³yw na wiêksze wzory jej ¿ycia.Gdy znów siê spotkaj¹, bêdzie ichtyle dzieliæ.– Wiem, ¿e ludzie musz¹ siê zmieniaæ.Zastanawiam siê tylko, czy wiedz¹, kiedyprzestaæ.Clavally pokrêci³a g³ow¹; ruszy³y œcie¿k¹ z powrotem, wzd³u¿ powsta³ego naglestrumyczka.– Nawet Pani nie zdo³a daæ na to odpowiedzi.Mam nadziejê, i¿ gdy siê znowuspotkacie, przekonasz siê, ¿e Sparks odpowiedzia³ sam na to pytanie.Moon zawróci³a, cofnê³a siê œcie¿k¹ kilka kroków, patrz¹c poprzez nigdy niespoczywaj¹cy ocean w stronê domu.8–.a potem czêœæ zysków z ostatniego Œwiêta zosta³a przelana dla mnie na nowyfundusz, tak i¿ mog³am od razu zacz¹æ robiæ maski na nastêpny.niemalosiemnaœcie lat temu.Jak szybko mija czas, maskowany rytmem dni! Dla ciebie torytm tworzenia – osobistego i powszechnego.Podaj pióra czerwono-pomarañczowe.– Wytwórczyni masek wyci¹gnê³a rêkê.Sparks wychyli³ siê na werandzie, siêgn¹³ do jednej z tac stoj¹cych w dziel¹cymich wejœciu i poda³ jej garœæ piór.Malkin, szary, d³ugonogi kot, wsun¹³ukradkiem pazur pomiêdzy pozosta³e pióra.Sparks przegoni³ go i powróci³ dorozdzielania sznurów paciorków, wrzucaj¹c je do w³aœciwych miseczek.Patrzy³ wgórê i dó³, staraj¹c siê patrzeæ na pracê swoj¹ i jej, a¿ zakrêci³o mu siê wg³owie.– Nie wiem, jak to robisz.Jak mo¿esz tworzyæ tak¹ ró¿norodnoœæ masek, ¿adnasiê nie powtarza? Przecie¿ ledwo.– Umilk³, ci¹gle niepewny swych s³Ã³w pomimojej zachêcañ.–.odró¿niam czerwone pióro od zielonego? – Uœmiechnê³a siê i unios³a g³owê,spogl¹daj¹c na niego ciemnymi oknami swych oczu i czujnikiem wzrokowym naotaczaj¹cej czo³o opasce.– Có¿, na pocz¹tku nie by³o to ³atwe.Pragnê³amjednak siê uczyæ, czu³am potrzebê stworzenia samej czegoœ piêknego.Nie mog³ammalowaæ ani rysowaæ, lecz to w istocie bli¿sze jest rzeŸbie, wymaga dotyku,wyczucia rodzaju powierzchni.Musisz te¿ wiedzieæ, ¿e jest to rzemios³odziedziczone w rodzinie Ravenglass, podobnie jak i œlepota.Urodzenie siêniewidom¹, a potem uzyskanie po³owicznego wzroku – niekiedy s¹dzê, ¿e takiepo³¹czenie wiedzie do szczytów wyobraŸni.Wszystkie formy s¹ cenne iwspania³e.dostrzegasz w nich to, co chcesz zobaczyæ.Mam dwie siostry, któretak¿e s¹ œlepe i maj¹ w mieœcie w³asne sklepy.Równie¿ wielu moich krewnychrobi to samo, choæ nie wszyscy s¹ niewidomi.Trzeba mieæ wiele energiitwórczej, by mieæ pewnoœæ, ¿e zrobi³o siê maskê odpowiedni¹ dla ka¿dego hulaki,który na nastêpnym Œwiêcie bêdzie tañczy³ na tych ulicach.A wiesz co? –Uœmiechnê³a siê z dum¹.– Moje s¹ najlepsze ze wszystkich.Ja, Fate RavenglassZimak, zrobiê maskê dla Królowej Lata.Podaj proszê kawa³ek czerwonegoaksamitu.Sparks przekaza³ jej skrawek tkaniny, wyczuwaj¹c j¹ palcami przy przesuwaniu.– Ale ca³a ta praca, dzie³o po³owy ¿ycia, zajaœnieje jednej tylko nocy.Potemprzepadnie.Jak mo¿esz to znieœæ?– Poniewa¿ jest to takie wa¿ne dla to¿samoœci Tiamat jako oddzielnego œwiata,dla naszego dziedzictwa.Obrzêdy Zmiany s¹ tradycj¹ siêgaj¹c¹ zamierzch³ychczasów, nim na naszej planecie pojawi³a siê Hegemonia ze swymi w³adcami.niektóre wywodz¹ siê z epoki, gdy sami byliœmy tu pozaziemcami.– Sk¹d wiesz? – wtr¹ci³.– Sk¹d wiesz, co siê dzia³o, nim pierwsze statkiwyp³ynê³y z Wielkiego Sztormu? – Bezwiednie przeszed³ na jêzyk mitu.– Wiem tylko to, co us³ysza³am w kinie trójwymiaru.– Uœmiechnê³a siê.–Pozaziemcy maj¹ archeologów, badaj¹cych pisma i ruiny Starego Imperium.Twierdz¹ oni, ¿e przybyliœmy tu jako uchodŸcy z planety o nazwie Trista popewnej miêdzygwiezdnej wojnie, stoczonej pod koniec Starego Imperium.Tefantastyczne oblicza, które zaczê³am tworzyæ, jakby by³y prawdziwe, znajdowa³ysiê kiedyœ na sztandarach rodów z pierwszych statków, przodków Letniaków iZimaków.Pewnie poznajesz niektóre z nich; dla Letniaków nadal maj¹ znaczenie.Twoje nazwisko okrêtowe, Dawntreader, nale¿y do kilkunastu najstarszych,wiedzia³eœ o tym? – Sparks pokrêci³ g³ow¹.– Gdy jednak nasta³a Hegemonia,sprawi³a, ¿e zaczêliœmy siê wstydziæ naszych “prymitywnych" tradycji, tak i¿teraz przywo³ujemy je jedynie podczas Œwiêta, kiedy to tak naprawdê czcimy niewizytê Premiera, lecz nasze dziedzictwo.– Och.– Ci¹gle czu³ siê niepewny i zmieszany pogl¹dami Zimaków na historiê, wktórej nie by³o Pani, choæ nie przyzna³by siê do tego nawet przed sob¹.– Ponadto niektóre rzeczy staj¹ siê piêkniejsze ze wzglêdu na sw¹ ulotnoœæ.Pomyœl o rozwieraj¹cych siê kwiatach, granej przez ciebie pieœni, o têczy.pomyœl o uprawianiu mi³oœci.A gdyby nie by to wiêcej têcz.pomyœla³ Sparks i przygryz³ wargê.– Myœlê, ¿e to g³upie ogl¹daæ siê za siebie i ¿a³owaæ tego, co przemija.– To ludzkie.– Przechyli³a badawczo g³owê, jakby ws³uchiwa³a siê we w³asnemyœli.– Dla artysty najwiêksz¹ radoœci¹ jest tworzenie czegoœ.Gdy czujesz,jak pod twymi d³oñmi coœ roœnie, roœniesz wraz z tym.Jesteœ ¿ywy, przep³ywaenergia.Gdy ustaje, przestajesz rosn¹æ.Przestajesz ¿yæ.Czekasz na nastêpnyakt tworzenia.Nie czujesz tego, graj¹c sw¹ muzykê?– Tak.– Podniós³ sw¹ piszcza³kê, przebieg³ palcami po cienkich jak w³os rysachmuszli, przypominaj¹cych blizny po ranach, œladach jej pracy.Wykona³a j¹ takdobrze, ¿e nawet dŸwiêk niemal siê nie zmieni³.– Chyba tak.Nigdy o tym niemyœla³em.Ale s¹dzê, ¿e tak jest.– Proszê b³êkitno-fioletowe skrzyd³o ¿uka.dziêkujê.Nie wiem, jak sobieradzi³am, nim przyby³eœ.– Malkin stan¹³ obok biodra Fate i wszed³ jej nakolana, przygniataj¹c tkaninê jej luŸnej spódnicy.Sparks rozeœmia³ siê; ten st³umiony, kpi¹cy z siebie dŸwiêk oznacza³, i¿wypowiedziane przez ni¹ s³owa by³y przewrotne.Pomimo przepowiedni, jak¹wyg³osi³a przy pierwszym ich spotkaniu, krucha muzyka wysp nie wytrzyma³akonkurencji niezliczonych przyjemnoœci Labiryntu; œpiewaj¹c na rogach ulic,ledwo zarabia³ na po¿ywienie.Wdycha³, wci¹ga³ z powietrzem dra¿ni¹c¹mieszaninê egzotycznych zapachów dobiegaj¹cych z s¹siedniej kwiaciarni zroœlinami z Newhaven i z samathañskiej restauracji po drugiej stronie alei.Gdyby nie da³a mu schronienia w pokoju za sklepem, zamiast spaæ pod czujnymwzrokiem tysiêcy masek, k³ad³by siê na noc do rynsztoka.albo w gorszychmiejscach.Spojrza³ na ni¹, wdziêczny wreszcie, ¿e zmusi³a go do pójœcia na pozaziemsk¹policjê i z³o¿enia oskar¿enia na handlarzy niewolników.Pamiêta³ zdziwienie natwarzy Sinej, która uratowa³a mu ¿ycie, i wyraz winy na w³asnej.Westchn¹³.–Czy pozaziemcy naprawdê spakuj¹ siê i opuszcz¹ Tiamat po nastêpnym Œwiêcie?Porzuc¹ wszystko, co tu maj¹? Trudno w to uwierzyæ.– Tak, odlec¹ niemal wszyscy.– Splata³a chwost ze z³otego sznurka.– Ju¿zaczêli przygotowania, tak jak i my.Gdybyœ tu siê urodzi³, wyczuwa³byœ zmianê.Czy to ciê martwi?Podniós³ wzrok, bo nie spodziewa³ siê tego pytania.– Ja nie wiem.Wszyscy w Lecie mówili o czekaj¹cym nas dniu, o Zmianie; ¿ewtedy przyjdziemy po swoje.Nie znoszê jednak myœli, ¿e pozaziemcy oœlepiaj¹Zimê sw¹ chwa³ê, gdy chc¹ coœ wzi¹æ, a potem uwa¿aj¹, i¿ mog¹ o nas po prostuzapomnieæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]