[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyli¿ mêczarnie duchowe nie przeszkadzaj¹ cia³u nabywaæ kszta³tówprozaicznych? Wprawdzie wyborny osowiecki kucharz mistrzowsko umie ³¹czyækuchniê francusk¹ z polsk¹.Nagle odskoczy³ od rozkopanego wzgórza i daleko ¿ywszym krokiem ni¿ wprzódy zpowrotem ku domowi d¹¿yæ zacz¹³.Przyczyn¹ tego szybkiego odwrotu by³a gromadkaludzi, którzy od strony wsi na krañcu ³¹ki szarzej¹cej œcie¿k¹ pomiêdzyzaroœlami udeptan¹ kierowali siê w stronê okopów.Na ich widok znu¿one przedtemoczy Zygmunta, piêkne, piwne oczy w pod³u¿nej oprawie, nape³ni³y siê wyrazemprawie przestrachu.Mo¿e ci ludzie nie ku niemu szli, ale mo¿e i ku niemu, a onwola³ o wiele zejœæ im z drogi i skryæ siê przed nimi w œcianach swego domu, wktóre bez pozwolenia jego wejœæ nie mogli.Gotowi byli jeszcze zapytywaæ go oco albo prosiæ, jak siê to ju¿ niejednokrotnie ku utrapieniu jego zdarza³o.Takie spotkania i rozmowy utrapieniem by³y mu nie dlatego, aby mia³ on wzglêdemludzi tego rodzaju nienawiœæ, niechêæ, urazê, ale w³aœciwie dlatego, ¿e byli muoni tak doskonale obojêtnym, jak na przyk³ad p³yn¹ce pod niebem stada ob³oków.I wiêcej jeszcze: bo ob³oki bywaj¹ piêkne i on czasem grze ich œwiate³ i barwprzypatrywaæ siê lubi³, ci zaœ ludzie z grubymi kszta³tami i rysami s¹ zawszeszpetni, a siermiêgi ich czy ko¿uchy œmierdz¹.Rozmawiaæ z obojêtnymi rzecz tozwykle fatyguj¹ca.Po prostu leni³ siê fatygê tê ponosiæ i nie widzia³najmniejszej przyczyny do zadawania jej sobie.Wprawdzie byli to ludzie, alenajpewniej te¿ wcale innego ni¿ on gatunku.¯e ród ludzki roz³ama³ siê na dwiezasadniczo ró¿ne z sob¹ ludzkoœci: tê, któr¹ sk³adali tacy ludzie, i tê, doktórej on i jemu podobni nale¿eli, nie przedstawia³o to dla niego w¹tpliwoœci¿adnej.Zreszt¹, myœla³ o tym rzadko, przypadkowo, przelotnie i niewiele go towszystko obchodzi³o.Wchodz¹c na wschody swego domu spotkanemu lokajowi rzuci³ krótki rozkaz:- Œniadanie podawaæ!Czu³ siê bardzo nieszczêœliwym i bardzo g³odnym.Pracownia m³odego pana domu w Osowcach by³a piêknym pokojem z oknami daj¹cymityle i takiego œwiat³a, ile i jakiego wymaga praca malarska.Mnóstwo w nimznajdowa³o siê rzeczy ró¿nych: sztalugi z rozpiêtym i bia³¹ firank¹ os³oniêtymp³Ã³tnem, stosy tek, rysunków, szkiców, marmurowe i gipsowe pos¹¿ki, popiersia,grupy, kawa³ki sp³owia³ych makat i staroœwieckich materii, kilka oryginalnychkanapek do siedzenia lub do le¿enia urz¹dzonych, kilkanaœcie piêknych roœlin wkosztownych wazonach - wszystko to z pozorn¹ niedba³oœci¹ rozstawione irozrzucone; na koniec, w jednym z rogów pokoju œliczna szafka œwiec¹ca zzaszk³a ró¿nobarwn¹ opraw¹ paruset ksi¹¿ek.By³y to raczej ksi¹¿eczki ni¿ksi¹¿ki: ma³e, ozdobne, lekkie.Panowa³y w nich poezja i powieœæ, jedna i drugaw specjalnym i prawie wy³¹cznym gatunku: trochê tylko poetów polskich, zreszt¹zmys³owy Musset, tu i ówdzie Wiktor Hugo, wiele rozpaczliwego Byrona, sercowyShelley, uperfumowany Feuillet, pesymista Leopardi, najniespodzianiejspotykaj¹ce siê z tym poet¹ - myœlicielem bajki starego Dumasa i awanturybezmyœlnej Braddon; jeszcze coœ z dzisiejszych ulubieñców francuskiejarystokracji: Claretiego, Craven etc., etc.Przed t¹ szafk¹, œliczn¹ jak cacko, ksi¹¿kami do cacek podobnymi nape³nion¹,Zygmunt Korczyñski stan¹³ po krótkiej przechadzce wzd³u¿ i wszerz pracowniodbytej.Tylko co zjad³ œniadanie w towarzystwie zap³akanej ¿ony i matki, którawprawdzie z zupe³nym spokojem jak¹ tak¹ rozmowê przy stole utrzymywa³a, aledziwnie bacznie wpatrywa³a siê w niego.Zap³akane oczy ¿ony i przenikliwespojrzenia matki do reszty humor mu zepsu³y.Czu³ gwa³town¹ potrzebê czegoœ, coby go rozerwa³o, pocieszy³o, silnym jakimœ wra¿eniem omdlewaj¹c¹ istotê jegowstrz¹snê³o.Chcia³ malowaæ - malowaæ chcia³ zawsze, bo w sztuce, o którejrojenia poch³onê³y mu ca³¹ m³odoœæ, widzia³ jedyne swoje przeznaczenie i jedynypiedesta³, który móg³ go umieœciæ wysoko.Dziœ przecie¿, tak jak od czterechlat zawsze i co dzieñ, nie móg³ wydobyæ z siebie nic: ¿adnego pomys³u, ¿adnegociep³a, ¿adnej energii.Po krótkim okresie najpierwszej m³odoœci, w którymzdawa³o mu siê, ¿e tworzy, i raz nawet coœ drobnego, lecz niejak¹ wartoœæmaj¹cego utworzy³, nast¹pi³a impotencja ci¹g³a i zupe³na.Wiedzia³ o tym, ¿e powidnokrêgach sztuki przelatuj¹ czêsto meteory natchnieñ s³abych iniedokrwistych, które raz b³ysn¹wszy nie wracaj¹ ju¿ nigdy, ¿e w ambitnychszczególniej g³owach bywaj¹ mira¿e natchnieñ, a wytê¿ona ku jednemu celowipraca sprowadza czasem jeden jakiœ wysilony i odradzaæ siê nie mog¹cy owoc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]