[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pies równie¿ spa³.Le¿a³ na skraju trawy przy ganku, z³o¿ywszy pokiereszowany pysk na przednich³apach.Sny mia³ niezborne, lunatyczne.Zapada³ zmierzch i po ciemniej¹cymniebie kr¹¿y³y czerwonookie nietoperze.Cujo podskakiwa³ raz po raz w górê i zaka¿dym razem opada³ na ziemiê z b³oniastym, podryguj¹cym skrzyd³em któregoœ znich w zêbach.Jednak reszta nietoperzy k¹sa³a go w czu³y nos ma³ymi, ostrymi,szczurzymi z¹bkami.Tam w³aœnie bra³ swój pocz¹tek ból.Stamt¹d promieniowa³ocierpienie.Ale pozagryza je wszystkie.Pozagryza.Ockn¹³ siê nagle, unosz¹c ³eb i przekrzywiaj¹c go.Nadje¿d¿a³ samochód.Warkot zbli¿aj¹cego siê pojazdu torturowa³ piekielnie wra¿liwe teraz uszy Cujo;kojarzy³ siê z brzêczeniem jakiegoœ wielkiego, groŸnego owada, który nadlatuje,by wstrzykn¹æ mu swój jad.Skaml¹c, zerwa³ siê z ziemi.Wszystkie stawy zdawa³o siê wype³niaæ pokruszoneszk³o.Spojrza³ na martwy samochód stoj¹cy na podjeŸdzie.Zobaczy³ w œrodkunieruchomy zarys g³owy KOBIETY.Wczeœniej, zagl¹daj¹c przez szybê do wnêtrza,widzia³ j¹ wyraŸnie, ale teraz KOBIETA zrobi³a coœ z szyb¹ i prawie uda³o jejsiê ukryæ.Mniejsza z tym, ¿e potrafi³a robiæ coœ takiego z oknami.I tak niemog³a wysi¹œæ.CH£OPIEC te¿ nie.Brzêczenie stawa³o siê coraz bli¿sze.Samochód wje¿d¿a³ pod górê, ale.czy tona pewno by³ samochód? A mo¿e gigantyczna pszczo³a albo osa, która nadlatuje,by go uk¹siæ, u¿¹dliæ, zwiêkszyæ jeszcze ból, który cierpia³?Lepiej poczekaæ i zobaczyæ.Cujo wpe³z³ pod ganek, gdzie dawniej spêdza³ czêsto upalne letnie dni.Mia³ tamlegowisko wymoszczone zbutwia³ymi jesiennymi liœæmi, które nawia³ przez latawiatr, liœæmi wydzielaj¹cymi woñ, która dawniej wydawa³a mu siê tak s³odka.Teraz ta woñ dra¿ni³a mu nozdrza, zatyka³a, dusi³a i zwyczajnie nie dawa³a siêznieœæ.Warkn¹³ i z pyska znowu pociek³a mu piana.Gdyby potrafi³ zabijaæzapachy, bez namys³u zabi³by ten tutaj.Brzêczenie by³o ju¿ bardzo bliskie.Po chwili w podjazd skrêci³ samochód.Samochód z niebieskimi bokami, bia³ym dachem i œwiat³ami na górze.Widok pinta nale¿¹cego do zaginionej kobiety by³ czymœ, czego szeryf, skrêcaj¹cw podwórko posesji Joe Cambera, najmniej siê spodziewa³.George Bannerman nieby³ w ciemiê bity i chocia¿ denerwowa³ go punktowy styl rozumowania Andy'egoMasena (mia³ do czynienia ze spraw¹ Franka Dodda i wiedzia³, ¿e w poczynaniachniektórych ludzi pró¿no doszukiwaæ siê logiki), do w³asnych, przewa¿nies³usznych wniosków dochodzi³ w podobny sposób, mo¿e tylko nie w pe³ni to sobieuœwiadamiaj¹c.I zgadza³ siê z opini¹ Masena, ¿e jest ma³o prawdopodobne, by¿ona i syn Trentona znajdowali siê w³aœnie tutaj.Ich samochód jednak tu sta³.Bannerman siêgn¹³ po mikrofon zawieszony pod desk¹ rozdzielcz¹, ale zarazcofn¹³ rêkê, postanawiaj¹c, ¿e najpierw obejrzy sobie poszukiwany wóz.Maj¹cprzed sob¹ jego kufer, nie widzia³, czy w œrodku ktoœ jest, czy nie.Zag³Ã³wkifoteli by³y ciut za wysokie, a Tad i Donna zsunêli siê podczas snu.Szeryf wysiad³ ze swojego kr¹¿ownika i zatrzasn¹³ za sob¹ drzwiczki.Robi¹cdrugi krok, zauwa¿y³, ¿e szyba od strony kierowcy stanowi wklês³¹ masêtrzymaj¹cych siê na s³owo honoru okruchów.Serce zabi³o mu mocniej, a rêkapowêdrowa³a do kolby.38 police special spoczywaj¹cego w kaburze.Cujo z rosn¹c¹ nienawiœci¹ obserwowa³ MʯCZYZNÊ, który wysiad³ z niebieskiegosamochodu.To od tego MʯCZYZNY bra³ siê ca³y jego ból - by³ tego pewien.Toten MʯCZYZNA sprawi³, ¿e bola³y go stawy, a w g³owie zawodzi³ wysoko wstrêtny,œpiewny szum; to przez tego MʯCZYZNÊ legowisko ze starych liœci pod werand¹tak paskudnie teraz œmierdzia³o; to przez tego MʯCZYZNÊ nie móg³ spojrzeæ bezskomlenia i dreszczu odrazy na wodê i pomimo piekielnego pragnienia pragn¹³ j¹gryŸæ.Podwin¹³ pod siebie ³apy, a gdzieœ w g³êbi potê¿nej klatki piersiowej zacz¹³ musiê rodziæ warkot.Czu³ ju¿ zapach MʯCZYZNY, woñ jego potu i podniecenia,soczystego miêsa obrastaj¹cego koœci.Warkot pog³êbi³ siê, a potem narós³ dodonoœnego, oszala³ego charkotu.Cujo wypad³ spod werandy i pogna³ w kierunkutego wstrêtnego MʯCZYZNY, który sprowadza³ na niego ból.Bannerman nie s³ysza³ niskiego, wzmagaj¹cego siê warczenia Cujo.Zbli¿y³ siêju¿ do pinta na tyle, ¿e widzia³ gêstwê w³osów dociœniêt¹ do szyby od stronykierowcy.Przemknê³o mu przez myœl, ¿e kobieta zosta³a zastrzelona, ale w takimrazie gdzie by³ otwór po pocisku? Szyba wygl¹da³a na uderzon¹ kijem, nieprzestrzelon¹.Potem zauwa¿y³ poruszenie g³owy.Nieznacznie - ledwie zauwa¿alnie - ale jednaksiê poruszy³a.Kobieta ¿y³a.Post¹pi³ jeszcze jeden krok.i w tym momencierozleg³ siê ryk Cujo, a po nim rozpêta³a siê kakofonia wœciek³ego ujadania.Wpierwszej chwili pomyœla³(Rusty?)¿e to jego seter irlandzki, ale Rusty'ego pochowa³ przecie¿ cztery lata temu,wkrótce po aferze z Frankiem Doddem.Poza tym Rusty nigdy w ten sposób nieszczeka³.Na kilka decyduj¹cych sekund Bannerman zamar³ sparali¿owanyatawistycznym strachem.Potem odwróci³ siê, dobywaj¹c broni, i k¹tem oka dostrzeg³ jeszcze rozmytyzarys wyci¹gniêtego w skoku psa - niewiarygodnie wielkiego psa.W tej samejchwili bestia wyr¿nê³a go z ca³ym impetem w klatkê piersiow¹ i rzuci³a nabaga¿nik pinta.Stêkn¹³.Nadgarstkiem podbitej w górê prawej rêki uderzy³ mocnoo chromowan¹ rynienkê klapy baga¿nika.Pistolet wysun¹³ mu siê z d³oni,kozio³kuj¹c w powietrzu, przelecia³ nad dachem samochodu i wyl¹dowa³ w wysokimzielsku po drugiej stronie podjazdu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]