[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdopodobnie wtedy przyniós³ ze sob¹dziurkacz.Matylda, zajrzawszy do gabinetu, ujrza³a go przy biurku.A potemWitek znów przeszed³ obok niej, id¹c do gabinetu, chocia¿ przed kilkomaminutami tam by³ i nie wychodzi³.Wstrz¹œniêtej morderstwem Matyldzie pomiesza³o siê wszystko i zapomnia³a o tymjego podwójnym powrocie.Dopiero kiedy przesz³am obok niej w identycznysposób, wyszed³szy z gabinetu przez salê konferencyjn¹, przypomnia³a sobie tenfakt.— Dlaczego nie powiedzia³a im pani tego od razu, pani Matyldo? Jak zabraliJadwigê!?— Bi³am siê z myœlami — wyszlocha³a Matylda.— Nie wiedzia³am, czy nie mamhalucynacji! Nie wiedzia³am, czy to wa¿ne! I jak¿e mia³am rzucaæ podejrzenia nakierownika pracowni?!No tak, dla nieskazitelnie praworz¹dnej Matyldy to musia³ byæ okropny cios.Zwierzchnik by³ dla niej zawsze czymœ w rodzaju Zeusa Olimpijskiego.— A dlaczego nie otworzy³ drzwi i nie wróci³ wprost? — spyta³ Kazio.Zajrza³amdo harmonogramu.— A bo wtedy pan ju¿ wróci³, panie Zbyszku.On to us³ysza³.Z tego, co ja tuwidzê, wróci³ pan do gabinetu w momencie, kiedy on ju¿ wyciera³ dziurkacz.Niemóg³ zrobiæ nic, tylko mo¿liwie szybko wyjœæ przez przedpokój.Zrobi³ pan mo¿ecoœ ha³aœliwego?— A owszem.K³ad³em na biurku stos teczek i zrzuci³em pude³ko z o³Ã³wkami.— Rany boskie, ale¿ on ma nerwy, popatrzcie — powiedzia³ z podziwem Janusz.—Ja bym siê za³ama³.— Ja ci¹gle nie wiem, dlaczego on to zrobi³ — powiedzia³a z niesmakiem Monika.— Sam siê chcia³ wykoñczyæ czy co?— Trzeba przyznaæ, ¿e mu siê to uda³o.— A mówi³em, ¿e wszed³ ostatni na tê ca³¹ rewizjê — powiedzia³ niechêtnieAndrzej.— By³em tego pewny i od razu wiedzia³em, ¿e coœ w tym musi byæ.I onimnie o to maglowali, i pani.— Ja te¿ wiedzia³em, ¿e przyszed³ ostatni — mrukn¹³ Zbyszek.— Dlaczego pan tego nie powiedzia³? — spyta³am z wyrzutem.— Ju¿ nie mówiêmilicji, ale mnie?.— Bo mi siê to nie podoba³o.Od pocz¹tku mi siê bardzo du¿o nie podoba³o.Powiedzia³bym, gdyby siê definitywnie przyczepili do Jadwigi.— Co teraz bêdzie? — spyta³ pochmurnie Witold.Zbyszek popatrzy³ na niego, apotem na nas wszystkich.— Ano, có¿.Nie ma co ukrywaæ.Likwidacja przedsiêbiorstwa.O jedno tylkowas proszê: wyczyœæmy wszystko, co siê da! Nie zostawiajmy takiegoœmietnika.W³adze œledcze za³atwia³y jeszcze w naszym biurze jakieœ swoje sprawy.Skorzysta³am z tego i z³apa³am kapitana.Prokuratora nie mia³am odwagi.— Wszystko dobrze, ale czy ja bym chocia¿ nie mog³a tego listu przeczytaæ? —spyta³am nieœmia³o.— Rozumiem, ¿e on bêdzie s³u¿y³ jako dowód rzeczowy, aleniech¿e, do licha, poznam jego treœæ! Przecie¿ to list do mnie!— Polecê zrobiæ odpis i dam pani, skoro tak pani na tym zale¿y.W³aœciwie takdu¿o to tam nie by³o.— Domyœlam siê.Wszystko co trzeba powiedzia³ wam Marek?Kapitan odnosi³ siê do mnie przyjaŸnie, ale nie kwapi³ siê z udzielaniemwyjaœnieñ.Prokurator jakby mnie nie widzia³.Pomimo to zatrzyma³am siêjeszcze.— Panowie, b¹dŸcie ludŸmi — powiedzia³am prosz¹co.— Powiedzcie co nieco.Kapitan spojrza³ na mnie i zawaha³ siê.— No có¿, uczciwie trzeba przyznaæ, ¿e nam pani bardzo pomog³a.Trochê pani¹podejrzewam o wspó³pracê z jak¹œ si³¹ nieczyst¹.Co pani chce wiedzieæ?Tak du¿o chcia³am wiedzieæ, ¿e zrobi³ mi siê natychmiast mêtlik w g³owie.Resztkami przytomnoœci wybra³am to, co tylko oni mogli powiedzieæ.— Klucz! — zawo³a³am poœpiesznie.— Co z kluczem?— Ekspertyza, przeprowadzona zgodnie z pani ¿yczeniem, wykaza³a, ¿e ten zwazonu nie by³ u¿ywany.Le¿a³ sobie i porasta³ pleœni¹.— A ten z biurka?— A na tym z biurka jest odcisk palca.Dziœ rano uda³o nam siê dostaæ wyniki.— No, a co by³o z t¹ moj¹ wizj¹ o skrytce?Kapitan westchn¹³ ciê¿ko.— Tym nas pani najlepiej ustrzeli³a.Do mieszkania denata by³o w³amaniew³aœnie wtedy, kiedy w biurze brakowa³o kilku osób.Oczywiœcie morderca nic nieznalaz³, bo nie jemu uczyni³a pani swoje rewelacyjne zwierzenie, tylko nam.Brak mu alibi.Nie ma co ukrywaæ, ¿e proces bêdzie poszlakowy, decyduj¹cegodowodu nie mamy, ale poszlaki s¹ bardzo silne.Chyba ¿e on siê przyzna.Pokrêci³am g³ow¹.— Mogê panu rêczyæ, ¿e siê nie przyzna w ¿adnym wypadku do skoñczenia œwiata.Bardzo dobrze, ¿e bêdzie poszlakowy.Prokurator ci¹gle grzeba³ w papierach i tylko kiedy wychodzi³am, spojrza³ iuœmiechn¹³ siê trochê przepraszaj¹co, a trochê z³oœliwie.Ten z³oœliwy uœmiechznów mi siê wyda³ dziwnie znajomy.***Wróci³am do pokoju, gdzie, wbrew oczekiwaniom, wrza³a wytê¿ona praca.Zbyszekby³ powszechnie lubiany i wysoko ceniony i jego proœby odnios³y skutek.Rzeczywiœcie, skoro ju¿ bankrutujemy, to przynajmniej zbankrutujmy z honorem!Zosta³am nawet nieco w godzinach nadliczbowych, przygotowa³am moje warsztatydo przekazania inwestorowi, u³o¿y³am dokumentacjê w stosy i zapali³ampapierosa.Witold, jak zwykle, wyszed³ punktualnie i jego miejsce znów by³opuste.Diabe³ pojawi³ siê w chwili, kiedy pomyœla³am, ¿e chyba mam ju¿ z nimspokój na wieki.To mi siê zupe³nie nie podoba³o.— S³uchaj no — powiedzia³am z gniewem.— Czy ty mnie ju¿ bêdziesz do koñca¿ycia przeœladowa³? Diabe³ zachichota³ jadowicie.— Do koñca ¿ycia nie.Tylko do chwili, kiedy zacznie ciê przeœladowaæ mójnastêpca, dobry kolega, przyjaciel i najlepszy uczeñ.Ju¿ on mnie zast¹pi, niebój siê.W nieco innej postaci.— W jakiej? — jêknê³am.— Coœ ty znów wymyœli³?!— W ludzkiej, w ludzkiej.Masz go pod nosem.I bêdziesz go mia³a przy boku dokoñca ¿ycia, ty idiotko œmiertelnie g³upia, jak wszystkie kobiety.Uœmiecha³ siê ze z³oœliw¹ satysfakcj¹ i nagle pojê³am, co mi przypomina³z³oœliwy uœmiech piêknego prokuratora.Wielki Bo¿e, ale¿ to on! Odj¹æ kud³y irogi, z³agodziæ rysy, zmieniæ kolor oczu z czarnego na jasnoniebieski!.Wypisz, wymaluj, prokurator!Patrzy³am ze zgroz¹ na przedstawiciela piekie³, a on kiwa³ siê na krzeœlenies³ychanie zadowolony,— No co? — spyta³.— Ju¿ siê domyœlasz?— Czego ty chcesz ode mnie? Co ja ci z³ego zrobi³am?O to, to! Zapamiêtaj sobie to pytanko, bêdziesz je zadawa³a nie raz, nie dwa,nie trzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]