[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak mogłam się nie domyślić? Mów.— Ma całą butlę wirusa i chce go wlać do zbiornika spryskiwaczy.— Naprawdę? Jaki on sprytny.Dziękuję ci, skarbie.Julia pocałowała Mae w usta.Mae próbowała się wyrwać, ale Julia przyparła ją do ściany i przytrzymała za głowę.— Nie denerwuj się — powiedziała, kiedy się od niej odsunęła.— Pamiętaj: nie zrobi ci krzywdy, jeśli nie będziesz się opierać.—Wyszła z kuchni.***Dzień siódmy, godzina 6.12— Wydarzenia potoczyły się szybciej, niż się tego spodziewałem.Słysząc tupot nóg w korytarzu, pospiesznie schowałem butlę, cofnąłem się.Wpadli do środka.Zacząłem biec, ale Vince złapał mnie wpół.Upadłem na betonową posadzkę, a Ricky natychmiast skoczył na mnie.Straciłem oddech.Vince kopnął mnie dwa razy w żebra i razem postawili mnie na nogi przed Julią.— Cześć, Jack! — Uśmiechnęła się.— Jak leci?— Bywało lepiej.— Odbyłam miłą rozmowę z Mae, więc nie ma co owijać w bawełnę.— Rozejrzała się.— Gdzie masz butlę?— Jaką butlę?— Jack.— Pokręciła ze smutkiem głową.— Mówię o butli z zawiesiną wirusa, którą chciałeś wlać do spryskiwaczy.— Nie mam żadnej butli.Podeszła bliżej, tak że czułem na twarzy jej oddech.— Znam tę minę, Jack.Masz jakiś plan, prawda? Powiedz, gdzie schowałeś butlę?— Jaką butlę?Musnęła ustami moje usta.Stałem nieruchomo jak posąg.— Jack, kochanie.Wiesz, że nie powinieneś igrać z ogniem.Gdzie jest butla?— Nie poruszyłem się.— Pocałuj mnie, Jack.— zamruczała uwodzicielsko.— Daruj sobie, Julio — powiedział Ricky.— On się ciebie nie boi.Połknął wirusa i myśli, że to go ochroni.— Uchroni? — Julia cofnęła się o krok.— Może.Założę się jednak, że wciąż boi się umrzeć.Zaczęli mnie z Vince’em ciągnąć przez halę, prosto do pokoiku z elektromagnesem.Próbowałem się im wyrwać.— Właśnie, o to chodzi — mówił Ricky.— Wiesz, co cię czeka, prawda?Tego nie przewidziałem nie tak wyglądał mój plan.Nie wiedziałem, co robić.Szarpałem się i kopałem, ale Vince i Ricky byli znacznie silniejsi i wlekli mnie bez przeszkód.Julia otworzyła stalowe drzwi, za którymi zobaczyłem dwumetrowy, stalowy bęben elektromagnesu.Wrzucili mnie do środka.Upadłem na ziemię, uderzając głową o metalową osłonę.Słyszałem, jak drzwi się zamykają.Szczęknął zamek.Wstałem.— Pompy układu chłodzącego zagrały miarowo.Pstryknął interkom i usłyszałem głos Ricky’ego:— Zastanawiałeś się kiedyś, Jack, dlaczego ta klitka ma stalowe ściany? Elektromagnesy impulsowe bywają niebezpieczne.Może je rozerwać własne pole.Będą się ładowały przez minutę.Krótko mówiąc, masz minutę do namysłu.Oglądałem to pomieszczenie, kiedy Ricky oprowadzał mnie po zakładzie.Pamiętałem, że na wysokości kolan jest przycisk awaryjny, którym można odłączyć zasilanie.Nacisnąłem go.— Nic z tego — powiedział Ricky.— Odwróciłem połączenie.Teraz ten guzik uruchamia elektromagnes, zamiast go wyłączać.Dudnienie pomp narastało, ściany wpadły w lekką wibrację.Powietrze gwałtownie się ochłodziło, wiedziałem, że za chwilę zobaczę w powietrzu parę ze swojego oddechu.— Pewnie ci zimno? Ale to nie potrwa długo.Kiedy magnes pracuje, pokój szybko się nagrzewa.Jeszcze czterdzieści siedem sekund.Rozległo się stłumione dudnienie, jakby gdzieś w pobliżu pracował młot pneumatyczny.Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, ledwie słyszałem słowa Ricky’ego:— Pomyśl, Jack, masz rodzinę.Rodzinę, która cię potrzebuje.Zastanów się, co robisz.— Chcę rozmawiać z Julią — powiedziałem.— Ale ona nie chce rozmawiać z tobą.Rozczarowałeś ją.— Dajcie mi z nią porozmawiać.— Nie słyszysz, co do ciebie mówię? Julia nie będzie z tobą rozmawiać, dopóki nie powiesz jej, gdzie schowałeś butlę z wirusem.— Zrobiło się wyraźnie cieplej.Płyn chłodzący zabulgotał w przewodach.Kopnąłem kolanem w wyłącznik.— Mówiłem ci, Jack, ten przycisk służy do włączania elektromagnesu.Nie słyszysz mnie?— Słabo! — odkrzyknąłem.— To niedobrze.Ogłuszające dudnienie wypełniało cały pokój, miałem wrażenie, że od dźwięku drży powietrze.Łoskot pomp kojarzył mi się z gigantycznym aparatem do badania rezonansu magnetycznego.Zaczęła mnie boleć głowa.Spojrzałem na elektromagnes, na grube śruby, mocujące osłonę.Śruby, które za chwilę miały się stać pociskami.— Żarty się skończyły, Jack.Naprawdę nie chcielibyśmy cię stracić.Dwadzieścia sekund.Minutę trwało naładowanie kondensatorów, które później zaczną generować milisekundowe impulsy elektryczne.Zacząłem się zastanawiać, ile impulsów potrzeba będzie, żeby rozerwać magnes na strzępy.Pewnie wystarczy kilka sekund.Rzeczywiście niewiele zostało mi czasu, a wciąż nie wiedziałem, co robić.Wszystko tak się poplątało, a najbardziej przygnębiał mnie fakt, że straciłem jedyną przewagę: wszyscy już zdali sobie sprawę ze znaczenia wirusa.a nic nie mogłem na to poradzić.Nie wiedziałem, co z Mae.Czy w ogóle jeszcze żyje? Czułem się oderwany od rzeczywistości, zobojętniałem na wszystko.Znalazłem się we wnętrzu olbrzymiej machiny do badania rezonansu magnetycznego.Słuchając łoskotu pomyślałem, że podobnie musiała się czuć Amanda w szpitalu.— Dziesięć sekund.Daj spokój, Jack, nie zgrywaj bohatera.Powiedz, gdzie jest butla.Sześć sekund.Pięć.Jack.— Dudnienie ucichło, zamiast tego rozległ się głośny trzask.To elektromagnes włączył się na kilka milisekund.— Pierwszy impuls — powiedział Ricky.— Nie bądź frajerem, Jack.Kolejne impulsy.Widziałem, jak po każdym z nich osłona instalacji chłodniczej coraz bardziej się odkształca.Za szybko się to działo.Nie mogłem tego dłużej znieść.— Dobrze, Ricky! — krzyknąłem.— Powiem!— Mów, Jack.Słucham.— Nie! Najpierw to wyłącz! Powiem Julii!— To bardzo nierozsądne z twojej strony, Jack.Nie jesteś w najlepszej pozycji do negocjacji.— Chcecie dostać wirusa? Czy wolicie mieć niespodziankę?Nagle zrobiło się cicho, słyszałem tylko szmer chłodziwa w przewodach.Magnes zrobił się gorący, ale szpitalny dźwięk ucichł.Szpitalny dźwięk.Stałem i czekałem na przyjście Julii.Po namyśle postanowiłem jednak usiąść.— Szczęknął zamek, drzwi się otworzyły i Julia weszła do środka.— Nic ci się nie stało, Jack?— Nie, mam tylko nerwy w strzępach.— Nie rozumiem, po co się tak katujesz.To bez sensu.No, ale mam przynajmniej dobrą wiadomość dla ciebie: jest już śmigłowiec.— Naprawdę?— Naprawdę.Przyleciał trochę wcześniej niż zwykle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]