[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stojąc na pomoście trzy metry nad podłogą, Peyton obserwował robota z wielkim zainteresowaniem.Ten metalowy cylinder na grubej podstawie poruszał się na niewielkich kółkach.Nie miał żadnych kończyn: na gładkiej powierzchni cylindra widać było jedynie obiektywy i kilka niewielkich otworów, w których znajdowały się ukryte za siatką mikrofony.Zabawnie wyglądała maszyna w swym zakłopotaniu, kiedy jej mały móżdżek borykał się z dwiema sprzecznymi informacjami.Chociaż wiedziała, że Peyton musi być w pokoju, jej oczy mówiły, iż w pomieszczeniu nikogo nie ma.Poczęła zataczać kółeczka, aż Peytonowi zrobiło się jej żal i zszedł z pomostu.Maszyna z miejsca przestała się kręcić i rozpoczęła mowę powitalną.–Nazywam się A-5.Zaprowadzę cię, dokądkolwiek pragniesz.Proszę wydawać mi rozkazy w standardowym języku robotów.Peyton był raczej rozczarowany.Toż to najzwyklejszy, typowy robot, a on miał nadzieję zastać coś lepszego w mieście zbudowanym przez Thordarsena.Jednak maszyna ta może okazać się przydatna, jeśli umiejętnie ją wykorzysta.–Dziękuję – powiedział niepotrzebnie.– Proszę zaprowadzić mnie do pomieszczeń mieszkalnych.Choć miał teraz pewność, że miasto było całkowicie zautomatyzowane, mogło w nim jeszcze istnieć jakieś ludzkie życie.Może znajdowali się tam inni ludzie, którzy pomogą mu w poszukiwaniach, choć prawdopodobnie nie powinien liczyć na więcej niż brak sprzeciwu z ich strony.Robot bez słowa wykonał zwrot na swych kółkach i wytoczył się z pokoju.Poprowadził Peytona korytarzem kończącym się pięknie rzeźbionymi drzwiami, które na próżno próbował już otwierać.Widocznie A-5 znał ich sekret, gdyż gruba, metalowa płyta odsunęła się bezszelestnie, kiedy się zbliżyli.Robot wtoczył się do niewielkiej sześciennej komory.Peyton zastanawiał się, czy nie jest to jeszcze jeden teleporter, lecz wkrótce stwierdził, że to po prostu najzwyklejsza winda.Sądząc po czasie jazdy w górę, musiała ich zawieź^ prawię na sam szczyt miasta.Kiedy drzwi się rozsunęły, Peyton miał wrażenie, jakby znalazł się w 'innym świecie,Korytarze, którymi przechodził na początku, uderzały bezbarwnością i brakiem jakichkolwiek ozdób – miały czysto użytkowy charakter.Przez kontrast z nimi owe ogromne pomieszczenia i sale posiedzeń wydawały się prawie luksusowe.Dwudzieste szóste stulecie było okresem kwie-cistycty ozdób i barw, traktowanym z pogardą w następnych wiekach.34Lecz Dekadend wybiegli daleko w przód.Projektując Comarre w pełni korzystali ze zdobyczy psychologii i sztukiNie starczyłoby życia na obejrzenie wszystkich malowideł ściennych i rzeźb, obrazów i wymyślnych tkanin, które wyglądały tak samo jak dawniej.Pozostawienie tak cudownego miejsca w ukryciu przed światem zdawało się przestępstwem.Peyton prawie zapomniał o swym naukowym zapale i biegał jak dziecko, oglądając te cuda.Oto prace geniusza, może największego, jakiego kiedykolwiek znał świat Był to jednak geniusz chory i zrozpaczony, który utracił wiarę w siebie, Jiachowując niezmierne zdolności uschli iczttfc.Po raz pierwszy Peyton naprawdę zrozumiał, dlaczego budowniczych Comarre nazwano Dffcadntfami.,Ich sztuka jednocześnie odpychała go i fascynowała.Nie było w niej zła, całkowicie bowiem odbiegała od wszelkich zasad moralnych.Chyba najważniejszą jej cechą było znużenie i rozczarowanie.Po jakimś czasie Peyton, który nigdy nie uważał się za osobę szczególnie wrażliwą na sztukę wizualną, poczuł, że opanowuje go ledwo uchwytne przygnębienie.Jednak absolutnie nie potrafił oderwać wzroku.W końcu ponownie zwrócił się do robota.–Czy kłus* tu teraz mics/ka?–Tak.–Gdzie oni są?Odpowiedź zdawała się całkiem naturalna.Peyton poczuł ogromne znużenie.Od godziny walczył z nieodpartym snem; prawie, jakby go coś doń aimiszało.Jutro będzie doić czasu, by poznać napotkane sekrety.Przez chwilę pragnął jedynie zasnąć.Machinalnie szedł za robotem, który z przestronnych sal poprowa-dzft go do długiego korytarza z mnóstwem, metalowych itatwi.Na wszystkich widniał na poły znajomy symbol, którego Peyton nie mógł rozpoznać.Jego senny umysł ociężale zmagał się jeszcze z tym problemem, kiedy maszyna stanęła przed lednymi z hcznych drzwi, które cicho się rozsunęły.Wygodnie zasłany tapczan w przyćmionym świetle wypełniającym pokój zapraszał nieodparcie.Peyton automatycznk skierował się ku niemu niepewnym krokiem.Kiedy zapadał w sen, ogarnęło go ciepłe uczucie za-dowolenia.Uświadomi sobie bowiem, co przedstawiał symbol na drzwiach, choć zbyt zmęczony umysł nie zrozumiał jego znacarnia.– Był to mak.Miasto ftmkcjonowato bez żadnego podstęp*, sądnej xłej woK.Bezosobowo spehuah wyznaczane mm sodoma.Wszyscy przybysze ckftme korzystali z darów Comarre.Ten jest pterwszytn, który je zignorował.35Integratory pozostawały w gotowości od wielu godzin, lecz niespokojny, badawczy umysł ciągle im umykał.Mogły jeszcze poczekać, co robiły nieprzerwanie przez ostatnie pięćset lat.A teraz obrona tego dziwnie opornego umysłu załamała się, kiedy Ri-chardPeyton spokojnie zasnął.Gdzieś w głębi Comarre zadziałał jakiś przekaźnik i skomplikowane, powoli oscylujące prądy popłynęły przez szeregi lamp elektronowych.Osobowość, która była Richardem Peytonem III, przesiała istnieć.Peyton zasnął natychmiast.Na chwilę zupełnie stracił świadomość, która jednak z wolna powracała nikłymi przebłyskami.I wówczas, jak zwykle, pojawiło się marzenie senne.Dziwne, że był to jego ulubiony sen, wyraźniejszy niż kiedykolwiek przedtem.Całe życie Peyton kochał morze, a pewrnego razu z pokładu obserwacyjnego nisko lecącego statku pasażerskiego ujrzał niewiarygodne piękno wysp Pacyfiku.Nigdy ich nie zwiedził, ale często pragnął spędzić resztę życia na jakiejś odludnej, spokojnej wysepce, nie troszcząc się o przyszłość świata.W pewnym okresie życia prawie wszyscy mają podobne marzenia, lecz Peyton był na tyle rozsądny, by wiedzieć, że po dwóch miesiącach takiej egzystencji oszalałby z nudów i powrócił do cywilizacji.Jednak nigdy tego rodzaju myśli nie trapiły go we śnie i teraz znów leżał pod kołyszącymi się palmami, zasłuchany w szum fal uderzających w rafę wokół laguny, w której jak w lazurowym lustrze odbijało się słońce.Sen był nadzwyczaj sugestywny; nawet śniąc Peyton pomyślał, że żaden inny nie miał prawa być tak wyrazisty.Potem skończył się tak nagle, że w umyśle Peytona powstała po nim jakby pustka.Raptownie odzyskał świadomość.Gorzko rozczarowany, leżał przez chwilę z mocno zaciśniętymi powiekami, próbując odzyskać utracony raj.Lecz próżne były jego wysoki.Coś atakowało mózg, nie pozwalając spać.Poza tym posłanie stało sję nagle twarde i niewygodne.Niechętnie skierował myśli ku temu, co go zbudziło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]