[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Buck i Shaw niewiele mieli do powiedzenia Willowi.Nigdy nie mogli zgodzić się z sobą i nawet perspektywa, że lada chwila wygarną całą łopatę żółtych bryłek kruszcu, nie zdołała ich zbliżyć.Gdyby to zależało od Bucka, przede wszystkim nie posłano by w ogóle po Willa.Tak czy owak, całe wykopane złoto pójdzie do kieszeni ich dwóch, a jakby Will próbował je zabrać, będą się bili do upadłego, zanim mu dadzą coś ruszyć.Will oparł się na łopacie i patrzał, jak Shaw wykopuje glinę.Uśmiechał się lekko, ale ani Buck, ani Shaw nie zwracali na niego najmniejszej uwagi.Robili swoje, jakby go tu nie było.– Mnie się zdaje, chłopaki, że powinniście mieć tyle rozumu, żeby nie dać się ojcu zapędzać do kopania tych wielkich dziur w ziemi.Wydusza z was ciężką robotę, a nie kosztuje go to ani centa.Dlaczego nie weźmiecie się do jakiejś porządnej pracy, żeby coś zarobić, jak przyjdzie sobota? Chyba nie chcecie przez całe życie być parobkami na wsi, co? Powiedzcie mu, żeby sam wygrzebywał własny piach, i idźcie sobie.– Ty idź do cholery, bawełniany łbie – odparł Shaw.Will skręcił papierosa i patrzał, jak kopią, zlani potem.Nie miał za złe, że ludzie z jego świata nazywali go bawełnianym łbem, ale nie mógł tego ścierpieć od Bucka i Shawa.Wiedzieli, że jest to najszybszy i najskuteczniejszy sposób uciszenia go z miejsca albo doprowadzenia do szału.Buck wyjrzał przez krawędź dołu, czy nie ma gdzie ojca.Wolał go mieć do pomocy na wypadek, gdyby wyniknęła bójka.Tay Tay zawsze brał ich stronę podczas sprzeczek z Willem i teraz zrobiłby to samo.Ale ojca nigdzie nie było widać.Siedział na nowiźnie i razem z dwoma Murzynami okopywał bawełnę.Tego roku późno ją sadził; byli tak zajęci szukaniem złota, że nie znaleźli na to czasu przed czerwcem i Tay Tay chciał teraz nadrobić, ile tylko się da, aby w miarę możności wyrosła i dojrzała, bo musiał dostać trochę pieniędzy około pierwszego września.Wyczerpał już cały kredyt w sklepach w Marion, a nie mógł uzyskać pożyczki z banku.Nie miał pojęcia, co pocznie jesienią i zimą, jeżeli bawełna nie wzejdzie albo jeśli ją zniszczą robaki.Oprócz własnych domowników i obu rodzin murzyńskich, trzeba było jeszcze wyżywić dwa muły.– W tej ziemi jest tyle złota, co brudu za paznokciami – powiedział drwiąco Will.– Dlaczego nie pojedziecie do Atlanty albo Augusty, albo gdzie indziej i nie zabawicie się porządnie? Prędzej by mnie szlag trafił, niżbym został na całe życie parobkiem tylko dlatego, że Tay Tay Walden chce, żeby za niego kopać.– A idźże do cholery, ty bawełniany łbie z Doliny!Will popatrzał na Bucka i zastanowił się chwilę, czyby go nie trzasnąć.– Masz jakieś ostatnie polecenie dla rodziny? – zapytał wreszcie.– Jeżeli chcesz się pobawić, toś dobrze trafił – odparł Shaw.Will oburącz odrzucił łopatę i podniósł bryłę zaschniętej gliny.Podbiegł ku nim parę kroków, przesuwając językiem zgasły papieros w kącik ust.– Nie przyjechałem tutaj, żeby z wami zadzierać, chłopaki, ale jak już szukacie awantury, toście w porę zaczęli szczekać.– Tyś nigdy nic innego nie robił – odparł Shaw, ściskając w obu rękach trzonek łopaty.– Tylko szczekał i szczekał.Gdyby doszło do bójki, Will chciał rozprawić się z Buckiem.Nie miał żadnej pretensji do Shawa, ale Shaw zawsze stawał po stronie brata.Will nie lubił Bucka.Nie lubił go od pierwszej chwili.Nie czuł do niego nienawiści, ale Buck był mężem Gryzeldy i przez to wchodził mu w drogę.Już kilkakrotnie brali się za łby nie tylko o Gryzeldę, ale i z innych powodów i pewnie jeszcze nieraz miało się to powtórzyć.Dopóki Gryzelda była żoną Bucka i żyła z nim, Will miał ochotę bić go przy każdej sposobności.– Rzuć tę grudę – rozkazał Buck.– Chodź tu i zabierz – odparł Will.Buck cofnął się i szepnął coś Shawowi.Will postąpił naprzód i z całej mocy cisnął bryłą gliny w chwili, gdy Buck biegł ku niemu z podniesioną łopatą.Trzonek grzmotnął Willa w ramię i łopata poleciała na ziemię.Bryła chybiła Bucka, ale wyrżnęła Shawa prosto w żołądek.Zwinął się z bólu, upadł i zaczął cicho stękać.Kiedy Buck, obejrzawszy się, zobaczył skręconego Shawa, pomyślał, że Will uszkodził go poważnie.Podbiegł, znowu zamachnął się łopatą i z całej siły rąbnął Willa w czoło.Cios ogłuszył Willa, ale go nie powalił.Utrzymał się na nogach, rozwścieczony jeszcze bardziej, i rzucił się na Bucka, zanim ten zdążył powtórnie podnieść łopatę.– Wy, cholerni Waldenowie, myślicie, żeście tacy ważni, ale u nas są ważniejsi! – krzyknął.– Trzeba by jeszcze sześciu takich jak ty, żeby mnie zrobić.Przyzwyczajony jestem.U nas co rano przed śniadaniem odwalam parę takich bitek.– Ty cholerny bawełniany łbie – rzekł z pogardą Buck.Shaw, mrugając oczami, dźwignął się na czworaki.Rozejrzał się za jakąś bronią, ale nic nie było pod ręką.Jego łopata leżała za Willem.– Bawełniany łeb – powtórzył szyderczo Buck.– No, chodźcie tu, sukinsyny! – krzyknął Will.– Będziecie leżeli obaj naraz.Ja nie z tych, co się boją parobków.Buck podniósł łopatę, ale Will wyrwał mu ją z ręki i cisnął daleko za siebie.Celnym ciosem wyrżnął Bucka w szczękę, a ten zwalił się jak długi na wznak.Shaw podbiegł i przykucnął nad nim.Will łupnął go kolejno jedną i drugą pięścią.Pod Shawem ugięły się kolana i upadł u stóp Willa.Tymczasem Buck już się podniósł.Skoczył na Willa, przewrócił go i wykręcił mu ręce.Zanim Will zdołał się wyrwać, Buck zaczął go grzmocić po głowie i plecach.Wszyscy byli już teraz mocno rozeźleni.Z góry zakrzyknął na nich Tay Tay.Zbiegł na dno dołu i wskoczył w sam środek kotłowaniny pięści i kopniaków.Rozdzielił Bucka i Willa i cisnął ich na obie strony.Był równie barczysty jak oni i zawsze umiał dać sobie radę, gdy się pobili.Teraz stał, dysząc i sapiąc, i patrzał na leżących.– Dosyć tego – powiedział, wciąż oddychając ciężko.– I o co, u diabła starego, wy, chłopaki, tak się ciągle lejecie? To nie jest odkopywanie żyły.Bijatyką się jej nie znajdzie.Buck siadł i pomacał napuchniętą szczękę.Łypnął na Willa; nie czuł się pokonany.– To go ojciec odeślij, skąd przyszedł – powiedział.– Sukinsyn nie ma tu nic do roboty.U nas nie miejsce dla bawełnianych łbów.– Wyjadę, kiedy mi się spodoba i ani minuty wcześniej.Spróbuj mnie zmusić.No, tylko spróbuj!– I po kiego diabła takeście narozrabiali, chłopaki, co? – zapytał Shawa ojciec, oglądając się na niego, aby sprawdzić, czy nic mu nie jest.– Nie macie o co się bić.Jak natrafimy na żyłę, to wszystko się podzieli równo i sprawiedliwie i nikt nie dostanie więcej niż inny.Już ja tego dopilnuję.No i od czego to się zaczęło, żeście tak tłukli jeden drugiego?– Od niczego się nie zaczęło, tato – powiedział Shaw.– Wcale nie poszło o złoto ani o nic takiego.Ot, stało się, i już.Ile razy ten sukinsyn tu przyjedzie, to aż się prosi, żeby go lać.Przez to, co gada i co robi.Tak tu wyprawia, jakby był lepszy od nas albo co.Dlatego, że pracuje w przędzalni.Zawsze przezywa mnie i Bucka od parobków.– No, to jeszcze nie powód, żeby tak się gorączkować – powiedział Tay Tay.– Wstyd, że nie potrafimy zachować spokoju w rodzinie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]