[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na miasto wychodzili ubrani jak mê¿owie stanu.Palaczy z naszego statku obowi¹zywa³ bowiem melonik, bia³y jedwabny szalik,palmerston [18 Palmerston - p³aszcz o specjalnym kroju, mocno wciêty w talii.].spodnie szare w czarne pr¹¿ki, w rêku - hebanowa laska ze srebrn¹ ga³k¹.Najmilszy z palaczy by³ „Charlie”.Czarowa³ wszystkich sw¹ umiejêtnoœci¹tresowania kotów.Potrafi³ na przyk³ad nauczyæ ma³ego kotka, by pokazywa³, jakœpi¹ ma³e dzieci.Kotek pos³usznie zak³ada³ ³apki za uszy, uk³ada³ siê napoduszce Charliego i g³oœno mrucza³.Charlie nóg jednak nie wytar³.Po³o¿y³em go sobie na lew¹ rêkê, podnios³em dogóry i wsypa³em zapowiedzian¹ porcjê „spankingów”.Najbardziej by³ zachwyconybosman, na którego oczach to siê odbywa³o.- Diachli! - powiedzia³.- To by³o do widzenia.I przyniós³ puszkê ³ososia, by mi si³ przybywa³o.W dosyæ krótkim czasie zrobi³em du¿e postêpy w gwarze kaszubskiej.Jest tonaj³atwiejszy jêzyk na œwiecie.Wystarczy³o znaæ trzy s³owa, by czuæ siê nastatku wœród Kaszubów jak w rodzinie.By³y to s³owa: ruten, bene i dubas.„Ruten” znaczy³o wszystko na zewn¹trz, „bene” - wszystko do œrodka i w œrodku;s³owo „dubas” oznacza³o ka¿d¹ rzecz na œwiecie, której w³aœciwej nazwy siê niewiedzia³o.Sternik manewrowy, stary Kaszub œpi¹cy nad moj¹ koj¹, wolny czas w portachspêdza³ na przek³adaniu czegoœ z jednego woreczka do drugiego.Siedzia³ przytym zawsze z nogami spuszczonymi nad moj¹ kojê, tak jak go pozna³em.Woreczkitrzyma³ na kolanach.Co w nich mia³, nigdy siê nie dowiedzia³em.W czasie postojów w Londynie lub Hull wszyscy marynarze wolni od s³u¿bychodzili do teatrzyków, w których wyœwietlano te¿ i filmy, lub na balet czypopisy akrobatyczne, s³owem - na wszystko co mog³o podtrzymaæ cz³owieka opotrójnie przyspieszonym ¿yciu na statku.Sternik manewrowy zostawa³ na swejkoi i przek³ada³ z woreczka do woreczka nieznan¹ nam zawartoœæ.Spyta³em go raz, czy by³ kiedykolwiek w którymœ z londyñskich teatrzyków?Odpowiedzia³, ¿e nie by³ nigdy „ruten”, zawsze jest „bene”.Zaproponowa³emwiêc, abyœmy poszli razem.Akurat w tym rejsie staliœmy w Londynie.Oci¹gaj¹csiê, zgodzi³ siê bardzo niechêtnie.Od tego czasu, gdy tylko brzegi WielkiejBrytanii ukazywa³y siê przed nami, nasz sternik manewrowy zastrzega³ sobie, ¿ew ka¿dy wolny wieczór pójdziemy razem do teatru.I za ka¿dym razem bywa³ takzachwycony, ¿e dla ogl¹dania jego radoœci móg³bym z nim chodziæ choæby codzieñ.Kiedyœ spotkaliœmy siê w porcie z drugim statkiem naszej kompanii i zosta³emzaproszony na obiad przez kolegów z Tczewa, którzy byli na nim oficerami.Sternikowi i mnie „urwa³o siê” wspólne wyjœcie do teatru.Gdy siê szykowa³em dowizyty, mój kompan, zazwyczaj siedz¹cy spokojnie na koi, zacz¹³ uwijaæ siê pokubryku.Przychodzi³, wychodzi³, coœ przynosi³.Nie pyta³em siê, s¹dz¹c, ¿emo¿e wybiera siê z kim innym lub sam do teatru.Gdy siê ubra³em i mia³em ju¿wychodziæ, zobaczy³em na stole kolacjê, przygotowan¹ znacznie wczeœniej ni¿wypada³o.Sternik podszed³ do mnie i oznajmi³, ¿e to jest dla mnie.Przypomnia³em mu, ¿e w³aœnie idê na kolacjê, ale siwy Kaszub pokiwa³ g³ow¹ ipowiedzia³:- S³uchaj! To nie bêdzie do widzenia, jak ty tam zaczniesz jeœæ.To bêdziewstyd dla ca³ego naszego statku i dla nas, ¿e my ciebie tutaj g³odzimy.Ja tuod kucharza przynios³em dla ciebie kaczkê, z prowiantury - pude³ko krabów ida³em swojego „salmona”.Wszyscy prosz¹, ¿ebyœ wychodz¹c zjad³.To nie bêdziedo widzenia, jak ty tu nie zjesz.Có¿ mia³em zrobiæ? Nie mog³em przecie¿ zostawiæ naszego sternika w rozpaczy.Itak ju¿ by³ smutny, ¿e nie szliœmy do teatru.Gdy wróci³em, sternik nie spa³.Pierwsze jego s³owa brzmia³y:- Doch ty tam za wiele nie jad³eœ?Nie mog³em k³amaæ.Powiedzia³em, ¿e by³o tam coœ zupe³nie innego ni¿ u nas:krewetki, homary, indyk.- Nie mog³em przecie¿ im odmówiæ, bo by siê obrazili.Zêby móg³ spaæ spokojnie, poprosi³em go o coœ do przegryzienia.Zlaz³ z koi,poszed³ do swojej szafki i nios¹c jedzenie powiedzia³ z uœmiechem:- Ty jesteœ fajn ch³op!Zarumieni³em siê ze wstydu i na swe usprawiedliwienie przypomnia³em, ¿eprzecie¿ wie, i¿ jestem chory i ma³o jeœæ nie mogê.Monotonnoœæ naszego „szybkoœciowego” ¿ycia na morzu urozmaica³y konie.Woziliœmy je dziesi¹tkami do kopalñ angielskich.Ma³e te koniki mia³y do koñcaswego ¿ycia pozostaæ pod ziemi¹, ci¹gn¹c wózki z wêglem.Czeka³a je œlepota.Serca nam siê kraja³y, gdyœmy je wy³adowywali w porcie docelowym ze stajnizbudowanych ko³o drugiej ³adowni.Ma³e przera¿one koniki cieszy³y siê, gdyœmy przychodzili do nich karmiæ je ipoiæ.Najbardziej lubi³y chleb i cukier.Przypomina³y mi lata spêdzone na wsi,w s³ynnym oszmiañskim powiecie, „tam gdzie panieñskim rumieñcem dziêcielinapa³a”.Przypomina³y mi nocleg z koñmi na rojstach [19 Rojsty - bagniste ³¹ki.],rozpalone ogniska na polanach, opowiadania o koniokradach, Cyganach i onapadach wilków na konie, œwity w lesie, dogasaj¹ce ogniska i powroty konno znoclegu o wschodzie s³oñca.Konie by³y wypoczête, z trudem mo¿na je by³opo³apaæ i dosi¹œæ.Te tutaj na statku, st³oczone w ciasnych, prowizorycznych stajniach, nieprzeczuwa³y nawet, co je czeka.Wymyka³y siê niekiedy na pok³ad, by pobiegaæ irozprostowaæ nogi.Jeden ma³y czarny konik sw¹ przemyœlnoœci¹ w wymykaniu siê ze stajni na pok³adi zrêcznoœci¹ we wdrapywaniu siê na ³adowniê nasun¹³ mi myœl wyprowadzenia gow nocy na wy¿szy pok³ad i przejechania siê konno.Podczas nocnej wachty, gdypanowa³a cisza i nie by³o nawet martwej fali, wyprowadzi³em mego wierzchowca zestajni.Da³ siê bez trudu zaprowadziæ na wy¿szy pok³ad.Po zejœciu ze sterupe³ni³em w³aœnie s³u¿bê na szkafucie [20 Szkafut - œródokrêcie.].Ju¿ mia³emzamiar dosi¹œæ mego czarnego rumaka, gdy us³ysza³em gwizdek oficerawachtowego, którym dawa³ mi znaæ, abym odczyta³ log i „przyniós³” na mostek.Nie namyœlaj¹c siê d³ugo, dosiad³em swego wierzchowca i cwa³em ruszy³em wkierunku rufy.Konik by³ tak ma³y, ¿e mog³em dotkn¹æ nogami pok³adu.Galopowa³raŸno.Zatrzyma³ siê na moje „Prrr!” jak na komendê.Poœwieci³em sobielatark¹, odczyta³em log, schowa³em latarkê do kieszeni i zawróci³em rumaka, byznów ruszyæ dobrym k³usem w drogê powrotn¹.Ba³em siê zostawiæ megowierzchowca samego na górnym pok³adzie.Sprowadzi³em go wiêc na dó³ izaprowadzi³em do stajni.Id¹c „z logiem” na mostek by³em pe³en radoœci z powodu tej przeja¿d¿ki.Nigdyjeszcze na ¿adnym chyba statku na œwiecie marynarz nie dosiad³ wierzchowca, bykonno ze œródokrêcia przecwa³owaæ na rufê dla odczytania logu.Oficer wachtowy dziwi³ siê trochê, ¿e tak d³ugo odczytywa³em log, ale s³ysza³têtent i domyœla³ siê, ¿e mam k³opoty z koñmi.Nic nie przyt³umi³o wiêc mejradoœci z dokonanego czynu.Kiedy nasz sternik manewrowy musia³ dla za³atwienia spraw domowych zostaæ nal¹dzie, spotka³o mnie wielkie wyró¿nienie: zosta³em sternikiem manewrowym doczasu jego powrotu.Jako szósty znalaz³ siê w naszym kubryku cz³owiek okreœlony przez bosmanas³owem „kunda”.Jak wynika³o z jego wynurzeñ, mia³ zamiar na zimê trafiæ domaszyny, a trafi³ na pok³ad.Sta³em na sterze, „kunda” obj¹³ s³u¿bê na oku.By³o ch³odno, prószy³ drobny œnieg i wia³o.Raptem jedno g³uche uderzeniedzwonu na baku oznajmi³o œwiat³o z prawej burty.Oficer wachtowy chwyci³ zalornetkê i zaczai uwa¿nie przepatrywaæ horyzont.W jakiœ czas póŸniej dwauderzenia w dzwon zasygnalizowa³y œwiat³o- tak¿e i z lewej burty.Œniegprzesta³ prószyæ.Mimo to oficer przez lornetkê nadal nic nie móg³ spostrzec.lznów odezwa³ siê dzwon na dziobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]