[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba koniecznie coś zrobić, a przynajmniej - zaplanować.Z Rolfe’em nie może wiązać całej swojej przyszłości: uzmysłowiła to sobie w ostatnich dniach zimnej poprawności między nimi.Jej dobre samopoczucie opierało się na kruchej podstawie - jego pożądania.Jeśli mu ono minie, zostanie sama, bez znajomych i przyjaciół, w obcym kraju.Nie mogła ufać zapewnieniom Gustave’a - czy może Meyera? - że Rolfe zapewni jej dostatnie utrzymanie, nawet gdy odsunie ją od siebie.Zdawała sobie sprawę, że takie obietnice nic nie znaczą, a zresztą i tak niczego od niego nie chciała.Duma była luksusem w takiej chwili, ale to była ostatnia wartościowa karta, jaką posiadała, nie zamierzała wyzbywać się godności, zdając się całkowicie na jego łaskę.Jakiś stukot przerwał te rozmyślania.Zaczęła nasłuchiwać.Wydało się jej, że słyszy Gwiazdę Poranną, krzątającą się po drugiej stronie domu, przy kuchni.Odgłos upadku czegoś ciężkiego na podłogę potwierdził jej przypuszczenia.Czyżby Indianka już przygotowywała jedzenie dla powracających? Niemożliwe, by mogli wrócić tak szybko.Na pewno minie jeszcze sporo czasu, zanim się tu pojawią.Może by jej tak zaoferować pomoc w robocie, zamiast siedzieć i bić się z myślami, które i tak prowadzą donikąd?Indianka stała plecami do drzwi, gdy Angelinę je otworzyła.Zbierała z półki miski i garnki i pakowała je do worka leżącego obok niej na podłodze.Wielka drewniana misa z hałasem uderzyła w ścianę.- Co robisz? - spytała ostrym tonem Angelinę.Gwiazda Poranna odwróciła się gwałtownie z żelazną chochlą w ręku i błyskiem w brązowych oczach.- Zabieram co moje!- Twoje? To wszystko twoje? - Angelinę wskazała na cynowe talerze poukładane na półkach, na worki mąki i kaszy, kawy i fasoli stojące pod ścianą.- Moje.Mam do tego prawo.Gdy przyszłam tu ze swego szczepu, miałam ze sobą stado bydła, a także futra i wyprawione skóry, które McCullough wkrótce sprzedał.A potem odesłał mnie z niczym.Więc teraz zabieram te wszystkie rzeczy.- Nie mogę ci na to pozwolić.Kiedy mężczyźni wrócą, muszą mieć co jeść! - zawołała Angelinę.- Tobie też radzę: weź, co ci się przyda, i uciekaj.Nie widzę powodu, by dłużej czekać.Uśmiech, jaki pojawił się w oczach Indianki, nie zachęcał do stawiania oporu.Angelinę poczuła nerwowe dreszcze.- Co masz na myśli? Przecież nic się nie zmieniło.Nie mogę stąd odejść.- To zostań.Będziesz sama, jak te kobiety tutaj, wykorzystywana do końca.Mówię ci to dlatego, że potrafiłaś uśmiechnąć się do mnie i pomagać mi jak siostra tej samej krwi.Najlepiej dla ciebie będzie, jeśli odejdziesz.Zaraz.- Co ty knujesz?! - spytała ostro Angelinę i postąpiła krok w stronę dziewczyny.Ta cofnęła się bez strachu i dalej pakowała naczynia do worka.- Ja? Nic takiego.Po prostu zaniosłam wiadomość do Hiszpanów.To nic wielkiego, ale sprawiło mi dużą radość.A teraz jeden z nich, zwany Don Pedro, czeka na McCullougha, jadącego na jego spotkanie.- A co.co z innymi? - spytała Angelinę, chociaż pytanie było zbytecznej sama domyślała się odpowiedzi.- Pułapka ma szerokie wejście - odparła Indianka.- Ale czemu ty masz się o to martwić? Przecież ci, co mają zginąć, porwali cię od twoich bliskich, prawda?Angelinę podeszła jeszcze bliżej do Indianki, aż dziewczyna ze strachem cofnęła się pod ścianę.- Kto, kto prosił cię o przekazanie wiadomości?! Gwiazda Poranna wbiła wzrok w podłogę.- Ten, który zrozumiał moją nienawiść, widział ją.- Jak się nazywa?- Czy to ważne? Wskazał mi, jak mogę się zemścić.- To powiedz mi przynajmniej, czy to ktoś z ludzi księcia?Indianka cofała się w stronę drzwi, a Angelinę postępowała za nią.- Różni się tu kręcą.Nie znam ich wszystkich i nawet tego nie chcę, bo nie wypada kobiecie patrzeć im wszystkim w twarz.Żegnaj, Angelinę.Ja odchodzę.Odeszła jak widmo.Rozpłynęła się w gęstniejącym mroku.Jeszcze tylko przez chwilę słychać było odgłos końskich kopyt i nastała cisza.Angelinę stała bez ruchu, z założonymi rękami, i gryzła wargi.Nie mogła zebrać myśli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]