[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Baltasar zbiegał z góry ze szpadą uniesioną nad głową.Kiedy z całej siły zderzył się z mężczyznami, obaj padli na ziemię jak dłudzy.Potężny banita nachylił się nad jednym z nich, uniósł go nieco za poły koszuli i rękojeścią szpady wymierzył mu potężny cios w szczękę.Enrique wyciągnął zza pasa sztylet i uchwytem zdzielił drugiego w głowę.Bandyci pochylili się nad przewoźnikami, którzy, rozciągnięci na ziemi, pojękiwali cicho, nie wykazując najmniejszej chęci do stawiania oporu.- Brutalne, ale skuteczne.- Gdzieś nad sobą usłyszeli zasapany głos Refugia.Biegł wzdłuż wału.Płaszcz miał przysypany popiołem, a po jego czarnej od sadzy twarzy spływały strużki potu.- Niech wszyscy natychmiast wsiadają do łodzi i odbijajcie od brzegu! - Machnął ręką w kierunku większego czółna.Refugio niósł Luisę.Zwisała przerzucona przez jego ramię i szlochając, jednostajnie biła go pięściami po plecach.Po chwili z chmury dymu wyłoniła się grupa rozjuszonych mężczyzn, uzbrojonych w sierpy i motyki.- Podpalacz! Morderca! El Leon! Zabić go! Zabić! wrzeszczeli.Charro, ciągle jeszcze z nagą klingą w dłoni, odwrócił się do Refugia.- A przewoźnicy?! - zawołał.- Zostawcie ich! Spychajcie łódź!Stali jak oniemiali.Dopiero wiązka jego soczystych przekleństw poderwała ich z miejsca.Podbiegli do łodzi.Enrique gorączkowo wrzucał ostatnie pakunki.Baltasar, najsilniejszy z nich wszystkich, spychał łódź z błotnistego brzegu.Kiedy uniósł ją prąd, wszedł do wody i wdrapał się na rufę.Refugio, nie zwalniając kroku, cisnął w stronę oszołomionych przewoźników parę sztuk srebra jako zapłatę za czółno.Potem wbiegł do rzeki.Fontanny wody bryzgały w górę, zalewając twarz Luisie, która krzyczała ze strachu, zachłystując się wodą.Dobrnąwszy do łodzi, Refugio jedną ręką uchwycił się burty, a drugą podsadził wdowę tak, by Enrique mógł ją złapać wpół.Akrobata przeciągnął ją nad burtą jak worek mąki i opuścił na dno łodzi u swych stóp.Gdy się pochylił, żeby pomóc jej usiąść, wymierzyła mu policzek i wybuchnęła histerycznym płaczem.Refugio odbił się od dna i robiąc salto w powietrzu, wylądował w łodzi, ociekając wodą.Baltasar i Charro złapali za wiosła.Na brzegu, po kostki w wodzie, stał tłum wściekłych mężczyzn, którzy wygrażając, czym kto miał w ręce, miotali za nimi przekleństwa.Refugio podczołgał się do rufy i ujął ster.Łodź zachybotała się i obróciła w przeciwną stronę.- Co robisz?! - zawołał Baltasar.- Dlaczego chcesz płynąć pod prąd?- A co nas czeka w dole rzeki? - odpowiedział pytaniem Refugio.- Nie możemy wrócić do Hiszpanii, w Hawanie też nas nie przyjmą z otwartymi ramionami.Jesteśmy ścigani.Teraz, kiedy Esteban rozgłosił, kim jesteśmy, gubernator Miro poleci przeszukiwać wszystkie statki.Pewnie już nawet w Indiach Zachodnich wiedzą, jak wyglądamy.Pozostaje nam tylko jeden kierunek.- To znaczy?- Popłyniemy do odległej, mitycznej krainy, w której mieszkają przedziwne bestie i plemiona dzikusów.Podobno jest tam pięknie, zwłaszcza gdy słońce o zachodzie wyzłaca ziemię po horyzont.- Kraina Tejas - westchnął Charro, a jego niebieskie oczy aż rozbłysły ze szczęścia.- Matko Boska! - jęknęła Luisa.- Zginiemy wszyscy! Znowu zaniosła się szlochem.- Albo ocalimy skórę - mruknął Enrique.- Może wszyscy o nas zapomną - dodał z nadzieją Baltasar.- Nadchodzi godzina próby - wyszeptał do siebie Vicente.- Ale to tak daleko - żaliła się piskliwie Isabel.Pilar bez słowa obejrzała się na Refugia.Zastanawiała się, o czym teraz myśli.Czy na pewno wiedział, na co się porywa?Refugio spoglądał przez ramię na płonący Nowy Orlean.W łunie pożaru jego umazana sadzami twarz połyskiwała czerwonawo, a kropelki wody, które odrywały się od rzęs i staczały po policzkach, do złudzenia przypominały łzy.ROZDZIAŁ XVIRefugio zanurzył ster głębiej w żółtozieloną wodę i odbił łodzią w prawo, by uniknąć zderzenia z dryfującym pniem.Budził się jasny, bezchmurny dzień.Słońce przygrzewało, a wiatr od rufy ułatwiał wiosłowanie, przynosząc ulgę po mozolnym wysiłku, który był jak pokuta za grzechy.Ponieważ uwagę Refugia pochłaniała walka z prądem, omijanie wirów oraz niesionych przez wodę pni, a także nieustanne wypatrywanie piratów i Indian, nie miał zbyt wiele czasu na myślenie ani na wspominanie.Tak było zdecydowanie lepiej dla niego.Wieczorem szybko opanował sztukę sterowania łodzią.Długo płynęli, zanim zdecydowali się rozbić obóz na brzegu.Mogli poprosić o nocleg któregoś z właścicieli plantacji, rozsianych wzdłuż rzeki, i prawdopodobnie spotkaliby się z gościnnym przyjęciem, ale woleli unikać zbędnego ryzyka.Im mniej ludzi wiedziało, gdzie są, tym lepiej.Nocleg wypadło im spędzić w prymitywnych warunkach.Co prawda mężczyźni bez trudu zasnęli na twardej, wilgotnej ziemi i nawet nie przeszkadzały im roje małych, kąśliwych komarów, ale Refugiowi żal było kobiet.Nie były przyzwyczajone do takiego życia.Na ławeczce przed nim siedziała Pilar.Plotła dla nich wszystkich kapelusze z palmowych liści, które zerwała wieczorem.Tylko od czasu do czasu odrywała wzrok od roboty, żeby popatrzeć na przesuwający się krajobraz.Luisa zwinęła się u jej stóp.Dalej, na następnej ławce, siedział Vicente z Baltasarem, a za nimi, na tobołkach rozrzuconych na dnie łodzi, ułożyła się Isabel.Charro i Enrique zajmowali miejsca na dziobie.Wiosła w rękach mężczyzn unosiły się i opadały w zgodnym rytmie, który uspokajał, a zarazem dodawał animuszu.Luisę prawdopodobnie zmógł sen, bo wreszcie przestała utyskiwać.Od chwili, kiedy Refugio wciągnął ją do łodzi, nie zamykały jej się usta.Wdowa źle znosiła trudne warunki.Co innego Pilar.Domagała się swojej kolejki przy wiosłach i kilkakrotnie zastąpiła Vicente.Wieczorem opatrzyła im drobne rany i zadrapania, a potem ułożyła się do snu na szorstkiej derce obok Refugia.Osłoniła twarz przed rojem atakujących insektów i nawet udało jej się zdrzemnąć.W dzień cierpliwie plotła kapelusze z ostrych palmowych liści i na zmianę z mężczyznami czuwała nad bezpieczeństwem.Z jej ust nie padło jedno słowo skargi, nie pytała, dokąd płyną ani ile czasu zajmie im podróż.Jej wytrwałość wcale nie umniejszała poczucia winy El Leona.Dziewczyna zasługiwała na lepszy los.Lecz co z tego, skoro on prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie go jej zapewnić.Szanse na urządzenie się w cywilizowanym świecie, nie mówiąc już o powrocie do Hiszpanii, były znikome.Wiele powodów złożyło się na to, że ciągnął ją ze sobą na tę wyprawę w nieznane.Między innymi przez swój egoizm, a także z powodu osobistych, szczerze mówiąc, niskich pobudek skazał ją na banicję, narażał jej życie na równi z życiem swych ludzi.Wyrzuty sumienia paliły go jak rozżarzone węgle.W słońcu włosy Pilar nabrały odcienia starego złota.Promienie ślizgały się po zarysie jej policzka i smukłej szyi, nadając skórze na twarzy i przedramionach jedwabisty połysk.Refugio powrócił myślą do ostatniej nocy, leżała ufnie przytulona do niego.N a wspomnienie dotyku jej ciała mocniej zanurzył w wodzie ster.Jeżeli chmury, które napływały z południowego zachodu, nie przesłonią nieba, ostre słońce spali skórę Pilar.Wszyscy będą poparzeni.Może kapelusz rzuci choć trochę cienia na jej twarz.Nie myślał wyłącznie o jej boleśnie opalonej skórze.Obawiał się o zdrowie dziewczyny.Mężczyźni byli przyzwyczajeni do przebywania na słońcu, ona nie.Podobnie zresztą jak Luisa i Isabel.Pilar odwróciła się i spojrzała na Refugia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]