[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To nie w porządku - stwierdził nachmurzony.- Dałem Refugiowi słowo.Nie przyszedłby, gdyby nie uwierzył w moje zapewnienia.- A co to ma za znaczenie?! - zniecierpliwił się Esteban.Mieniąc się na twarzy ze złości, uderzył pięścią w otwartą dłoń.- Nie pora teraz na skrupuły!- Tak jest! Odrzućmy wszelkie obiekcje - odezwał się Refugio.- Skoro nie mogę mieć szlachetnego przyjaciela, lepiej niech zginę z ręki pozbawionego honoru wroga.- To Refugia chciałem widzieć martwego, nie seńoritę Pilar - powiedział Baltasar, ściągając brwi.- Nie zabijam kobiet.- Twoja zemsta będzie doskonała - podjudzał go jadowitym tonem Esteban.- Jeżeli ona zginie pierwsza, Refugio będzie cierpiał przed śmiercią, tak jak ty cierpiałeś, zanim umarła Isabel.Pilar, która w napięciu obserwowała twarz olbrzyma, widziała, że się waha.- Co się dzieje, Baltasarze? - zapytała niby zdziwiona.- Nie potrafisz zabić przyjaciela, kiedy patrzy ci w twarz? Zwłaszcza gdy jest nim El Leon? Postąpiłbyś honorowo, dając mu szpadę i stając z nim do walki.Nigdy tego nie chciałeś, prawda? Trzy razy usiłowałeś go zabić i nigdy ci się to nie udało.Czy ty naprawdę jesteś pewien, że pragniesz jego śmierci?- Zamilcz! - krzyknął rozjuszony Esteban.Refugio nie odezwał się słowem, ale ani na chwilę nie spuszczał oczu z Pilar i obu mężczyzn.Pilar skoncentrowała uwagę na Baltasarze.Widziała rozterkę malującą się na jego twarzy i nabrzmiałe żyły na dłoniach zaciśniętych w pięści.- Esteban doprowadził do śmierci Isabel - mówiła.A wcześniej zabił moją matkę i ciotkę.Teraz chce mnie uśmiercić.Bez wahania rzuca się na kobiety.Ich śmierć znaczy dla niego tyle samo co śmierć zwierzęcia.- A twoja będzie dla mnie znaczyć nawet mniej.- Esteban wyciągnął szpadę wiszącą u boku.Pilar kątem oka spojrzała na wycelowany w siebie sztych i niewzruszona mówiła coraz szybciej:- Baltasarze, dopuścisz, aby ten człowiek wypełnił swój zamiar? Pozwolisz mu się wykorzystać, mimo że nasłał na bandę Apaczów, wiedząc, że z nią jedziesz? Rozwiązanie jest proste.Daj Refugiowi swoją szpadę.Daj ją i niech ci dwaj ze sobą walczą.- Doskonały pomysł - poparł ją cicho Refugio, jakby się bał, że ostrzejszym tonem popchnie Baltasara do podjęcia niewłaściwej decyzji.W tej samej chwili don Esteban postąpił krok w kierunku Pilar.- Mówiłem ci, że masz być cicho?! - wrzasnął.Baltasar podbiegł, żeby znaleźć się z nim w jednej linii.Refugio trzymał się tuż u jego boku.Klinga szpady Estebana zalśniła srebrzyście, odbijając światło latarni.Pilar podsunęła się wyżej i przywarła plecami do ściany.Opierając się o nią, uniosła się chwiejnie na związanych nogach.Z całej mocy szarpnęła prawą stopą w nadziei, że wysunie ją z więzów.Poczuła, jak wilgotna strużka popłynęła po podbiciu, wsiąkając w skórzany postronek.Nie zważając na dojmujący ból, jeszcze mocniej napięła rzemień.Nagle więzy się poluzowały.Jej prawa stopa była wolna, ale ścierpła tak bardzo, że Pilar nie wiedziała, czy da radę stać.Kiedy don Esteban spostrzegł, że uwolniła się z pęt, zrobił jeszcze jeden krok, oglądając się przy tym nerwowo na drzwi.Bał się rzucić na Pilar, nie mając do końca pewności, czy nie są okrążeni.- Jesteś zamieszany w tę sprawę! - wrzasnął do Baltasara, miotając przekleństwa pod jego adresem.- Więc przestań udawać durnia i bierz się do roboty!- Przyznanie się do błędu nie jest tchórzostwem mówiła gorączkowo Pilar.- Nic nie jesteś winien Estebanowi.Chyba że myślisz o zapłacie za to, co zrobił Isabel.Masz teraz okazję.- Słuchaj, co mówi Pilar, Baltasarze - przemawiał łagodnie Refugio.- Posłuchaj jej i albo zemścij się na nim, tak jak radzi, albo daj mi szpadę.- Wy, głupcy! - wysyczał Esteban z wściekłym grymasem i zaciskając dłoń na rękojeści szpady, zbliżał się do Pilar z ostrzem wymierzonym w jej serce.Napięła drżące mięśnie, w pełni świadoma, że nawet jeśli uda jej się uchylić, co najwyżej odwlecze cios.- A potem ty mnie zabijesz za to, co zrobiłem - odpowiedział Baltasar Refugiowi, oblizując suche wargi.- Nie - szybko zaprzeczył jego były przywódca.Droga ucieczki wiedzie przez te drzwi.- Nie bądź idiotą! - krzyknął na dobre wystraszony Esteban.- Nie uciekaj! Olbrzym pokręcił głową z wyraźnym wahaniem.- Ludzie Refugia zaczną do mnie strzelać, jak tylko mnie dostrzegą.- Być może, więc biegnij ile sił w nogach.Ale proponuję ci odwet za cierpienie Isabel - powiedział spokojnie Refugio.- N o i możliwość ocalenia Pilar.- Boże, spraw, żeby celnie strzelali! - wymamrotał Baltasar.Baltasar wyciągnął szpadę z pochwy, rzucił ją Refugiowi, odwrócił się błyskawicznie i dał nura w uchylone drzwi.Refugio nawet za nim nie spojrzał.Skoczył do przodu i z całej siły podbił szpadę Estebana.Klingi zgrzytnęły o siebie, pomarańczowe iskry posypały się na klepisko.Choć głownie zwarły się z metalicznym szczękiem, sztych szpady Estebana wbił się w ścianę tuż nad głową Pilar.Refugio złapał przeciwnika za ramię i odepchnął do tyłu.Ten, wzbijając chmurę pyłu, zatoczył się na ścianę, lecz zaraz się odwrócił, gotowy ponowić atak.Refugio odskoczył parę kroków i przerzuciwszy przez ramię połę peleryny, czekał na niego na rozstawionych nogach.Pilar przesuwała się wzdłuż ściany, byle dalej od walczących mężczyzn.Przyśpieszony, nierówny oddech utrudniał każdy ruch.Pochyliła się i pociągnęła za brzeg derki, aby Refugio przypadkiem się w nią nie zaplątał.Rzucił jej szybkie, pełne uznania spojrzenie i znieruchomiał, skupiony na przeciwniku.Esteban zaatakował z desperacką furią.Planował wykorzystać ciasnotę pomieszczenia i wyprzeć Refugia bliżej Pilar albo zapędzić go w narożnik.Pilar, utykając, tak szybko jak mogła, wycofywała się przy ścianie do drzwi.Jednak nie potrafiła się przemóc, by uczynić ten ostatni krok i opuścić chatę.Stała wpatrzona w walczących, bezwiednie mnąc w dłoniach derkę.Z lasu dobiegł ją stłumiony tętent.Baltasar uciekał.Nikt nie krzyknął ani nie wystrzelił.Więc Refugio blefował.Przyjechał po nią sam.Esteban przypominał wściekłe zwierzę, złapane w pułapkę.Stosował wszelkie znane sobie fortele i wykorzystywał wiedzę zdobytą podczas pojedynku w N owym Orleanie.Natomiast Refugio wiedział, że walczy o życie swoje i Pilar, bo jego klęska oznaczałaby także jej śmierć.Wprawnie parował ataki, unikając przy tym zbędnej brawury.Pełgające światło rzucało cienie na trzy ściany.Półmrok w narożnikach był bardziej zdradliwy od ciemności panujących na zewnątrz.Walczący nie tylko musieli patrzeć przed siebie i rozglądać się na boki, ale również uważać, aby nie zahaczyć o niski, powybrzuszany sufit i przy okazji nie strząsnąć sobie na głowę kawałków strzechy z gnieżdżącymi się w niej pająkami i skorpionami.Refugio poruszał się bezszelestnie, sapanie przeciwnika przypominało odgłos kowalskich miechów.Pot płynął Estebanowi po czole i kapał z czubka nosa.Na surducie między łopatkami pojawiła się ciemna plama.Wilgotna czupryna Refugia skręciła się w pierścionki, szyja w rozcięciu koszuli połyskiwała jedwabiście.Stopy walczących szurały o klepisko.Kurz wzbijał się do góry i podświetlony drżącym płomykiem, wirował w powietrzu złotawą mgłą.Esteban stawał się coraz bardziej agresywny, tupał głośno, jakby chciał posiekać Refugia na kawałki i wdeptać go w ziemię.Ten zaś uchylał się i ustępował przed Estebanem, unikając w ten sposób zbędnego wysiłku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]