[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Karabiny zahuczały jeszcze raz, zanim ostatki nocy zostały przegnane, ale Garraty ledwo zwrócił na to uwagę.Pierwszy czerwony łuk słońca wyglądał ponad horyzont, zbladł pod kędzierzawą chmurą i znów się wyłonił triumfalnie.Zapowiadał się przepiękny dzień.Garraty myślał półprzytomnie: Dzięki Bogu, mogę umrzeć za dnia.Ptak zaćwierkał sennie.Mijali kolejne gospodarstwo, gdzie brodaty mężczyzna machał im ręką, stojąc przy taczce z motykami, grabiami i sadzonkami.W cienistych lasach zakrakała wrzaskliwie wrona.Garraty poczuł na twarzy pierwsze ciepło dnia.Uśmiechnął się szeroko i głośnym krzykiem zażądał manierki.McVries drgnął dziwnie jak pies, któremu przerwano sen o gonitwie za kotem, i rozejrzał się wkoło nieprzytomnie.- Mój Boże, dzień! Dzień, Garraty! Która godzina? Garraty ze zdumieniem stwierdził, że jest za kwadrans piąta.Pokazał zegarek McVriesowi.- Ile kilometrów? Masz jakieś pojęcie, Ray?- Niecałe sto trzydzieści.I dwudziestu siedmiu padło.Jedna czwarta dystansu za nami.- No.- McVries uśmiechnął się.- Nieźle.- Czujesz się lepiej? - zapytał Garraty.- O tysiąc procent lepiej.- Ja też.Pewnie dlatego że już dzień.- Mój Boże, dziś będzie sporo ludzi na trasie.Czytałeś artykuł w „World's Week" o Wielkim Marszu?- Przerzuciłem - przyznał Garraty.- Chciałem zobaczyć swoje nazwisko w druku.- Pisali tam, że każdego roku stawia się na Wielki Marsz dwa miliardy dolarów.Dwa miliardy! Baker obudził się z drzemki.- W liceum robiliśmy ściepę - powiedział.- Każdy dawał ćwierć dolara, a potem wyjmował z kapelusza trzycyfrową liczbę.I gość, który wylosował najbliższą ostatniego kilometra Wielkiego Marszu, zatrzymywał forsę.- Olson! - zawołał radośnie McVries.- Tylko pomyśl, jaką kasę na ciebie postawili! Pomyśl o ludziach, którzy postawili ostatniego centa na twoją chudą dupę!Olson głosem pełnym znużenia powiedział, że ludzie, którzy postawili ostatniego centa na jego chudą dupę, mogą wykonać dwie obsceniczne czynności i opisał, w jaki sposób jedna wiąże się z drugą.McVries, Baker i Garraty wybuchli śmiechem.- Dzisiaj będzie na drodze masa nieprzeciętnych laseczek - rozmarzył się Baker, mrugając szelmowsko.- Skończyłem na amen z tymi sprawami - zarzekał się Garraty.- Mam dziewczynę, czeka na mnie.Od tej pory będę jak aniołek.- Bezgrzeszny w myśli, słowie i uczynku - powiedział sentencjonalnie McVries.- Myśl sobie, co chcesz.- Garraty wzruszył ramionami.- Masz szansę jak jeden do stu, że uda ci się pomachać jej na powitanie - rzeki beznamiętnie McVries.- Teraz jak jeden do siedemdziesięciu trzech.- Nadal niezbyt dużą.- Czuję się tak, jakbym mógł iść przez wieczność.Kilku zawodników wokół skrzywiło się, ale dobry humor Garraty'ego nie opuszczał.Minęli całodobową stacje paliwową, której pracownik wyszedł im pomachać.Szczególnie gorąco zagrzewał Wayne'a, numer dziewięćdziesiąt sześć.- Garraty.- rzekł cicho McVries.- Co?- Nie mogę ustalić wszystkich gości, którzy dostali kulkę.A ty?- Nie.- Barkovitch?- Nie.W czołówce.Przed Scrammem.Widzisz go?- Eee.Chyba tak.- Stebbins też idzie wciąż w tyle.- Nie jestem zaskoczony.Dziwny gość, nie?Umilkli.McVries westchnął głęboko, zdjął plecak z ramion i wyjął kilka makaroników.Podsunął je Garraty'emu, który się poczęstował.- Chciałbym, żeby się to skończyło - powiedział.- Tak czy inaczej.Żuli ciasteczka w milczeniu.- Musimy być w połowie drogi do Oldtown, hę? - powiedział McVries.- Sto trzydzieści za nami, sto trzydzieści przed nami?- Tak mi się wydaje - potwierdził Garraty.- W takim razie nie dowleczemy się tam przed wieczorem.- Racja.- Na myśl o nocy Garraty poczuł gęsią skórkę.Nagle spytał: - Pete, skąd masz tę bliznę?McVries mimowolnie podniósł dłoń do policzka.- To długa historia - powiedział krótko.McVries miał włosy zmierzwione, zlepione kurzem i potem, ubranie pogniecione, twarz bladą, oczy podkrążone i nabiegłe krwią.- Wyglądasz gównianie - powiedział Garraty ze śmiechem.McVries wyszczerzył zęby.- Ty też nie mógłbyś reklamować dezodorantu, Ray.Obaj roześmiali się histerycznie, obejmując się w marszu.W ten sposób - równie dobry jak każdy inny - pożegnali noc.Zarykiwali się tak długo, aż obaj dostali upomnienie.Wtedy przestali się śmiać, umilkli i zajęli się sprawami zasadniczymi.Sprawa zasadnicza to myślenie, rozważa! Garraty.Myślenie.Myślenie i samotność, bo nieważne, z kim spędzasz czas, na końcu jesteś sam.Miał wrażenie, że nagromadził w głowie tyle kilometrów myśli, ile miał w nogach kilometrów drogi.Myśli wciąż przychodziły, nie sposób ich powstrzymać.Ciekawe, co kombinował Sokrates zaraz po tym, jak golnął koktajl z cykuty.Parę minut po piątej minęli pierwszą grupkę autentycznych widzów, czterech chłopaczków siedzących po turecku przed niewielkim namiocikiem na pokrytym rosą polu.Jeden z nich był owinięty w śpiwór, wyglądał jak Eskimos.Kiwali miarowo rękami, jakby to były wskazówki dobrze naoliwionych metronomów.Żaden się nie uśmiechnął.Niebawem droga połączyła się z szeroką trzypasmową szosą.Minęli restaurację dla kierowców ciężarówek i wszyscy gwizdali i machali rękami do trzech młodych kelnerek siedzących na schodkach, żeby tylko im pokazać, że mają dużo pary.Jedynym nie do końca serio okazał się Collie Parker.- Piątek wieczór! - wrzasnął.- Nie zapomnijcie.Wy i ja, piątek wieczór.Garraty pomyślał, że wszyscy zachowują się jak smarkacze, ale kelnerki chyba nie miały im niczego za złe.Zawodnicy rozproszyli się na trzech pasach i dobudzali się w porannym słońcu drugiego dnia maja.Garraty zauważył Barkovitcha i zastanowił się, czy Barkovitch nie jest naprawdę cwany.Nie ma przyjaciół, więc nikogo mu nie żal.Kilka minut później zaczęli grać w puk, puk.Bruce Pastor, chłopak tuż przed Garratym, odwrócił się i powiedział:- Puk, puk, Garraty.- Kto tam?- Major.- Co za major?- Major, który przed śniadaniem robi dobrze w rdzawe oczko swojej mamusi - powiedział Bruce Pastor i wybuchnął ogłuszającym śmiechem.Garraty zachichotał i przekazał to McVriesowi, który przekazał to Olsonowi.Kiedy żart przyszedł po raz drugi, major przed śniadaniem robił dobrze w rdzawe oczko swojej babuni.Za trzecim razem robił dobrze Sheili, swojej bedlington terierce, z którą pojawiał się wiele razy na konferencjach prasowych.Garraty wciąż się śmiał z tej ostatniej wersji, kiedy zauważył, że McVries spoważniał.Wpatrywał się dziwnie nieruchomym wzrokiem w obojętnych żołnierzy na transporterze.- Myślicie, że to zabawne?!! - ryknął.Śmiech ucichł w jednej chwili.Twarz McVriesa pociemniała, biała blizna wyglądała jak wycięty dłutem wykrzyknik.- Myślę, że major sam sobie robi dobrze w rdzawe oczko! - krzyczał McVries ochryple
[ Pobierz całość w formacie PDF ]