[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zerknąłem na maszty, na połatany takielunek i martwo zwisające żagle, potem na ślamazarny kilwater i znów na Miliarda.Z wściekłością.- Po pierwsze, Miliard - syknąłem cicho - spieprzaj pan z mojej burty.Po drugie, chcę usłyszeć raport.Pełny raport.Francuz pobladł ze złości i przygryzł wargę, ale usunął się z burty nawietrznej rufy, tradycyjnie przynależnej dowódcy, i zasalutował, patrząc ponad moim ramieniem.- Dzień dobry, sir! - huknął tak głośno, aż stojący przy kotłach marynarze odwrócili się ze zdumieniem.- Kurs okrętu północny wschód ku wschodowi, prędkość dwa węzły przy ostatnim rzuceniu logu.Wiatr wschodni malejący.Podczas ostatniej wachty załoga zakończyła łatanie porwanego takielunku, z założeniem zapasowej fokstengi czekaliśmy na powrót światła słonecznego.O falach też mam powiedzieć, że są niewielkie?Najprawdopodobniej chciał jeszcze dorzucić jakąś kąśliwość, lecz nagle zawahał się, ponownie przygryzł wargę i pochylił nad tabliczką kursową.To zaś mogło oznaczać tylko jedno.- Dzień dobry, Vincent - powiedziałem bez odwracania się.- Dzień dobry.Potężnie zbudowany, wiecznie pochmurny pierwszy oficer fregaty był jednym z najbardziej nieprzejednanych, stanowczych i dzielnych ludzi, których kiedykolwiek poznałem.Posiadał również naturalny talent budzenia lęku u każdego człowieka, od majtka pokładowego po admirała.Czasami aż nie mogłem się nadziwić, jak ktoś taki jak Vincent Fowler mógł sobie wybrać na przyjaciela akurat mnie.Obaj oparliśmy się o reling rufowy i zapatrzyliśmy we mgłę.Z innym oficerem zapewne porozmawiałbym o konieczności założenia nowej stengi, o słabym wietrze, o trudnej do ustalenia pozycji i bliskiej już mgle, ale w przypadku Vincenta nie było to konieczne.Rozumieliśmy się dobrze i w niektórych sytuacjach słowa okazywały się po prostu zbędne.- Powinieneś inaczej traktować Miliarda - odezwał się po dłuższej chwili.- Wiem - wykrztusiłem, z całych sił powstrzymując się przed udzieleniem odpowiedzi przeczącej.- Ale to on zaczął!- Mniejsza o to, Billy.Załoga nie może ciągle przysłuchiwać się pyskówkom z pokładu rufowego.To fatalnie działa na morale.- To Miliard źle działa na morale!- Nie zapominaj jednak, że jest świetnym nawigatorem.A nawet gdyby nim nie był, wciąż należy do twej załogi.- Dobrze już, dobrze.- Westchnąłem.- Zresztą niebawem i tak będziemy mieli większe problemy.Z tymi słowami wskazałem zamglony horyzont.Mleczny całun wyglądał, jakby pęczniał i nabrzmiewał, chcąc rychło pożreć maleńką „Magdalenę”.* * *Mgła ogarnęła fregatę około południa, tuż po tym, jak wiatr ucichł niemalże całkowicie.Przez kilka godzin nadzorowałem pracę nad naprawianiem wywołanych przez burzę uszkodzeń, osobiście sprawdzałem też każdą nową linę, każdy blok i żagiel - wyskok bosmana O’Neila wstrząsnął bowiem moją wiarą w kompetencję załogi.Zastosowałem również wszystkie możliwe sztuczki, by wykorzystać ostatnie tchnienia gasnącego wiatru, ale bez większego powodzenia.W miarę jak zbliżaliśmy się do mlecznej ściany mgły, wiatr gasł i cichł, aż wreszcie leciuteńkich podmuchów ledwie wystarczało, by okręt zachował względną sterowność.- Jak tak dalej pójdzie, to zostanie nam holowanie na szalupach - oznajmiłem w pewnym momencie.- To znaczy, na tych dwóch, które się jeszcze do czegokolwiek nadają.- Zawsze jeszcze można spróbować przywołać wiatr gwizdaniem - rzucił Vincent.- Albo poprosić jakąś pokładową dziewicę, by podrapała piętę grotmasztu.To ponoć niezawodny środek.Wiedziałem, że próbuje żartem rozładować napięcie, zmusiłem się więc do krzywego grymasu.- Dziewice na okrętach wojennych to wymarły gatunek - powiedziałem, siląc się na wesoły ton.- Podobnie jak jednorożce, smoki, krakeny i.- Wąż morski! - krzyknął piskliwie ktoś na dziobie.Pokład fregaty zatętnił pod krokami biegnących.Kto żyw rzucał robotę i gnał na dziób, gdzie momentalnie wybuchły sprzeczki o lunetę, nawet cieśla Sanchez przestał warować pod masztem, na którym schronił się przerażony Grommet, i pocwałował w ślad za resztą.Podekscytowani marynarze wychylali się za reling i okrzykami pomagali sobie znaleźć miejsce, gdzie zanurzył się legendarny morski potwór.Ponad wrzawą unosił się piskliwy głos marynarza, który jako pierwszy dostrzegł potwora.- Mały łeb miał! Mały łeb, kiej dwie pięści albo jedna pana bosmana, szacuneczek, panie bosman! Mały łeb miał, ale długi był, ho ho.- Wąż morski - prychnąłem teatralnie.Pokusa była zbyt silna i oczywiście uniosłem lunetę do oka, lecz bacznie uważałem, by przez cały czas zachować sceptyczny wyraz twarzy.Przeczesałem powierzchnię morza skrupulatnie, lecz wśród pęczniejących strzępów mgły, unoszących się tuż nad nieruchomymi falami, nie dostrzegłem niczego podejrzanego.- Ktoś powinien uświadomić Tomowi Platterowi, że za dużo pije - powiedziałem, próbując zamaskować rozczarowanie.- Tak, jasne - powiedział pierwszy oficer i złożył szybko lunetę z czymś na kształt zażenowania.* * *Tak naprawdę zacząłem się martwić dopiero dwie godziny później, kiedy mgła zakryła nawet największą szalupę „Magdaleny”, holującą okręt ledwie o kilka kabli od bukszprytu.Podbiegłem na dziób i z niedowierzaniem wpatrywałem się w końce długich lin, niknące wśród mlecznobiałych tumanów, i nasłuchiwałem pokrzykiwań wioślarzy, nagle głuchych i przytłumionych.Równie osobliwie, niemalże irytująco brzmiał głos marynarza z sondą na ławie wantowej.Potworna mgła jakby wysysała wszelką radość i entuzjazm z ludzkich serc, a jej kłęby falowały niczym fałdy tłuszczu morskiego lewiatana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]