[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczuł też rosę na policzkach, słyszał niespokojny, nawołujący zew ptaków i szum wiatru.Ponownie spróbował podnieść powieki.Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, nie potrafił się uspokoić.Ktoś wyniósł go z domu, z łóżka, wprost do lasu.Obrócił lekko głowę.Spostrzegł na ziemi czyjąś postać.Leżała na posłaniu tyłem do niego.Może to porywacz.Taka myśl przyszła mu do głowy.Poruszył dłońmi, nie był związany.Jeśli teraz wstanie i nie zbudzi tego mężczyzny, uda mu się uciec.Podkurczył nogi i oparł się na rękach, nie wydając najmniejszego odgłosu.Ciało było zesztywniałe, ale posłuszne.Wstał, ostrożnie stawiając stopy, modlił się, by jakaś gałąź nie pękła pod ciężarem ciała.Pierwszy i drugi krok wydawał się trwać wieczność.Dopiero gdy znalazł się za pierwszymi drzewami, puścił się pędem przed siebie, niemal zupełnie tracąc oddech.Nogi zapadły się w miękkim poszyciu, potknął się.Upadł, uderzając żebrami o pień.To ciało było bezwładne i obce, jakby nie należało do niego.Otarł pot z czoła i policzków.Cofnął odruchowo dłonie, z odrazą i zaskoczeniem.Palce natrafiły na kłujący zarost, szczeciniastą brodę i długie, sztywne włosy.Ogarnęło go przerażenie.Co się z nim stało, był w śpiączce? Gdzie mama, gdzie rodzice?Dłonie przyciągnęły wzrok, zdania, napisy, drobne zakrętasy wijące się wokół nadgarstków i palców.Poznał swój charakter pisma.Na wierzchu dłoni i od wewnątrz zdanie pisane mniejszymi i większymi literami, blisko siebie.„Notes na piersi – czytaj, zrozumiesz!”Gwałtownie sięgnął pod koszulę, natrafiając na zawiniętą w folię małą, twardą książeczkę.Otworzył ją na pierwszej stronie, próbując opanować niekontrolowane drżenie ciała.Z trudem odszukał drogę powrotną do legowiska.Ukląkł przy posłaniu drugiego mężczyzny.Chwilę na niego patrzył.Niemal pozazdrościł mu spokojnego, mocnego snu.W końcu jednak potrząsnął jego ramieniem.– Marek, obudź się, musimy iść, słyszysz?Chłopak poruszył się na posłaniu, otworzył oczy.Wydawało się, że z trudem powstrzymuje się od krzyku przerażenia.– Kim jesteś?– To ja, Edmund.to naprawdę ja.– Mężczyzna z trudem powstrzymał szloch.– Wszystko wyjaśnię ci w drodze.musimy iść, ale najpierw.najpierw naprawimy buty.* * *Rzepecki patrzył z tarasu na nabrzeżną część Moskwy.Miał wrażenie, że stolica tego kraju prawie w ogóle nie zmieniła się od ostatniego razu, kiedy ją widział.Wiedział jednak, że to tylko pozory.Zewnętrzna fasada, pod którą drzemie jadowity wąż.To mocarstwo będzie dla Polski głównym zagrożeniem.Pułkownik zgadzał się w tym całkowicie z Piłsudskim.W wojnie z Rosją nikt Polsce nie pomoże, można było łudzić się nadzieją, że w wojnie z Rzeszą interwencja państw Zachodu miała większą szansę.Najlepiej było jednak liczyć tylko na siebie, tak by nie dać możliwości żadnemu z sąsiadów na uzyskanie przewagi.Radziecki grzechotnik musiał być unieszkodliwiony jako pierwszy, jak najszybciej.Nawet jeśli dzisiaj zabrakło Naczelnika, pozostali ludzie tacy jak Rzepecki, ludzie, których głównym celem było wykonać ostatnią wolę Marszałka.Odwrócił się od okna.Hanna wciąż spała.Jasne kosmyki ułożyły się na białym prześcieradle niczym promienie słońca.Nagie piersi falowały delikatnie pod wpływem spokojnego oddechu.Rzepecki zazdrościł jej snu, tego, że mogła tak łatwo przenieść się w krainę marzeń i zapomnieć o wszystkim.On sam nie wiedział, kiedy ostatnio przespał choćby godzinę.Koszmary męczyły go we śnie i na jawie.W nocy Hanna przekazała mu wszystkie szczegóły akcji, powiedziała, jak ma postąpić i w jaki sposób zrealizować misję.Sprawdzała go, wiedział, co by się stało, gdyby się zawahał.Te delikatne dłonie poprzecinane niebieskimi żyłkami.Był pewny, że mogły być równie dobrze stworzone do miłości, jak i do rzeczy o wiele bardziej okrutnych.Podszedł do łóżka, nachylił się nad nią.Przez ułamek sekundy chciał dotknąć jej ramienia, obudzić ją, ale się wzdrygnął.Wcale nie spała, patrzyła na niego.Odciągnęła prześcieradło, zsuwając je z bioder i brzucha.Przyciągnęła go do siebie.Poddał się w milczeniu.Była zimna, wyrachowana, ale Rzepecki przynajmniej na chwilę zapomniał o swoich koszmarach.* * *Miasteczko oznaczono na starych mapach.Niegdyś kilkunastotysięczne, teraz całkowicie opuszczone.Ludzie pozostawili swoje domy wiele lat temu.Chaos i zniszczenie zmieniły dotychczasowe życie.Tutaj po prostu nie sposób było przetrwać.Zaraza przetrzebiła ten kraj, a Szwarusy dokończyli dzieła.Tych, którym udało się przetrwać, wywieziono do obozów pracy do Niemiec i na Wschód.Uczyniono z nich bezwolne maszyny, niezdolne do stawiania najmniejszego oporu.Nieliczni, tacy jak Edmund i Marek, przetrwali w odciętych od świata enklawach, w małych wioskach tworzących hermetyczne społeczności.Wielu innych poddało się, a to oznaczać mogło tylko śmierć.Wieżę kościoła zobaczyli z daleka.Lśniła w promieniach słońca niczym morska latarnia, ostrzegając przed niebezpieczeństwem.Zeszli z szosy, podążając dalej lasem, i w ten sposób okrążyli miejscowość od północy.Do pierwszych zabudowań dotarli przed południem.Uliczki miasteczka były zniszczone, pokrywała je wszędobylska trawa i chwasty.Woda wyżłobiła w niektórych miejscach szerokie koryta, zalewając piwnice kamienic i parterowych domków.Posuwali się ostrożnie, omijając szkło z rozbitych szyb, resztki wyrwanych ram okiennych i szczątki mebli.Wyglądało na to, że tu także nie spotkają żywego ducha.Niektóre budynki doszczętnie strawił ogień, w innych na dachach i klatkach schodowych wyrosły krzewy, biorąc w posiadanie opuszczoną przez człowieka domenę.Edmund szedł pierwszy, ostrożnie, co jakiś czas dając Markowi sygnał, by podążał za nim.Niepokoiła go przejmująca cisza.Nie słyszał nic oprócz bicia swojego serca i głośnego oddechu brata.Znaleźli się na rynku obrośniętym ciemnozielonym bluszczem.Ratusz, kościół, kamienice tonęły w zieleni.Na placu na granitowych kocich łbach płożyły się grube zielone odnogi.Uwagę przykuwał jeden szczegół niepasujący do tego miejsca.Posąg mężczyzny siedzącego w dziwnej pozie tuż przy nieczynnej fontannie, nieruchomy, wpatrzony w przestrzeń.– On jest żywy.Edmund usłyszał szept Marka.Zawahał się.Brat mógł mieć rację.Bluszcz pokrywał wszystko, dlaczego więc ominął właśnie tamto miejsce, fontannę i dziwny postument?– Sprawdzimy to, ale bądź ostrożny.Szwarusy mogą być blisko.Na pewno zapuszczają się też tutaj.Ruszyli.Powoli i ostrożnie, próbując nie potknąć się na plątaninie zielonych pnączy.Powietrze było nieruchome, przez co miejsce to wydawało się nierzeczywiste i przerażające [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl