[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Równoczeœnie zosta³ wyrzucony z kolan najm³odszego syna.To by³o chybanajtrudniejsze.Wyjaœniliœmy jednak ch³opcu, ¿e póŸniej bêdzie ju¿ wszystko jaktrzeba, ¿e znów bêdzie móg³ trzymaæ pieska na kolanach i ¿e nie bêdzie onwarcza³.I w³aœnie tak siê sta³o.Szczeniak dobrze zrozumia³ przekazane muinformacje.W stadzie wilków powitania zawsze odbywaj¹ siê zgodnie zhierarchi¹, ka¿dy taki rytua³ potwierdza jej istnienie i nawet w takiej rasiejak bokser, dosyæ odleg³ej od wilka przynajmniej z wygl¹du, komunikacja nadalfunkcjonuje mniej wiêcej w taki sam sposób.Po d³ugiej serii pytañ w drzwiach prowadz¹cych do kuchni pojawi³y siê dwiepanie i zaczê³y przygl¹daæ siê jej z wysoko uniesionymi brwiami.Jedna miê³a wd³oniach dwie szmaciane ³apki do chwytania gor¹cych garnków.– Zdaje siê, ¿e niektórzy z nas chcieliby ju¿ dostaæ œwi¹teczny poczêstunek,pozostaje mi wiêc na tym zakoñczyæ.Dziêkujê za uwagê i ¿yczê wszystkimweso³ych œwi¹t!Brawa by³o mocne i szczodre.Przewodnicz¹cy wszed³ na podium i podziêkowa³,mia³ ze sob¹ obowi¹zkow¹ butelkê czerwonego wina, w czerwonej torebce ze sklepumonopolowego, ozdobionej z³otymi gwiazdkami.– S¹dzê, ¿e to by³o dla nas wszystkich wyj¹tkowo ciekawe! Teraz wiemy, gdziesiê udaæ, jeœli nasze psy nie bêd¹ zachowywa³y siê w³aœciwie!– Zaczynamy kolejne szkolenie w drugim tygodniu stycznia – rzek³a.– A teraz wiemy ponadto, ¿e te kursy nie s¹ wcale dla psów – doda³przewodnicz¹cy i rozeœmia³ siê.– Tylko dla w³aœcicieli!Najchêtniej pojecha³aby prosto do domu, by³o prawie wpó³ do dziesi¹tej.Zawszepo wyk³adzie czu³a siê wypompowana i pusta.Wrzuciæ wino na tylne siedzenie,zapaliæ papierosa, jechaæ w ciemnoœci z muzyk¹ w³¹czon¹ na pe³ny regulator.Alenie mog³a tego zrobiæ, na stole sta³o dla niej nakrycie, a szeœædziesi¹t piêæosób zamierza³o teraz podzieliæ siê z ni¹ swoim wyj¹tkowym wgl¹dem wzagadnienia z zakresu psychologii psa.Rzucili siê na ni¹, jeszcze zanim zd¹¿y³a spakowaæ swoje papiery, dok³adnie takjak zawsze.Przewidywalni jak dobrze wspó³pracuj¹ce ze sob¹ stado zwierz¹t.Zesprawami, których nie chcieli poruszaæ na forum.Z wyznaniami swoich pora¿ek wkwestiach pierwszych psów, anegdotami o w³asnej m¹droœci oraz o czworono¿nychindywidualnoœciach, które ich zadziwi³y.Czasami, rzadko, opowiadali takiehistorie, z których mog³a skorzystaæ, które ukazywa³y jakiœ nowy aspekt, ale tozdarza³o siê niezbyt czêsto.– Muszê chyba jednak wyjœæ i zapaliæ przed jedzeniem – powiedzia³a.Wiele osóbwziê³o swoje okrycia i pod¹¿y³o za ni¹.Chwalili j¹, ile im da³a, jak wa¿neby³o to, co powiedzia³a, by³a po prostu prawdziwym zbawc¹.Nie puœcili jej wczeœniej ni¿ po godzinie.Zjad³a zaledwie parê kêsów ¿eberek itrochê kiszonej kapusty, Cissi wychowa³a j¹ w przekonaniu, ¿e nigdy nie nale¿ymówiæ z pe³nymi ustami.Ale uda³o jej siê powiedzieæ trochê dobrego o klinice,to wa¿ne, by³a teraz przecie¿ jej wspó³w³aœcicielk¹.To doœæ niezwyk³e, ¿ebyprosty asystent weterynarza zostawa³ wspó³w³aœcicielem kliniki dla ma³ychzwierz¹t, ale dziêki tej dodatkowej ofercie w postaci prowadzonych przez ni¹kursów pos³uszeñstwa dla psów i doradztwa dla w³aœcicieli psów z problemami,wydawa³o siê to zupe³nie naturalne.Mimo ¿e nie posiada³a ¿adnego papierkapotwierdzaj¹cego formalne wykszta³cenie.Zrozumienie psychiki psa mia³a w sobieod zawsze, le¿a³o to w jej naturze.Nigdy siê ich nie ba³a, odczuwa³a tylkoszczere zainteresowanie tym, dlaczego zachowuj¹ siê tak, a nie inaczej.I policja, i firma ratunkowa Falken dzwonili do niej, jeœli mieli do czynieniaz potencjalnie niebezpiecznym psem; z takim, który zosta³ zamkniêty wmieszkaniu i opuszczony albo przywi¹zany gdzieœ, maj¹cy za w³aœcicielanajczêœciej jakiegoœ gnoja albo alkoholika, który zapomnia³, ¿e zwierzê w ogóletam jest.Wtedy pies szala³, widz¹c zbli¿aj¹cego siê cz³owieka, co przera¿a³onawet najwiêkszych i najsilniejszych mê¿czyzn.Ale nie j¹.Wiedzia³a, ¿e piesboi siê znacznie bardziej.A przestraszony pies to w konfrontacji z nieznajomymzawsze z³y pies.Nie wystarcza³o przyjmowanie psiego zachowania za pewnik,trzeba by³o jeszcze zrozumieæ, co nim powoduje.Nie wierzy³a w te historie z zapachami, ¿e psy wyczuwaj¹ strach.Korzysta³y zespojrzenia, odczytywa³y wszystkie najdrobniejsze sygna³y, wysy³ane przezludzkie oczy, rêce i cia³o.A gdy przemawia³a trochê monotonnie i w³aœciwie jeignorowa³a, i absolutnie nigdy nie wpatrywa³a siê im w oczy, zbli¿aj¹c siêzdecydowanym krokiem, by³y tak zaskoczone i zbite z tropu, ¿e mog³a wejœæ przezokno, nalaæ im wody do miski, znaleŸæ w obcej lodówce coœ do jedzenia alboodci¹æ postronek, dziesiêæ centymetrów od solidnie wyposa¿onej szczêki,przyprawiaj¹cej obserwatorów o moczenie siê ze strachu, w³¹czaj¹c w towszystkich macho.W chwilê póŸniej, gdy pies rozumia³ ju¿, ¿e nie musi d³u¿ejzachowywaæ siê wœciekle i odstraszaj¹co, zazwyczaj ca³kowicie zapada³ siê wsiebie, pogr¹¿a³ siê w czymœ w rodzaju bezsilnego spokoju, bo odebrano muodpowiedzialnoœæ za za³atwienie spraw, za panowanie nad sytuacj¹.Pies, któryby³ sam – i zagro¿ony – zawsze stawa³ siê panem swojego ma³ego wszechœwiata.W³¹czy³a ogrzewanie na pe³n¹ moc.W samochodzie czu³a siê jak w domu, w stanieczuwania spêdza³a tu wiêcej czasu ni¿ w swoim malutkim, dwupokojowymmieszkanku.W radio nadawano program o Janis Joplin.Gdy zadzwoni³a komórka, razem z Janis œpiewa³a g³oœno o Bobbym McGee.Przedodebraniem œciszy³a, wys³ucha³a, co ma do powiedzenia.Zjecha³a na stacjê Shellpo prawej stronie, wrzuci³a luz, zaci¹gnê³a hamulec rêczny.– Ale ja jej przecie¿ nigdy nie pozna³am.Nic na to nie odpowiedzia³.– S¹dzisz, ¿e ona chcia³aby mnie w tej sytuacji zobaczyæ?Tego nie móg³ wiedzieæ, w koñcu by³a teraz nieprzytomna.Ale ona jest jejjedyn¹ wnuczk¹, powiedzia³.Jego g³os by³ zmieniony.Nie taki szorstki, jakizazwyczaj wydawa³ siê na pocz¹tku rozmowy telefonicznej.Sprawia³ wra¿eniezaanga¿owanego, a jednoczeœnie bliskiego p³aczu.By³ w tym poœpiech.– Wnuczka.I ja ni¹ jestem.Tak, pewnie jestem.Ale przecie¿ nic siê nie zmienidlatego, ¿e siê z ni¹ spotkam.Ju¿ nie.Znów nie odpowiedzia³.Oddycha³ tylko prosto w jej ucho.A po kilku sekundachpodj¹³ to, od czego zacz¹³, a mianowicie, ¿e ona sama musi zdecydowaæ, ¿e onchcia³ tylko to powiedzieæ.– A ty? A jak ty siê masz?Co tam on.To nie by³o szczególnie wa¿ne.To nie o niego w tym wszystkimchodzi³o.– Muszê siê chyba nad tym chwilê zastanowiæ.Czy mogê zadzwoniæ do ciebiejutro? Jesteœ w domu?Pewnie bêdzie w domu.Jeœli nie w szpitalu.Ale wtedy mog³a zadzwoniæ tam.Zapuka³a do s¹siadki i wesz³a, nie czekaj¹c na odpowiedŸ.Margrete siedzia³a iszy³a.Kawa³ki materia³u na patchworkow¹ narzutê le¿a³y porozrzucane przed ni¹na stole i wokó³ maszyny do szycia.– Nie mia³aœ tego w zasadzie ogl¹daæ — rzek³a.– W koñcu nied³ugo s¹ œwiêta.– Moja babcia ze strony ojca jest umieraj¹ca.Tutaj mam czerwone wino dlaciebie.A ja poproszê o kawê i koniak.– Babcia ze strony ojca? Myœla³am zawsze, ¿e masz tylko babciê ze strony mamy.– Jestem jej jedyn¹ wnuczk¹, powiedzia³ mój ojciec.S³ysza³aœ coœ równiebeznadziejnego? Wychodziæ z czymœ takim teraz.Biedny cz³owiek.Co te¿ on sobiewyobra¿a.– Ale nie chcesz siê z ni¹ spotkaæ, Torunn? Dla samej siebie?– W zasadzie nie.Nie chcia³a znaæ mojej mamy, dlaczego mia³aby chcieæ znaæmnie.– Bo po³owa ciebie pochodzi od jej syna.– Nie wydaje mi siê, ¿eby w tej rodzinie istnia³y szczególnie bliskie wiêzi.Onnigdy nie chce nawet wspomnieæ o swoich braciach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]