[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³a to w³aœciwie jednopiêtrowa altana, wzniesiona z drzewa.Mia³a formê ogromnego szeœcianu z dwoma werendami: doln¹ i górn¹, które wko³ootacza³y budynek i wspiera³y siê na mnóstwie s³upów.Wewn¹trz p³onê³y kagañce,wiêc mo¿na by³o widzieæ, ¿e œciany sk³adaj¹ siê z desek rzeŸbionych jak koronkai ¿e s¹ zabezpieczone od wiatru zas³onami z ró¿nobarwnych tkanin.Dach budowlitej by³ p³aski, otoczony balustrad¹; na nim sta³o parê namiotów.Serdecznie powitany przez pó³nagich s³u¿¹cych, z których jedni wybiegli zpochodniami, drudzy padli przed nim na twarz, nastêpca wszed³ do domu.Wmieszkaniu na parterze zdj¹³ zakurzon¹ odzie¿, wyk¹pa³ siê w kamiennej wannie inarzuci³ na siebie bia³¹ togê, rodzaj wielkiego przeœcierad³a, które zapi¹³ podszyj¹, a w pasie przewi¹za³ sznurem.Na pierwszym piêtrze zjad³ kolacjê z³o¿on¹z pszennego placka, garstki daktylów i kielicha lekkiego piwa.Potem wszed³ nataras budowli i po³o¿ywszy siê na kanapie okrytej lwi¹ skór¹ kaza³ s³u¿bieodejœæ i natychmiast przys³aæ na górê Tutmozisa, gdy przyjedzie.Oko³o pó³nocy stanê³a przed domem lektyka i wysiad³ z niej adiutant Tutmozis.Gdy ciê¿ko wszed³ na taras ziewaj¹c, ksi¹¿ê zerwa³ siê z kanapy.- Jesteœ?.I có¿?.- zawo³a³ Ramzes.- Wiêc ty jeszcze nie œpisz?.- odpar³ Tutmozis.- O bogowie, po tyludniowej mordêdze!.Myœla³em, ¿e bêdê siê móg³ przedrzemaæchoæby do wschodu s³oñca.- Có¿ Sara?.- Bêdzie tu pojutrze albo ty u niej na folwarku, z tamtej strony rzeki.- Dopiero pojutrze!.- Dopiero?.Proszê ciê, Ramzesie, a¿ebyœ siê wyspa³.Zbyt wiele zebra³o ci siê w sercu czarnej krwi, skutkiem czego do g³owy uderzaci ogieñ.- Có¿ jej ojciec?- To jakiœ uczciwy cz³owiek i rozumny.Nazywa siê Gedeon.Kiedy mupowiedzia³em, ¿e chcesz wzi¹æ jego córkê, upad³ na ziemiê i zacz¹³ wydzieraæsobie w³osy.Rozumie siê, przeczeka³em ten wylew ojcowskiej boleœci, trochêzjad³em, wypi³em wina i - przyst¹piliœmy nareszcie do uk³adów.Zap³akany Gedeonnajpierw przysi¹g³, ¿e woli widzieæ córkê swoj¹ trupem ani¿eli czyj¹kolwiekkochank¹.Wówczas powiedzia³em, ¿e pod Memfis, nad Nilem, dostanie folwark,który przynosi dwa talenty rocznego dochodu i nie p³aci podatków.Oburzy³ siê.Wtedy oœwiadczy³em, ¿e mo¿e jeszcze dostaæ co roku talent z³otem i srebrem.Westchn¹³ i wspomnia³, ¿e jego córka przez trzy lata kszta³ci³a siê wPi-Bailos.Post¹pi³em jeszcze talent.Teraz Gedeon, wci¹¿ niepocieszony,nadmieni³, ¿e traci bardzo dobre miejsce rz¹dcy u pana Sezofrisa.Powiedzia³em,¿e tej posady rzucaæ nie potrzebuje, i dorzuci³em mu dziesiêæ krów dojnych ztwoich obór.Czo³o wyjaœni³o mu siê trochê, wiêc wyzna³ mi, pod najwiêkszymsekretem, ¿e na jego Sarê zwróci³ ju¿ uwagê pewien strasznie wielki pan,Chaires, który nosi wachlarz nad nomareh¹ Memfisu.Ja zaœ obieca³em mu dodaæbyczka, mniejszy ³añcuch z³oty i wiêksz¹ bransoletê.Tym sposobem twoja Sarabêdzie ciê kosztowa³a: folwark i dwa talenty rocznie gotowizn¹, a dziesiêækrów, byczka, ³añcuch i bransoletê z³ot¹ jednorazowo.To dasz jej ojcu, zacnemuGedeonowi; jej zaœ samej co ci siê podoba.- Có¿ na to Sara? - spyta³ ksi¹¿ê.- Przez czas uk³adów chodzi³a miêdzy drzewami.A gdyœmy zakoñczyli sprawê izapili dobrym winem ¿ydowskim, powiedzia³a ojcu.- wiesz co?.¯e gdyby jejnie odda³ tobie, wesz³aby na ska³ê i rzuci³aby siê g³ow¹ na dó³.Teraz chybabêdziesz spa³ spokojnie - zakoñczy³ Tutmozis.- W¹tpiê - rzek³ nastêpca opieraj¹c siê o balustradê i patrz¹c w najpustsz¹stronê parku.- Czy wiesz, ¿e w drodze spotkaliœmy powieszonego ch³opa.- O!.to gorsze od skarabeuszów - sykn¹³ Tutmozis.- Powiesi³ siê sam z rozpaczy, ¿e wojsko zasypa³o mu kana³, który przezdziesiêæ lat kopa³ w pustyni.- No, ten cz³owiek ju¿ œpi twardo.Wiêc chyba pora i nam.- Ten cz³owiek by³ skrzywdzony - mówi³ ksi¹¿ê - trzeba znaleŸæ jego dzieci,wykupiæ i daæ im kawa³ek ziemi w dzier¿awê.- Ale trzeba to zrobiæ w wielkiej tajemnicy - wtr¹ci³ Tutmozis - bo inaczejzaczn¹ siê wieszaæ wszyscy ch³opi, a nam, ich panom, ¿aden Fenicjanin niepo¿yczy miedzianego utena.- Nie ¿artuj.Gdybyœ widzia³ oblicze tego ch³opa, nie zasn¹³byœ jak i ja.Wtem z do³u, spomiêdzy gêstwiny, odezwa³ siê g³os niezbyt silny, lecz wyraŸny:- Niech b³ogos³awi ciê, Ramzesie, jedyny i wszechmocny Bóg, który nie maimienia w ludzkim jêzyku ani pos¹gów w œwi¹tyniach!Obaj m³odzi ludzie, zdumieni, wychylili siê.- Kto jesteœ?.- zawo³a³ ksi¹¿ê.- Jestem skrzywdzony lud egipski - powoli i spokojnie odpowiedzia³ g³os.Potem wszystko ucich³o.¯aden ruch, ¿aden szelest ga³êzi nie zdradzi³ ludzkiejobecnoœci w tym miejscu.Na rozkaz ksiêcia wybieg³a s³u¿ba z pochodniami,spuszczono psy i przeszukano wszystkie zaroœla otaczaj¹ce dom nastêpcy.Ale nieby³o nikogo.- Kto to móg³ byæ?.- pyta³ Tutmozisa wzruszony ksi¹¿ê.- Mo¿e duch tegoch³opa?.- Duch?.powtórzy³ adiutant.- Nigdy nie s³ysza³em gadaj¹cych duchów, choænieraz trzyma³em stra¿ przy œwi¹tyniach i grobach.Prêdzej przypuszcza³bym, ¿eten, który odezwa³ siê do nas, jest jakimœ twoim przyjacielem.- Dlaczego¿ by siê ukrywa³?- A co ci to szkodzi? - rzek³ Tutmozis.- Ka¿dy z nas ma dziesi¹tki, je¿eli niesetki niewidzialnych wrogów.Dziêkuj wiêc bogom, ¿e masz choæ jednegoniewidzialnego przyjaciela.- Nie zasnê dziœ.- szepn¹³ wzburzony ksi¹¿ê.- Daj¿e spokój!.Zamiast biegaæ po tarasie, us³uchaj mnie i legnij.Widzisz,sen - to powa¿ne bóstwo i nie wypada mu goniæ za tymi, którzy biegaj¹ jelenimkro- kiem.Gdy siê zaœ po³o¿ysz na wygodnej kanapie, sen, który lubi wygodê,si¹dzie przy tobie i okryje ciê swoim wielkim p³aszczem, który zas³ania ludziomnie tylko oczy, ale i pamiêæTo mówi¹c Tutmozis posadzi³ Ramzesa na kanapie, potem przyniós³ podstawkê zkoœci s³oniowej w formie ksiê¿yca na nowiu i po³o¿ywszy ksiêcia umieœci³ mug³owê na podporze.Nastêpnie opuœci³ p³Ã³cienne œciany namiotu, sam po³o¿y³siê na pod³odze i - w kilka minut zasnêli obaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]