[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.¯eby nie powsta³a pi¹ta sprawa, Pismire spacyfikowa³ Œlepowrona.Dokona³ tego, graj¹c z nim w dziwn¹ grê polegaj¹c¹ na przesuwaniu miniaturowych¿o³nierzyków po pokratkowanej i pomalowanej na dwa kolory planszy.Gra by³anienerwowa, a d³ugo trwa³a, dziêki czemu Œlepowron nie mia³ ani czasu, aniokazji przysporzyæ k³opotów albo narozrabiaæ w inny nieprzewidziany sposób, doczego mia³ talent.Pozostawiony bez zajêcia Snibril pl¹ta³ siê samodzielnie niczym smród zawojskiem.Pewnego ranka Bane i Snibril stali na barbakanie chroni¹cym g³Ã³wn¹ bramê,przypatruj¹c siê w³osom.Stanowisko to by³o stale obsadzone i wyposa¿one w rógsygna³owy, by ostrzec miasto w razie niespodziewanej napaœci.Napaœæ taka niezdarzy³a siê od bardzo dawna, ale Dumii byli przywi¹zani do tradycji.– Nie ma co mêczyæ wzroku – stwierdzi³ Snibril.– Patrole jak dot¹d nic nieznalaz³y, a nastêpne s¹ w³aœnie wœród w³osów.– Nie wypatrywa³em mouli.– A czego?– Co? Och, niczego.– mrukn¹³ nieco zmieszany Bane.– Postaci w bieli.– Snibril siê uœmiechn¹³.– Te¿ j¹ widzia³em.– Musi obserwowaæ, jeœli chce, by coœ siê zmieni³o.– Bane wyprostowa³ siê.–Jest zbyt spokojnie.Nie podoba mi siê to!– Wolê, jak jest za cicho ni¿ za g³oœno: przynajmniej w pobli¿u siê nie bij¹.– Jak twoja g³owa?– Na miejscu i bez za¿aleñ.– Hmmm.Specjalne fortyfikacje otaczaj¹ce miasto by³y prawie gotowe dziêki wysi³komwszystkich, których tylko mo¿na by³o do ich kopania zagoniæ.By³a to sieæwyrytych w kurzu okopów z ³adnie usypanym przedpiersiem.Trudno j¹ by³odostrzec nawet ze skraju w³osów, a teren by³ regularnie patrolowany.Moule niepowinny nic o niej wiedzieæ.– Na pocz¹tku fosa i wa³ stanowi³y jedyn¹ obronê Ware – odezwa³ siê Bane.– Awokó³ byli sami wrogowie.– Ciekawe, czemu¿ to moule chc¹ nas zniszczyæ.– Ka¿dego coœ pcha do dzia³ania.– Jesteœmy gotowi.Wszystkie dziury zosta³y zatkane, cesarz siedzi w lochu.Teraz mo¿emy tylko czekaæ.Ciekawe, co bêdzie potem.– Myœlisz, ¿e bêdzie jakieœ potem? – zainteresowa³ siê Bane.– Zawsze jest jakieœ potem.Glurk mówi³, ¿e to w³aœnie wam powiedzia³a Culaina.Trzeba siê tylko postaraæ, ¿eby to potem by³o takie, jakie chcemy.– Snibrilpotar³ czo³o, które zaczê³o go swêdziæ.– Nie mo¿emy byæ gotowi w nieskoñczonoœæ.– zacz¹³ gderaæ Bane.Snibril potar³ ucho.– Bane.– Z tego, co mówi³eœ, wynika³o, ¿e Wightowie nam pomog¹, a tymczasem po prostuuciekli.– Bane.!Bane czym prêdzej siê odwróci³.– Dobrze siê czujesz?Snibril mia³ wra¿enie, ¿e coœ mu przyprasowuje uszy do g³owy.– T¹pniêcie? – upewni³ siê Bane.Snibril ³agodnie skin¹³ g³ow¹, maj¹c wra¿enie, ¿e ta za chwilê mu odpadnie.– Ile mamy czasu?Snibril pokaza³ mu piêæ palców i Bane rzuci³ siê ku wisz¹cemu na murzeinstrumentowi.Gdy weñ dmuchn¹³, pierwsza wydoby³a siê z rogu chmura kurzu.Nastêpne dmuchniêcie da³o przeraŸliwy dŸwiêk znany jako „sygna³ alarmowy”.Jak zwykle, gdy od dawna wiadomo, ¿e istnieje jakiœ sygna³ alarmowy i ludziewiedz¹, jak on brzmi, to nie maj¹ prawa zachowywaæ siê w³aœciwie, gdy go wkoñcu us³ysz¹.Z zasady ³a¿¹ jak stado baranów, zadaj¹c ca³¹ masê g³upichpytañ, jak na przyk³ad:„Ktoœ siê chyba wyg³upia?!”„Co to by³o?!”„Kto siê bawi sygna³Ã³wk¹?!”„Znowu ten cholerny próbny alarm?!”Tak w³aœnie zareagowali mieszkañcy Ware, doprowadzaj¹c Bane’a prawie doapopleksji.– Durnie! – rykn¹³, a¿ echo posz³o.– To nie æwiczenia, tylko prawdziwy alarm!Na dole zapanowa³a cisza.A potem rozpêta³o siê piek³o aktywnoœci – zupe³nie jakby ktoœ wsadzi³ kij wmrowisko.Snibril osun¹³ siê na kolana, nie zwracaj¹c uwagi na tumult i krzy¿uj¹ce siê wpowietrzu rozkazy:–.dru¿yna trzecia na g³Ã³wny plac! Trzymaæ siê z dala od budynków!–.banda¿e! Który cymba³ zadzia³ opatrunki?!–.i pamiêtaæ, ¿e mog¹ wyleŸæ z do³u!Snibril zaczyna³ nabieraæ pewnoœci, ¿e ma p³ask¹ g³owê.Co nie zmienia³o faktu,¿e w koñcu instynkt samozachowawczy mia³ doœæ i przej¹³ nad nim kontrolê,zmuszaj¹c go do zejœcia – a raczej zjechania – z drabiny prowadz¹cej prosto domiejsca, w którym przywi¹za³ Rolanda.Wczeœniej przygotowana drabina okaza³asiê zbawieniem, do schodów bowiem nie by³by w stanie dotrzeæ.Z najwy¿szymtrudem odwi¹za³ wodze i wgramoli³ siê na grzbiet wierzchowca.Resztê zrobi³ ju¿Roland – do³¹czy³ do wylewaj¹cej siê przez bramê ludzkiej rzeki.Mniej wiêcej w tym samym momencie, czuj¹c zbli¿aj¹ce siê niebezpieczeñstwo,zaniepokoi³y siê zwierzêta.Zatr¹bi³ jakiœ pone, zawtórowa³y mu inne, a dokoncertu do³¹czy³o r¿enie koni i wycie psów.Budynki zaczê³y ³agodnie dr¿eæ, a otaczaj¹ce miasto w³osy przyginaæ siê(chwilowo jeszcze bezdŸwiêcznie).A potem zatrzeszcza³o i zaskrzypia³o, gdy tysi¹ce w³osów zgiê³y siê prawiewpó³, jakby pod olbrzymim ciê¿arem.Centrum T¹pniêcia stanowi³o CesarskieWare.Ludzie nie potrzebowali lepszej motywacji – wypadali z miasta tak szybko, jakto by³o mo¿liwe, byle dalej od budynków.Tempo mieli takie, ¿e dotrzymywalikroku Rolandowi, który wypad³ z bramy k³usem.Ziemia unios³a siê, uderzaj¹c od spodu w domy, rzeŸby i mury, które z trzaskiemzaczê³y pêkaæ i zmieniaæ siê w gruzy.Z wyraŸnym pykniêciem s³uch Snibrilawróci³ do normy, a g³owa do okr¹g³oœci.Rozejrza³ siê z ulg¹, ponownie zdolnydo myœlenia.Ware spowi³a chmura kurzu wzbitego przez rozlatuj¹c¹ siê zabudowê.Mury obronne rysowa³y siê, pêka³y i wali³y w gruzy, ale prawie wszyscy zdo³alisiê wydostaæ na czas.Grupa ¿o³nierzy, zgarniaj¹c przed sob¹ maruderów, wypad³aza bramê.Za nimi barbakan rozsypa³ siê w malownicze rumowisko.Wygl¹da³o to zupe³nie tak, jakby T¹pniêcie chcia³o zabiæ i zniszczyæ serceImperium, a przecie¿ Pismire uwa¿a³, ¿e jest to zjawisko naturalne, ¿ywio³.Niezbadany, ale naturalny jak s³oñce czy wiatr.Œwiadomoœæ, ¿e mo¿na zostaæzabitym przez coœ, co nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, nie by³a mi³a, aleSnibril nie mia³ czasu, by siê nad tym zastanawiaæ, gdy¿ zagalopowa³ siê zbytblisko w³osów.Z których w³aœnie wyroi³y siê moule.Osadzi³ Rolanda gwa³townym szarpniêciem wodzy, zawróci³ w miejscu i pogna³ zpowrotem do Ware.Gdy wierzchowiec przeskoczy³ nad okopem, z rowu wyjrza³ag³owa Bane’a.– S¹ ich tysi¹ce! – sapn¹³ Snibril.– Strach utrudnia liczenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]