[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemam ochoty powystrzelaæ Bogu ducha winnych, pieprzonych wieœniaków, którzyprzypadkiem znajd¹ siê na linii ognia.- Patrzy³ na Warrena w skupieniu.- Samdecydujê o tym, gdzie mam walczyæ - stwierdzi³.Warren pomyœla³, ¿e gdyby podj¹³ idiotyczne wyzwanie Helliera, Andy Tozierby³by dla niego odpowiednim towarzyszem.Ale nie bra³ tego powa¿nie.Tozier pomacha³ rêk¹ na kelnera i uniós³ w górê dwa palce.Potem odwróci³ siêdo Warrena i rzek³:- Masz jakiœ problem, doktorku.Ktoœ wywiera na ciebie presjê?- W pewnym sensie - odpar³ kwaœno Warren.Pomyœla³, ¿e Hellier tak naprawdêjeszcze nie zacz¹³.Nastêpnym etapem bêdzie moralny szanta¿.- Podaj mi jego nazwisko - zaproponowa³ Tozier.- Trochê go przycisnê.Niebêdzie ci siê wiêcej naprzykrza³.Warren uœmiechn¹³ siê.- Dziêki, Andy.To innego rodzaju presja.Tozier najwyraŸniej poczu³ ulgê.- W takim razie w porz¹dku.Myœla³em, ¿e zmówili siê przeciw tobie ci twoiszprycownicy.Szybko bym ich przywo³a³ do porz¹dku.- Po³o¿y³ na kontuarzejednofuntowy banknot i zabra³ resztê.- No to, oby nam siê.!- Przypuœæmy, ¿e to ja potrzebowa³bym ochrony - zacz¹³ ostro¿nie Warren.- Czypodj¹³byœ siê tego za normaln¹ cenê? Tozier rozeœmia³ siê na g³os.- Nie by³oby ciê staæ.Ale popracowa³bym za darmo, gdyby ta robota nie trwa³azbyt d³ugo.- Na czole pojawi³y mu siê zmarszczki.-Ciebie naprawdê coœ gryzie,doktorku.Lepiej powiedz mi, o co chodzi.- Nie - odpar³ stanowczo Warren.Je¿eli - a sta³o to pod cholernie du¿ymznakiem zapytania - mia³ g³êbiej wchodziæ w tê sprawê, nie móg³ nikomu ufaæ,nawet Andy'emu Tozierowi, który wydawa³ siê doœæ uczciwy.- Jeœli w ogóle dotego dojdzie - powiedzia³ powoli - ca³a rzecz potrwa, powiedzmy, parê miesiêcyi dotyczyæ bêdzie Bliskiego Wschodu.Dosta³byœ swoich piêæ setek miesiêcznieplus premiê.Tozier ostro¿nie odstawi³ szklankê.- I nie chodzi o politykê?- O ile mi wiadomo, nie - odpar³ Warren w zamyœleniu.- I mam ochraniaæ ciebie"? - Tozier wydawa³ siê zaskoczony.Warren uœmiechn¹³siê szeroko.- Mo¿e bêdzie trochê przepychanki.- Bliski Wschód i ¿adnej polityki.Mo¿na i tak - powiedzia³ Tozier z zadum¹,krêc¹c g³ow¹.- Lubiê zwykle wiedzieæ dok³adniej, w co siê pakujê, - Pos³a³Warrenowi przenikliwe spojrzenie.- Ale tobie mogê zaufaæ.Daj znaæ, kiedy bêdêpotrzebny.- Mo¿e nigdy do tego nie dojœæ - ostrzeg³ Warren.- Nie ma ¿adnych zobowi¹zañ.- W porz¹dku - odpar³ Tozier.- Powiedzmy, ¿e jestem do us³ug.-Ostentacyjnieopró¿ni³ szklankê i odstawi³ j¹ z ha³asem, patrz¹c wyczekuj¹co na Warrena.-Teraz twoja kolejka.Je¿eli kogoœ staæ na wynajêcie mnie, mo¿e postawiæ midrinka.* * *Wróciwszy do domu, Warren przez d³ugi czas siedzia³ w fotelu wpatruj¹c siê wprzetrzeñ.Mimo tego, co us³ysza³ od niego Andy Tozier, w jakiœ trudny dookreœlenia sposób czu³ siê zaanga¿owany w sprawê.Ju¿ samo spotkanie z tymcz³owiekiem nasunê³o mu ró¿ne pomys³y, pomys³y zupe³nie szalone, ale z ka¿dymtykniêciem zegara coraz bardziej realne i konkretne.W pewnej chwili nerwowowsta³ z fotela i przeszed³ przez pokój.- A niech ciê diabli, Hellier! - powiedzia³ na g³os.Podszed³ do biurka, wyj¹³ kartkê papieru i zacz¹³ coœ skrzêtnie zapisywaæ.Wpó³godziny póŸniej mia³ zanotowanych oko³o dwudziestu nazwisk.Przejrza³ uwa¿nielistê i zacz¹³ wykreœlaæ niektóre z nich.Gdy min¹³ kolejny kwadrans, spiszawiera³ tylko piêæ nazwisk:ANDREW TOZIERJOHN FOLLETDAN PARKERBEN BRYANMICHAEL ABBOTIIIDom pod numerem dwudziestym trzecim na ulicy Akacjowej by³ schludnymbliŸniakiem, podobnym do setek innych w okolicy.War-ren pchn¹³ drewnian¹furtkê, po czym mijaj¹c maleñki przydomowy ogródek przeszed³ kilka krokówdziel¹cych go od frontowych drzwi i nacisn¹³ dzwonek.Otworzy³a mu zadbanakobieta w œrednim wieku, witaj¹c go z radoœci¹.- O, doktor Warren! Dawno pana nie widzieliœmy.- Na jej twarzy pojawi³o siêzaniepokojenie.- Chyba nie chodzi znów o Jimmy'ego, prawda? Nie wpakowa³ siê wnowe k³opoty?Warren uœmiechn¹³ siê uspokajaj¹co.- Nic mi o tym nie wiadomo, pani Parker.Czu³, jak¹ sprawi³o jej to ulgê.- Och! - westchnê³a.- No to i dobrze.Chce pan zobaczyæ siê z Jimmy'm? Nie mago w domu.Poszed³ do klubu.- Przyszed³em do Dana na przyjacielsk¹ pogawêdkê - wyjaœni³ Warren.- Ale¿ jestem roztrzepana - zreflektowa³a siê pani Parker.- Trzymam pana wdrzwiach.Proszê wejœæ, doktorze.Dan w³aœnie wróci³.Myje siê na górze.Warren doskonale wiedzia³, ¿e Dan Parker dopiero co wróci³.Nie chcia³ siê znim spotykaæ w warsztacie, w miejscu pracy, czeka³ wiêc w swoim samochodzie ipojecha³ za nim do domu.Pani Parker wprowadzi³a go do pokoju, którego oknowychodzi³o na ulicê.- Powiem mu, ¿e pan przyszed³ - oznajmi³a.Warren rozejrza³ siê po niewielkim pokoiku.Zobaczy³ na œcianie trzy glinianekaczki, a na kredensie zdjêcia dzieci i fotografiê m³odego jeszcze DanaParkera w mundurze.Nie musia³ czekaæ d³ugo.Parker wszed³ do pokoju iwyci¹gn¹³ do niego rêkê.- Có¿ za nieoczekiwana przyjemnoœæ, doktorze.- Œciskaj¹c mu d³oñ, Warrenpoczu³ twardoœæ zgrubia³ego naskórka.-Któregoœ dnia mówi³em w³aœnie do Sally,¿e by³oby dobrze czêœciej pana widywaæ.- Mo¿e tak jest lepiej - odpar³ Warren z odrobin¹ ¿alu.- Obawiam siê, ¿ew³aœnie przestraszy³em pani¹ Parker.- Taak - powiedzia³ z powag¹ Parker.- Wiem, o czym pan myœli.Ale mimowszystko chcielibyœmy pana widywaæ.Tak po przyjacielsku.- W jego g³osienadal pobrzmiewa³ mi³y akcent z Lancaster, chocia¿ Parker od wielu lat mieszka³w Londynie.- Niech pan siada, doktorze.Sally przyniesie zaraz herbatê.- Przyszed³em do pana.w interesach.- Ach, tak - odpar³ ze spokojem Parker.- Zajmiemy siê tym po podwieczorku,zgoda? Sally i tak musi wyjœæ.Jej m³odsza siostra niezbyt dobrze siê czuje,wiêc pomaga jej trochê przy dziecku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]