[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Och! – Zniknął gdzieś nagle cały animusz Lissy.– Trudno.– Dobra dziewczynka.– Uśmiechnął się zdawkowo i poszedł do swojego gabinetu.Eve zamarła.Chciało się jej krzyczeć, potrząsnąć nim, aż by mu zęby zadzwoniły.Lecz nie zrobiła nic.W końcu to on był szefem.Nie do niej należało pouczać go, jak powinien żyć.i wychowywać córkę.Lecz gdy ujrzała w oczach Lissy łzy rozpaczy, omal jej serce nie pękło.– Dzięki, Marty.Zadzwonię do ciebie pod koniec tygodnia, kiedy zorganizuję transport.Interesy z tobą to prawdziwa przyjemność.Pozdrów Maxine.John wygłosił obowiązkową porcję komplementów i rozłączył się.Poczuł zmęczenie i ból w ramionach.Przeciągnął się i rozparł wygodnie w wielkim, skórzanym fotelu.W zadumie wbił spojrzenie w kolumny liczb na monitorze komputera.Już ponad pół roku zabiegał, by Martin Hersher sprzedał mu cześć swojego wyjątkowej jakości stada.I oto wreszcie wielki hodowca z Oklahomy nie tylko zgodził się odstąpić ponad tysiąc sztuk bydła, ale jeszcze gotów był sprzedać zwierzęta po wyjątkowo atrakcyjnej cenie.I co? Czy był zadowolony? Pełen dumy i radosnego tryumfu?Nie.Czuł się jak Pyrrus po wygranej bitwie.Wstał gwałtownie i zaczął krążyć po pokoju.Gruby perski dywan tłumił nerwowe kroki.Zatrzymał się przy jednym z wysokich okien.Zacisnął, palce na framudze i zapatrzył się w dal.Jak zawsze o tej porze roku, dzień skończył się szybko.W ciągu godziny, którą spędził, dobijając targu z Hersherem, zapadła noc.Na ciemnym niebie migotały gwiazdy i lśnił srebrny rogalik księżyca.Ileż to razy, leżąc w wąskim łóżku w sierocińcu, obiecywał sobie, że będzie kimś.Za wszelką cenę.Teraz, dzięki wytężonej pracy i talentowi handlowemu, zdobył to, o czym zawsze marzył.Miał własne ranczo, pieniądze i uznanie wśród ludzi.A wszystko to razem nie znaczyło nic wobec szczęścia jednego małego dziecka.Stanęła mu przed oczami buzia Lissy, gdy odmówił oglądania jej nowych ubrań.I serce ścisnęło się mu boleśnie.Dobry ojciec nigdy by tak nie postąpił, pomyślał, tylko z radością przyjąłby takie zaproszenie.I odłożyłby na później najważniejszą nawet rozmowę telefoniczną.Na pierwszym miejscu postawiłby własną córkę.Ale nie on, nie John MacLaren, rzutki kupiec i hodowca bydła.Jak zawsze! Nie tylko nie umiał znaleźć właściwych słów, ale gdy los podsunął mu możliwość spędzenia z córką choćby kilku chwil, uciekł przy pierwszej sposobności.Próbował tłumaczyć sobie, że tak było lepiej dla niej.Bo gdyby nawet poszedł podziwiać jej nowe stroje, to i tak na pewno powiedziałby coś, co sprawiłoby jej przykrość.I tylko jedno było w tym wszystkim pocieszające.Że zatrudnił Eve.Mogło, co prawda, zdarzyć się, że rosnąca zażyłość Eve i Lissy spowoduje, że znów – jak w dzieciństwie – będzie czuł się odsunięty na boczny tor, niepotrzebny.Ale jakoś to wytrzyma.Jak zawsze.Chyba że wcześniej ulegnie wciąż go dręczącym, nieokiełznanym żądzom.Uśmiechnął się.Zdążył wiele przemyśleć podczas podróży do Missouli.Uznał, że Eve dlatego działa na niego w tak niezwykły sposób, ponieważ zbyt długo żył w celibacie.Postanowił, że powinien coś z tym zrobić, a ponieważ poznana w barze atrakcyjna brunetka zdawała się mieć ochotę na dobrą zabawę.Jak przykro się rozczarował, gdy uświadomił sobie, że śliczna dziewczyna nie wywołuje w nim najmniejszych choćby emocji.Wystarczyło jednak, że wrócił do domu i ujrzał Eve.– John?Cichy głos kobiecy wyrwał go z zamyślenia.– Słucham? – rzucił, nie odwracając nawet głowy.– Kolacja gotowa.– Dziękuję, nie jestem głodny.Zjadłem coś po drodze.Zapadła cisza, lecz John czuł szóstym zmysłem, że Eve nie odeszła.Niechętnie odwrócił się.I mógłby przysiąc, że dostrzegł w jej oczach błysk pożądania, tajemny ogień tęsknoty.Lecz trwało to tylko chwilę.– Coś jeszcze? – spytał prawie niegrzecznie.– Prawdę mówiąc, tak.Chciałam porozmawiać o tym przy kolacji, ale.Mogę wejść?Nie chciał tego.Nie w tym momencie.– Bardzo proszę – powiedział.Wolno zamknęła drzwi i podeszła bliżej.Jego podły nastrój pogorszył się jeszcze bardziej.Co się z nim dzieje? Do cholery, powinien trzymać się od tej dziewczyny jak najdalej!Zatrzymała się tuż przed nim i zajrzała mu prosto w oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]