[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powinien przypomnieć sobie numer własnej karty, ale nie był w stanie.Poszedł więc w stronę swojego gabinetu, aby sprawdzić w komputerze.Zerknął na zegarek.Była czwarta, dwie godziny dzieliły go od spotkania z Meredith Johnson.Musiał jeszcze sporo popracować, żeby przygotować się do niego.Szedł po korytarzu, wpatrując się w dywan.Będzie musiał wydostać raporty produkcyjne, a także, być może, normy techniczne elementów, określone w projekcie.Nie był pewien, czy Meredith zdoła zrozumieć założenia projektowe, ale musi je mieć ze sobą.I co jeszcze? Nie chciał iść na swoją pierwszą odprawę zapomniawszy o czymś.I znowu w jego myśli wtargnęły obrazy z przeszłości.Otwarta walizka.Miseczka z prażoną kukurydzą.Witrażowa szyba.–A więc to tak? – usłyszał znajomy głos.– Już się nie witamy ze starymi przyjaciółmi?Sanders poniósł głowę.Znajdował się przed przeszkloną ścianą sali konferencyjnej.W jej wnętrzu dostrzegł, odwróconą do niego plecami, przygarbioną postać człowieka w fotelu inwalidzkim zapatrzonego w panoramę Seattle.–Witaj, Maks – odparł.Maks Dorfman dalej patrzył przez okno.–Witaj, Tom.–Skąd wiedziałeś, że to ja?–Pewnie magia – parsknął Dorfman.– Co o tym myślisz? Magia? – Ton jego głosu był sarkastyczny.– Tom, przecież cię widzę.–W jaki sposób? Masz oczy z tyłu głowy?–Nie, Tom.Mam odbicie przed sobą.Widzę cię w szybie idącego z opuszczoną głową, zupełnie jak jakiś przegrany dupek.– Dorfman parsknął ponownie i obrócił się wraz z fotelem.Jego spojrzenie było jasne, uważne, kpiarskie.– Byłeś takim obiecującym człowiekiem.A teraz zwieszasz głowę?Sanders nie miał nastroju do przekomarzania się.–Powiedzmy, że nie miałem najlepszego dnia, Maks.–I chcesz, żeby wszyscy o tym wiedzieli? Żeby ci współczuli?–Nie, Maks.– Pamiętał, jak Dorfman wyśmiewał samą ideę współczucia.Powtarzał, że członek kierownictwa, który chce, aby mu okazywano współczucie, minął się z powołaniem.Jest raczej gąbką, wchłaniającą coś bezużytecznego.–Nie, Maks.Myślałem.–Aha.Myślałeś.Lubię myślenie.Myślenie jest dobre.A o czym myślałeś, Tom? O witrażyku w swoim mieszkaniu?Sanders był zaskoczony:–Skąd o tym wiesz?–Może to magia – powtórzył Dorfman z ochrypłym śmiechem.– A może potrafię czytać w myślach? Jak sądzisz, czy potrafię czytać w myślach, Tom? Jesteś dość głupi, żeby w to uwierzyć?–Maks, nie jestem w nastroju.–No cóż, w takim razie muszę przestać.Jeżeli nie jesteś w nastroju, muszę przestać.Lepiej popatrz sobie jeszcze w podłogę.Może coś na tym zyskasz.Tak.Tak sądzę.Patrz dalej w podłogę, Tom.–Maks, na litość boską.Dorfman uśmiechnął się do niego.–Czy cię irytuję?–Zawsze mnie irytujesz.–Ach.No cóż.Może więc jest jeszcze jakaś nadzieja.Nie dla ciebie, oczywiście, ale dla mnie.Jestem stary, Tom.W moim wieku słowo nadzieja ma inne znaczenie.Nie zrozumiałbyś tego.W tej chwili nawet nie mogę się sam poruszać.Muszę mieć kogoś, żeby mnie popychał.Najlepiej ładną kobietę, ale najczęściej nie lubią tego robić.A więc siedzę tu, bez ładnej kobiety.W przeciwieństwie do ciebie.Sanders westchnął.–Słuchaj Maks, a może moglibyśmy porozmawiać zwyczajnie?–Cóż za wspaniały pomysł – odparł Dorfman.– Bardzo chętnie.A czym jest zwyczajna rozmowa?–Chodzi mi o to, czy moglibyśmy porozmawiać jak normalni ludzie?–Jeżeli się tym nie znudzisz, owszem.Ale martwię się.Wiesz, jak starym ludziom zależy, aby nie okazać się nudziarzami.–Maks.Co miałeś na myśli, mówiąc o witrażu? Dorfman wzruszył ramionami.–Meredith, oczywiście.A cóż by innego?–Co z Meredith?–A skąd mam wiedzieć? – odparł z irytacją w głosie Dorfman.– Wiem o tym tylko tyle, ile mi powiedziałeś.A powiedziałeś mi, że wyjeżdżałeś, do Korei albo Japonii, a kiedy wracałeś, Meredith…–Tom, przepraszam, że przeszkadzam – oznajmiła Cindy, stając w drzwiach do sali konferencyjnej.–Och, proszę nie przepraszać – powiedział Maks.– Kim jest to piękne stworzenie, Tom?–Jestem Cindy Wolfe, profesorze Dorfman – odparła.– Pracuję dla Toma.–Och, co za szczęściarz z niego! Cindy zwróciła się do Sandersa.–Naprawdę bardzo cię przepraszam, Tom, ale jeden z przedstawicieli Conley-White jest w twoim gabinecie i pomyślałam, że chciałbyś…–Tak, tak – wtrącił się natychmiast Dorfman.– Musisz iść.Conley-White, to brzmi jak coś bardzo ważnego.–Chwileczkę – oznajmił Sanders.Odwrócił się do Cindy.– Maks i ja właśnie o czymś rozmawialiśmy.–Nie, nie, Tom – zaprotestował Dorfman.– Wspominaliśmy tylko dawne czasy.Lepiej idź.–Maks…–Gdybyś chciał podyskutować o czymś dla siebie ważnym, odwiedź mnie.Mieszkam w “Czterech Porach Roku”.Znasz ten hotel.Ma cudowny hol, z takimi wysokimi sufitami.Bardzo wspaniałe, szczególnie dla starego człowieka.A więc lepiej już idź, Tom.– Przymrużył oczy.– I zostaw mnie z piękną Cindy.Sanders zawahał się.–Uważaj na niego – uprzedził.– Jest wyjątkowo paskudnym staruszkiem.–Tak paskudnym jak to tylko możliwe – zachichotał Dorfman.Sanders ruszył korytarzem w stronę swojego gabinetu.Gdy wychodził z sali konferencyjnej usłyszał, jak Dorfman mówi:–A teraz, piękna Cindy, zawieź mnie z łaski swojej do holu, przed którym czeka na mnie samochód.A po drodze, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, aby sprawić staremu człowiekowi przyjemność, chciałbym ci zadać kilka pytań.Tyle ciekawych rzeczy dzieje się w waszej firmie.A sekretarki zawsze o wszystkim wiedzą, prawda?Panie Sanders.– Jim Dale wstał szybko na widok wchodzącego do pokoju Sandersa.– Cieszę się, że pana odnaleziono.Podali sobie ręce.Sanders gestem ręki poprosił Daly’ego, aby usiadł, i sam wsunął się za biurko.Nie był zaskoczony.Od kilku dni spodziewał się wizyty albo Daly’ego, albo innego z inwestujących bankierów.Członkowie zespołu Goldmana i Sachsa rozmawiali indywidualnie z pracownikami poszczególnych działów, interesując się różnymi aspektami fuzji.Sanders spodziewał się, że Daly będzie go pytał o stopień zaawansowania prac nad stacją Twinkle i być może nad Korytarzem.–Jestem wdzięczny, że poświęca mi pan swój czas – oznajmił Daly, pocierając łysinę.Był bardzo wysokim, szczupłym mężczyzną o sterczących łokciach i kolanach.Gdy siedział, wydawał się jeszcze wyższy.– Chciałem zadać panu kilka pytań… eee… poza protokołem.–Bardzo proszę – odparł Sanders.–Dotyczą one Meredith Johnson – rzekł Daly przepraszającym tonem.– Jeżeli, hmm, nie ma pan nic przeciwko temu, wolałbym, aby ta rozmowa pozostała między nami.–W porządku.–O ile wiem, był pan ściśle związany z organizacją zakładów w Irlandii i Malezji.Wiem też, że w firmie powstał pewien spór na temat metod, którymi się posłużono.–No, cóż – Sanders wzruszył ramionami.– Phil Blackburn i ja mamy różne poglądy na pewne sprawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl