[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tego brudu dolatywała do niego woń jej potu.Oczekiwał, że zacznie coś mówić, zapyta o Carsona (o “Gorda” - to okropne zdrobnienie przypomniało mu się od razu), że będzie narzekać albo histerycznie cieszyć się ocaleniem.Ale nie, usłyszał tylko jedno westchnienie, głębokie i intensywne.Ruchy jego ręki zasłaniały twarz zasypanej i nie mógł przyjrzeć się jej z bliska.Dość szybko skończył i dopiero wtedy powiedziała sucho i trochę chrypliwie:- Dziękuję.Odrzucił chustkę.Jej ręka znowu chwyciła jego rękę i trzymała mocno.- Mów do mnie.Powiedz, że jesteś.Że naprawdę jesteś tutaj.-Jestem tutaj.Szybko skierował znowu strumień światła na jej twarz, a kiedy zobaczył, że ma oczy zamknięte, świecił dalej.I aż się szarpnął ze zdumienia, nagle uświadamiając sobie, że to wcale nie Marlena Carson.- Jestem tutaj - powtórzył, choć włosy zjeżyły mu się na głowie.Patrzył na nią oniemiały, nic nie robiąc, tak pełen był niedowierzania.Jedno tylko wiedział na pewno, że była młoda.Mnóstwo chaotycznych pytań kotłowało mu się w głowie, ale wreszcie zdołał wykrztusić coś rozsądnego:- Czy jesteś ranna?- Nie wiem.- Nic nie boli?- Cała jestem zupełnie bez czucia.- Nie możesz się wcale ruszyć?- Tylko tą ręką.I palcami u nóg.Zdaje się, że mogę nimi poruszać.- Zaczęła znowu płakać bardzo cicho, ale niepowstrzymanie.- Bogu dzięki, że jesteś, Bogu dzięki, że jesteś.Pascoe zaczął oglądać pagórek gruzu przygważdżający ją do ziemi.Całkiem blisko niej pośród rumowiska wznosiła się ściana.Bezpośrednio nad leżącą nie było sufitu.Bryły kamieni, potrzaskane kafelki i mnóstwo belek zawalało ukośnie całą przestrzeń pomiędzy murem a podłogą.Nie pojmował, jakim sposobem nie została zgnieciona, kiedy wszystko zawaliło się na nią: było to tajemnicą niemal równie wielką, jak to, że w ogóle tu była.Uważnie zaczął odgarniać pierwszą warstwę gruzu i tynku, odsuwać cięższe odłamki.- Dwukrotnie słyszałam cię - powiedziała z drżeniem w głosie - ale uznałam, że to na pewno pomyłka.I nawet jak zobaczyłam światło i zawołałam, to.to myślałam, że wcale nie odpowiesz.Gdzieś w ciemnościach coś trzasnęło nagle jak strzał z dubeltówki, a on usłyszał, jak gwałtownie wciąga powietrze.- Jak długo tu byłam?Zaczął liczyć.- Szesnaście godzin.- Wydaje się, że wieczność.Cały czas wypełniony pragnieniem i modlitwą.- Zamilkła, jakby chciała koszmarowi dać właściwe wymiary.- W takim razie jest już wtorek, prawda?- Tak, wtorek.Najlepiej mu było pracować leżąc na boku.Niewiele miał miejsca.Wklinował latarkę w jakąś szczelinę, żeby mieć obie ręce wolne.Nie zwracając uwagi na ból, zaczął rozluźniać zwały cegieł i spychać je na bok.Przywalona była od szyi aż do kostek.Nawet teraz, spoglądając na to, co z niej było widać, patrzył półprzytomnie, próbował przez cały czas przyzwyczaić się jakoś do tego wyrzeczenia, do tego, co ono oznaczało.- Co się stało z wszystkimi innymi? - Głos był słabiutki jak szept, akcent amerykański, dokładniej nie umiał go rozszyfrować.- Zdążyli wyjść - powiedział.- Wszyscy?- Oprócz dwojga.- I dorzucił: - Nie, trojga.- To ja jestem ta trzecia?- Nie, czwarta.- A teraz? Te trzy osoby już wydostano?- Nie żyją.Niejacy Carsonowie i jeszcze ktoś.Kłamał w samoudręczeniu.Było to teraz równie bezsensowne, jak życie bez nadziei, a przecież brnął dalej, jakby chciał podkreślić, ile go ona kosztowała.Nie mógł jej zostawić.A gdyby ją nawet wydostał bezpiecznie, nie starczy mu już nerwów ani sił na to, by zaczynać od nowa.Obrabowała go równie niewątpliwie, jak gdyby przystawiła mu rewolwer do pleców.- Sprawdzali listę gości i nie ma na niej ciebie.- To było oskarżenie.- Nikt nie wie, że tu jesteś.- Zapłaciłam rachunek.oficjalnie już wyjechałam.- Oddychała ciężko, leżąc tam, jakby zamknięta w zgniecionych żelaznych płucach.- Zapłaciłam i wyszłam trochę po pół do dziesiątej.A potem zauważyłam, że czegoś zapomniałam, więc wróciłam.- I nikt cię nie widział?Przekręciła z trudem głowę z jednej strony na drugą.- Początkowo próbowałam w siebie wmawiać, że przecież ktoś musiał mnie widzieć.Zostawiłam walizkę w hallu wejściowym, więc powtarzałam sobie.- Nie mogła dokończyć, wargi jej drżały.- W każdym razie przez jakiś czas.Ale to było.sto lat temu.- I co się stało?- Pamiętam tylko te drzwi.- Drzwi?- Jakieś drzwi mnie uderzyły.Tylko tyle wiem.Doszłam do korytarza prowadzącego do mego pokoju, kiedy ściany zaczęły pękać.A potem nie pamiętam nic, tylko że byłam tutaj.chyba musiałam stracić przytomność.Przypuszczam zresztą, że te drzwi mnie uratowały.Leżą tu na mnie całej.W każdym razie tak mi się wydaje, że to są drzwi.- A jak już się ocknęłaś, nie krzyczałaś?- ILe tylko mogłam.- Umilkła, wpatrzona w ciemność.Do tej ciemności mówiła: - Czy nie krzyczałam? - tak jakby zwracała się do kogoś żywego.- Prawda?Stopniowo Pascoe usuwał pokrywający ją gruz.Miała rację co do drzwi.Tu i ówdzie już je dostrzegał.- Wróciłam po książkę - jak ci się to podoba? Po książkę!- Miałaś szczęście.- To nazywasz szczęściem?- Na tamtych postawiono krzyżyk.Całe to rumowisko jest zbyt niebezpieczne.Tak samo robią gdzie indziej.Akcja ratunkowa ogranicza się.- Gdzie indziej? - powtórzyła jak echo.- W całym mieście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]