[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jak sądzisz, Dougal, długo tam jeszcze będą? – spytałamz niepokojem.ClanFintan miał rację, nie wyobrażałam sobie,żebyśmy w takim miejscu mogli być po zmroku.– Wrócą niebawem, milady – odparł też wpatrzonyw zamek.– A musiało to trochę potrwać.Większość ciał leżałaprzecież poza dziedzińcem i przed bramą zamkową.Zamilkł, a ja w tym momencie zauważyłam na szarzejącymniebie ciemny pióropusz.– Czy to dym, Dougal?– Tak, milady.Proszę spojrzeć, już wracają.Też ich zauważyłam.Wybiegli przez bramę.Każdyz centaurów trzymał w ręku zapaloną pochodnię, każdy z nichodwrócił się i rzucił pochodnię za siebie, do zamku.Buchnąłogień, blask złocistych płomieni zatańczył na lśniącychgrzbietach centaurów.Cała siódemka, jak jeden mąż, skłoniła głowy, potemzasalutowała, oddając cześć poległym.Na koniec galopem ruszyli ku nam.Na widok podążającego ku mnie ClanFintana, moje sercezabiło zdecydowanie szybciej.Jego twarz, jak u wszystkichpozostałych centaurów, była pełna powagi i skupienia, alespojrzenie zdecydowanie szukało mego spojrzenia.A ja,przysięgam, wyczuwałam już na odległość, ile w tym spojrzeniuciepła.I tak właśnie na mnie patrzył, kiedy wreszcie pojawił siętuż przy mnie.– Rhiannon, odjeżdżamy stąd.Podobnie jak pozostałe centaury nie zatrzymał się, tylkozwolnił.Wyciągnął rękę i raptem znalazłam się na jegogrzbiecie, a on dalej biegł ze swoimi towarzyszami, zagłębiającsię w sosnowy las.Zanim znikliśmy wśród drzew, odwróciłam się, by po razostatni spojrzeć na zamek zwieńczony czapą kłębiącego siędymu.Czerwone jęzory ognia lizały już mury.Zamek płonął.– Rhiannon, zrobimy popas w szopie koło tamtegoostatniego strumyka.Szybko znów spojrzałam do przodu, chwytając sięClanFintana mocniej, ponieważ przyśpieszył.Szopę, o którejwspomniał, przypominałam sobie raczej mgliście.Mignęła mitylko między drzewami, kiedy z drogi skręcaliśmy w las.Nienawidzę narzekania, od tego pytania jednak nie mogłamsię powstrzymać:– A nie moglibyśmy zatrzymać się gdzieś w jakimśnormalnym domu, w jakimś miasteczku, a chociażby w tejwiosce, co jest na południe od zamku?W domyśle w prawdziwym domu.A tam łóżko i kąpiel.Czy to nie cudowny pomysł?– Rhiannon! Przecież mieszkańcy Loth Tor jako pierwsizostali ewakuowani do świątyni.– Jestem pewna, że nie mieliby nic przeciwko temu,gdybyśmy skorzystali z któregoś z opuszczonych domów.O matko! Czy to naprawdę ja? To ja tak jęczę?ClanFintan spojrzał na mnie jak na jakąś debilkę.Dokładnie tak.– Oczywiście, że nie mieliby nic przeciwko temu.Dla nichbyłby to zaszczyt, ale nie zapominaj, że zamek się pali, a ogieńwidać z daleka.Jeśli te stwory powrócą, najpierw napadną nawioskę koło zamku.– No tak.Nie pomyślałam o tym.Przepraszam.Oczywiścienie mam nic przeciwko szopie.– Myślę, że będzie ci tam całkiem wygodnie.No tak, jemu w szopie będzie całkiem wygodnie, skorow połowie jest koniem.Ale ja to co innego.Podrapałam siędyskretnie w głowę i z czułą nostalgią pomyślałam o wielkimpokoju kąpielowym w świątyni, gdzie można zanurzyć się poszyję w cieplutkiej wodzie ze źródła mineralnego.Szopa,niestety, nie oferuje takich luksusów.O robalach, które majątam swoje lokum, wolałam nawet nie myśleć.Chwileczkę, a czyprzypadkiem gdzieś kiedyś nie obiło mi się o uszy, że istniejecoś takiego jak wesz końska?Kiedy centaury wybiegły już z lasu i przechodziliśmyszemrzący, bulgoczący strumyk, dostrzegłam nieopodal międzydrzewami kanciasty zarys wspomnianej budowli.KiedyClanFintan zestawił mnie na ziemię tuż przed szopą, Dougalusłużnie otworzył drzwi, mogłam więc zajrzeć do środka.Pierwsze wrażenie wcale nie było odrażające.W środkuprzyjemnie pachniało świeżutkim sianem, którego leżały tu całegóry.Niestety, jako że jestem z Oklahomy, przypomniałamsobie błyskawicznie, że zapach świeżego sianka bardzo lubiążmije, także myszy i szczury.Teraz jednak, udając bohaterkę,o tej drobnej niedogodności nie wspomniałam.Centaur o imieniu Connor rozpalił ognisko, resztacentaurów szykowała obozowisko koło szopy.Zauważyłam, żewszyscy są bardzo poważni, ale po takim dniu trudno tryskaćhumorem, prawda?Zauważyłam też.– ClanFintanie! – Mój mąż natychmiast przerwałrozpakowywanie sakw i podszedł, spoglądając na mniez niepokojem.– ClanFintanie! Brakuje dwóch centaurów!Byłam przerażona.Czyżby te stwory były jednak gdzieśw pobliżu, czyżby dwóch centaurów padło ich ofiarą?!Na szczęście małżonek przekazał mi wielce pomyślnąwiadomość:– Polują.Musimy przecież zjeść coś na kolację.Wrócąniebawem.Odetchnęłam.Zauważyłam, że po twarzach pozostałychcentaurów przemknął uśmiech.Śmiali się, że spanikowałam, alewcale się nie obraziłam.Przeciwnie, pomyślałam, jak to dobrze,że po tych strasznych przeżyciach potrafią się jeszczeuśmiechać.– A, rozumiem.Powinnam była się domyślić.Odetchnęłam pełną piersią, niestety zamiast rześkiegonocnego powietrza poczułam bardzo nieprzyjemny smrodek.A cóż to takiego? Matko święta, czyżby to ja? Nie da się ukryć,to ja.Osobiście.Powęszyłam dalej, zwracając się nosem kuClanFintanowi.Też fatalnie.Ponownie powąchałam siebie.Tragedia.Zapach potu zmieszany z nadal utrzymującym sięzłowrogim zapachem śmierci plus smród oleju (prawdopodobniedo podpalania stosu pogrzebowego użyli oleju do lamp).Zresztą spójrzmy do końca prawdzie w oczy.Pachnę teżkoniem.Reasumując.– Ja śmierdzę!ClanFintan moim odkryciem był wyraźnie zszokowany.Kilku centaurów, niby bardzo czymś tam zajętych, wydałoz siebie dźwięki zdecydowanie przypominające prychnięcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]