[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy zwróceni byli ku temu siedzącemu u szczytu stołu.W powietrzu czuło się atmosferę napięcia.Ronnie nie zdziwił się, rozpoznając w jednym z graczy swego szwagra.Wiedział, że Dennis Petersen jest stałym gościem biesiad w Great Longwood.Przelotnie pomyślał o swej uległej, obowiązkowej siostrze, zastanawiając się, czy ona również wie.Ten człowiek pogrąży nas wszystkich – z goryczą pomyślał Ron, przyglądając się Dennisowi.Zauważył mętne, przekrwione oczy w bladej ściągniętej napięciem twarzy.Ja przynajmniej uniknąłem tego ostatniego stadium degeneracji.Pomimo ogromu zła, w które mnie wpędził, zachowałem resztki godności osobistej.– Moi panowie, pragnę obwieścić wam coś.Nie będą to przyjemne wieści – powiedział Dirk Courteney, uśmiechając się uprzejmie.– Damy lgną do mnie.– Rozłożył odkryte karty na zielonym suknie.Cztery dwornie odziane damy patrzyły przed siebie obojętnym wzrokiem.Pozostali gracze przyglądali się im przez chwilę, po czym jeden po drugim, z okrzykami zniechęcenia, rzucali karty na stół.Dennis Petersen jako ostatni przyznał się do porażki, z twarzą ściągniętą i drżącymi dłońmi.Potem wydobywszy z siebie prawie że szloch pozwolił, by karty wypadły mu z rąk, odsunął krzesło i potykając się ruszył ku drzwiom.Zatrzymał się w pół drogi, gdy rozpoznał posępną, nieprzystępną postać szwagra.Gapił się na niego przez chwilę z drżącymi wargami, mrugając przekrwionymi oczami, potem potrząsnął głową, jakby nie dowierzając własnym oczom.– Ty tutaj?– O, tak! – zawołał Dirk zza stołu, z którego zbierał właśnie stosik karcianych żetonów.– Czyżbym zapomniał ci powiedzieć, że zaprosiłem Ronalda? Wybaczcie – zwrócił się do pozostałych graczy.– To zajmie mi tylko chwilkę.– Wstał zza stołu, odtrącił natrętne dłonie jednej z kobiet i podszedł do Ronalda Pye i jego szwagra.Objął ich przyjacielsko i skierował ku wyjściu z salonu i długiego korytarza prowadzącego do gabinetu.Nawet w samo południe pokój o grubych kamiennych ścianach był chłodny i mroczny za ciężkimi welurowymi kotarami.Był wyłożony boazerią z ciemnego drewna i wysłany puszystymi orientalnymi dywanami.Na ścianach wisiały ponure, jakby przydymione obrazy olejne, jeden z nich, co wiedział nawet Ronald Pye, autorstwa Reynoldsa, drugi Turnera.Masywne meble były obite skórą w kolorze czekolady – pokój ten zawsze przygnębiał Ronalda.Zawsze myślał o nim jako o samym środku pajęczyny, w którą on i jego rodzina z wolna się wplątywali.Dennis Petersen osunął się na jedno ze skórzanych krzeseł, po chwili wahania Ronald Pay zajął podobne, stojące naprzeciwko.Siedział w nim sztywno, dezaprobująco.Dirk Courteney nalał czystej whisky do szklanek stojących na srebrnej tacy na rogu dużego mahoniowego biurka i bez słów zaproponował jedną z nich Ronaldowi, ten jednak pokręcił odmownie głową.Podał więc szklankę mieniącego się bursztynowo płynu Dennisowi.Ten przyjął ją drżącymi dłońmi, wziął głęboki łyk i wybełkotał pospiesznie:– Czemu to zrobiłeś, Dirk? Przecież obiecałeś, że nikt nie dowie się, że tu jestem, obiecałeś i zapraszasz go tu – zerknął na srogą twarz szwagra.Dirk zachichotał.– Zawsze dotrzymuję obietnic, dopóki mi się to opłaca.– Uniósł swoją szklankę.– Ale przecież między nami trzema nie ma tajemnic.Wypijmy za to.Kiedy opuścił szklankę, Ronald Pye zapytał:– Po co zaprosiłeś mnie tu dzisiaj?– Mamy wiele problemów do przedyskutowania, a jednym z nich jest obecny tu Dennis.Jako pokerzysta jest strasznym pechowcem.– Ile? – zapytał cicho Ronald Pye.– Powiedz mu, Dennis – zachęcił Dirk.Czekali, podczas gdy on wpatrywał się w resztkę alkoholu w szklance.– No więc? – odezwał się znów Ronald Pye.– Nie wstydź się, Dennis, mój ty zadziorny koguciku.– Dirk ponaglił go znów.Dennis wybełkotał jakąś kwotę, nie podnosząc głowy.Ronald Pye przeniósł swój ciężar na skórzanym krześle, usta mu zadrżały.– To dług karciany.Odmawiamy spłacenia go.– Czy mam poprosić jedną czy dwie z obecnych tu pań, by udały się do twojej siostry i zdały jej dokładną relację o różnych małych figlach Dennisa w tym domu? Czy wiedziałeś, że Dennis najbardziej lubi, by wypinały się i.– Nie zrobiłbyś tego, Dirk – zaskomlał Dennis.– Nie zrobisz tego – ukrył twarz w dłoniach.– Jutro dostaniesz czek – powiedział cicho Ronald Pye.– Dziękuję ci, Ronnie.Robić z tobą interesy to przyjemność.– Czy to już wszystko?– O, nie! – Dirk uśmiechnął się do niego.– Skądże znowu.– Podszedł do Dennisa z kryształową karafką i ponownie napełnił mu szklankę.– Mamy jeszcze jeden mały pieniężny problem do przedyskutowania.– Nalał whisky do swojej szklanki i uniósł ją pod światło.– Sprawy bankowe – powiedział, ale Ronnie Pye wtrącił się szybko.– Myślę, że powinien pan wiedzieć, iż zamierzam przejść w banku na emeryturę.Zaproponowano mi wykupienie reszty moich udziałów i właśnie jestem w trakcie rozmów w sprawie zakupu winnicy na przylądku.Chcę opuścić Ladyburg i przenieść się tam z rodziną.– Nie – Dirk pokręcił głową, uśmiechając się lekko.– Ty i ja zostaniemy razem na zawsze.Więzy, które nas łączą, są nierozerwalne.Chcę mieć cię przy sobie.Chcę mieć kogoś, komu zawsze mogę ufać, być może jesteś nawet jedyną osobą na tym świecie, której ufam.Mamy tyle wspólnych tajemnic, przyjacielu.Łączy nas nawet morderstwo.Zamarli słysząc to słowo.Krew z wolna odpłynęła z twarzy Ronalda Pye.– John Anders i jego syn – przypomniał mu Dirk.Obaj wpadli mu w słowo.– Chłopakowi udało się uciec.– On żyje?– Ale już niedługo – zapewnił ich Dirk.– Mój człowiek jest właśnie w drodze do niego.Tym razem przestanie nam sprawiać kłopoty.– Nie możesz tego zrobić.– Dennis potrząsnął gwałtownie głową.– Dlaczego nie, na miłość boską?– Zostaw to! – błagał teraz Ronald Pye, cała sztywność opuściła go nagle.– Zostaw chłopaka w spokoju, mamy już i tak dość.– Nie.On nie zostawi nas w spokoju – rozsądnie tłumaczył Dirk.– Wytrwale zbiera wszelkie informacje o nas i o tym, czym się zajmujemy.Przez czysty przypadek dowiedziałem się, gdzie teraz przebywa, jest tam zupełnie sam w bardzo odludnym miejscu.– Czego jeszcze chcesz od nas? – zapytał po chwili Ronald.– Czy wreszcie możemy przejść do omawiania spraw we właściwy urzędowy sposób? – Dirk przysiadł na brzegu biurka i wziął do ręki antyczny pistolet, który służył mu jako przycisk do papierów.Mówiąc obracał nim, trzymając palec między cynglem a jego obudową.– Kończy mi się dopływ funduszy na program, który wdrożyłem pięć lat temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]