[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widzicie, jaki los.Trafda się taka żonka, że jak to mówią: ni Bogu, ni ludziom.Wandzia pobiegła w stronę domu.Konie nie wyprzęgnięte z furmanek piły łapczywie wodę, szorując po korycie chomątami.Maryśka niosła z domu wiadro wody, weszła do stodoły, dała pić z kubka pierwszemu leżącemu, ale nie mógł przełknąć.Woda ściekała mu po brodzie różową pianą.- Jezus Maria! - podskoczyła do siostry Janeczka.- Ratuj go, on umiera!- Trafili Ponurego w brzuch - powiedział któryś - sukinsyny!- Co robić? - przeraziła się Janeczka.- Trzeba jechać do Naczy po lekarza.Tylko kto pojedzie? Broniś nie może, bo przy-uważą, Bolesław też nie, to niebezpieczne, znają ich tam.- Ja pojadę - powiedziała Maryśka.- Wezmę torbę, powiem, że z handelkiem.- Janeczka spojrzała na nią ze zdumieniem.-Wiesz, Janiu, wiesz, ja już jestem zdrowa, już zmora nie ciśnie, chce się żyć! - mówiła gorączkowo Maryśka, aż siostra przyciągnęła ją do siebie, ucałowała.- Marysiu - szeptała - Bogu dzięki, a ja tak się o ciebie martwiłam, tak mnie to gryzło, nie masz pojęcia.Stały tak przez chwilę blisko siebie, pojednane jak nigdy.Maryśka przywiozła lekarkę od dziecinnych chorób, bo lekarz bał2 8 7się jechać.Lekarka, stara panna z ogromną twarzą i kilkoma podbródkami, pochylała się nad rannymi, ale ręce miała lekkie, współczujące, tak że już sam dotyk przynosił ulgę.- Ty, Cygan - zaszeleścił słomą leżący na brzuchu - brzydszej już tu, kurde, nie mieli?Lekarka usłyszała szept, zaśmiała się, aż przysiadła z rozbawienia.- Niestety nie - powiedziała - długo szukali, ale nigdzie nie znaleźli.Wszyscy parsknęli śmiechem i wiadomo już było, że to jest najlepsza lekarka, jaka może być.Postrzelony w brzuch poszukałjej ręki, przytrzymał, coś do niego długo szeptała.Chciał się uśmiechnąć, ale skrzywił się i tak umarł.Pochowano go na drugi dzień na nackim cmentarzu, niedaleko zieleniejącej już z pierwszą wiosną mogiły Kazimierza- Co mu pani powiedziała? - spytała Maryśka lekarki.- Co to było, że on tak spokojnie umierał?- Ach, nic - zmieszała się lekarka.- Nawet nie pamiętam, chyba coś o Bogu.- Wszystkie brzydkie kobiety zostają z konieczności dewotkami - skwitował to potem Bolesław, aż Maria sapnęła z oburzenia, rozkaszlała się.- Dobrze, że moja Ninuś temu się nie poddała.Za to ją właśnie cenię - dodał.Wszystkich rannych umieszczono na kolonii.Przyjeżdżała do nich lekarka, Janeczka robiła opatrunki, a Maryśka podjęła się gotowania.- A widzisz, wyleczy cię praca - zauważyła Józia - praca to jedyne lekarstwo.- Co ty tam wiesz - złościła się Maryśka.- Czy ty wiesz, jak ja przeżyłam śmierć mojego Kazika, przecież ja go tak kochałam.- Zawracanie głowy - powiedziała Józia.- Puszczałaś się z tym Wincentym, wszyscy o tym gadali.- Ale Kazik był dla mnie wszystkim, ach, nic z tego nigdy nie zrozumiesz - machała ręką.Maryśka wracała do życia.Wróciły szlafroczki ze starych prześcieradeł, zapinane od góry do dołu na guziczki, wróciło spanie w papierowych papilotach, mycie się co dzień zimną wodą, bo to 288robi dobrze na cerę.- Pamiętaj, Geniusiu - radziła córce -zawsze spłukuj zimną wodą.Uwijała się w tym szpitaliku dla partyzantów, dogadzała wszystkim.- Co to tak pięknie pachnie? - pytała córka.- To krokieciki dla Cygana, on je bardzo lubi, dam ci parę, ale on jest ranny i daleko od domu.- A co to jest w tym rondelku? -Pulpeciki.Radom je sobie wymarzył, bo takie robiła jego matka w Wilnie.Coś jednak było nie tak.Pracowitość i krzątanina Maryśki, żeby dogodzić rannym, przekraczała rozsądne granice.Akowcy zwozili na kolonię pełno produktów.- Rannym ma niczego nie brakować - zalecił komendant.- Tak, tak, panie komendancie, kiedyś moje przyjęcia były słynne na całą Lidę - zapewniła Maryśka.- Czy pan wie, jaką ja umiem robić faszerowaną cielęcinę? Warstwa jajek, warstwa farszu, paluszki lizać.- Tak, mówią mi chłopcy, że pani wspaniale gotuje - mruknął nad rozłożonymi na stole papierami.Stała przed nim zaróżowiona z pochwały.Nareszcie znów ktoś ją docenił.Uniósł głowę: - Piękne ma pani doleczki na policzkach.Jak pani to robi? - Ach, to moja tajemnica - śmiała się radośnie.Cygan i inni wylizywali się szybko z ran, rozleniwieni na placuszkach, krokiecikach, naleśnikach, flirtowali z młodymi łącznikami, nocami gdzieś przepadali, aż Maryśka poskarżyła się na to komendantowi.- Mają się leczyć, a nie bisurmanić - burknąłgroźnie - to się więcej nie powtórzy, pani Mario.- Jestem Marianną - sprostowała - ksiądz nie zgodził się na Marię.A czy pan wie, że ja byłam siedmiomiesięczna, że to widać po mojej głowie, że rodzina mnie w ogóle nie chciała? - Przyglądał się jej spod oka, badawczo.Potem wstał i pocałował w rękę.- Wspaniała z pani kobieta - powiedział - proszę zawsze o tym pamiętać.I tak leciały dni lekkie, jasne, wiosenne.Parę razy był alarm w szpitaliku, trzeba było chować rannych przed Niemcami, ale akowców było w okolicy coraz więcej i Niemcy bali się tu podchodzić.Maryśka wciąż robiła krokieciki, racuszki z serem, kluski na samych żółtkach, bo jajek po wsiach nie brakowało.Gdzieś dalej były potyczki z Niemcami, przywożono nowych rannych.-Będziecie m siedzieli jak u Pana Boga za piecem - mówił Cygan 289- w życiu tak nie pojadłem jak tu - przechwalał się.Na drugi dzień, kiedy mył się w miednicy na dworze, Maryśka uszczypnęła go w piersi.- Cycuszki jak u świnki - zażartowała.Zgłupiał ze zdumienia, odpowiedział jakimś zuchwałym gestem, ale trzepnęła go po ręku, osadziła: - Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie.Coś w tym wszystkim było nie tak.To pulsowało w ruchach Maryśki, w gwałtownych gestach, wybuchach śmiechu.- Smakowało wam, chłopcy? - dopytywała się po obiedzie.- Tak - przeciągali się na łóżkach - gdzie nam będzie lepiej? - To teraz czas na zabawę - oznajmiła.I po tej zapowiedzi wkroczyła na scenę, czyli na środek pokoju.Posypały się zabawne dykteryjki, że tylko boki zrywać.Pokazy wala jak drobi Elżunia, jak cedzi słowa Józia jak dobiera się do bab Broniś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl