[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie musiałeś na mnie czekać - powiedziała cicho.- Chodź tu - odrzekł, przywołując ją ręką.Podeszła i śmiertelnie zmęczona oparła się o jego tors.Julian zamknął ją w objęciach.Dziewczyna ciężko westchnęła.- Popatrz - powiedział, wyciągając rękę.Przez długą chwilę oboje milczeli.Na niebie świeciła jasno bożonarodzeniowa gwiazda, symbol nadziei, znak dla wszystkich poszukujących mądrości i sensu życia.Julian nie wiedział jeszcze, czego nauczyły go te święta, ale czegoś z pewnością nauczyły.Nie potrafił tego w tej chwili wyrazić w słowach, ułożyć w zrozumiałą całość.Czegoś niewątpliwie się nauczył.Coś zdobył.- Boże Narodzenie.W tych dwóch słowach zawierało się wszystko.- Tak - odrzekł Julian, odwrócił głowę i pocałował ją w potargane, tycjanowskie włosy.- Tak, Boże Narodzenie.Czy pastorowi urodziła się córka?- Córka.Nigdy jeszcze nie spotkałam tak szczęśliwych ludzi jak oni, mój panie.Boże Narodzenie.Czyż mogli otrzymać piękniejszy dar?- Chyba nie - przyznał Julian i zamknął oczy.- Trzymałam to dziecko na rękach - mówiła cicho Verity.- Najpiękniejszy dar.- Blanche, gdzie znajdowała się plebania, o której mówiłaś? Blisko kuźni?- Tak.- I chodziłaś tam do szkoły? - dopytywał się.- I nauczyłaś się gry na szpinecie oraz odbierania porodów?- T - tak - odparła niepewnie.- Blanche, nie wiem dlaczego, ale coś mi mówi, że jesteś największą kłamczuchą pod słońcem.Dziewczyna nic nie odpowiedziała.- Idź i przygotuj się do snu.Nie wiem, jak to powiedzieć, ale jest już bardzo późno albo bardzo wcześnie.Verity uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy.- Tak, mój panie.Cierpiętnica postanowiła być dzielna.Kiedy w śnieżnobiałej koszuli nocnej i z upiętymi do snu włosami wróciła z gotowalni, on leżał już w łóżku.- Wchodź pod kołdrę - powiedział, odsuwając przykrycie i klepiąc zachęcająco dłonią poduszkę.- Tak, mój panie.Gdy już się położyła, otulił ją szczelnie kołdrą i przytulił do siebie, by ogrzać jej zziębnięte ciało.Następnie odnalazł ustami jej wargi i zatonął w długim pocałunku.- A teraz śpij - szepnął po długiej chwili.Na te słowa Verity gwałtownie otworzyła oczy.- Ale.- zaczęła.- Ale nic - odrzekł.- Jesteś kompletnie wyczerpana, więc trudno dawać ci rozkosz i samej ją brać.Śpij!- Ale.- próbowała w dalszym ciągu protestować, lecz on uciszył ją kolejnym pocałunkiem.- Nie chcę nic słyszeć o pięciuset funtach i konieczności zasłużenia na nie - burknął.- Obiecałaś, że przez tydzień będziesz posłuszna mojej woli.A więc dzisiejszej nocy taka właśnie jest moja wola.Śpij.Czekał na dalsze protesty, lecz dziewczyna jedynie głęboki westchnęła.Zasnęła prawie natychmiast.Zabawna rzecz, że wcale nie czuję się sfrustrowany ani oszukany, myślał, czując przytulone do siebie szczupłe, kształtne to kobiece ciało.Przeciwnie, czuł się rozluźniony, spokojny i senny jak mężczyzna, który ma za sobą długie, miłosne igraszki.Po chwili zasnął i on.Następnego ranka Verity obudziła się później niż zwykle.Przeciągnęła się, napawając ciepłem posłania, po czym całkowicie się rozbudziła, uświadamiając sobie, że jest w łóżku sama.Otworzyła oczy.Juliana nie było.Nie było go w sypialni.Pierwszy dzień Bożego Narodzenia.Wicehrabia spał z nią w jednym łóżku.Tylko tyle.Tulił do siebie, a następnie kazał spać, lecz w jego objęciach i pocałunkach była czułość.Czyżby tylko to sobie wyobrażała? Z całą pewnością nie był zagniewany.Nieoczekiwanie pomyślała, że Julian jest jednak niebywale sympatycznym człowiekiem.Zerwała się z łóżka i ruszyła do gotowalni.Ostatnia refleksja zdumiała ją.Od samego początku wicehrabia bardzo się jej podobał, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy nazwać go człowiekiem sympatycznym.A już z całą pewnością nie miłym.Umyła się w letniej wodzie i włożyła białą, wełnianą suknię, którą uszyła sobie jesienią, gdy przestała nosić żałobę po ojcu.Suknia była prosta w kroju, z wysokim kołnierzykiem i długimi rękawami.Verity najbardziej podobała się właśnie prostota tego stroju.Zaczesała włosy i jak zwykle upięła je w kok.Po raz ostatni przejrzała się w lustrze.A może by tak.? Popatrzyła na zwyczajny kołnierzyk sukni.Otworzyła szufladę, w której trzymała swoje rzeczy, i wyjęła z niej pudełeczko.Klejnocik był przepiękny i musiał kosztować fortunę.Łańcuszek był misternej roboty.Dotknęła koniuszkiem palca gwiazdy, chwilę się wahała, po czym wyjęła wisiorek z pudełka, pochyliła głowę, uniosła ręce i próbowała zapiąć zameczek łańcuszka.- Pozwól, że ci pomogę - rozległ się za jej plecami głos.Poczuła na dłoniach dotyk czyichś palców.Ze schyloną wciąż głową czekała, aż Julian upora się z zapięciem.- Dziękuję - powiedziała na koniec i zerknęła w lustro.Julian położył jej dłonie na ramionach.Verity spostrzegła, że jak zwykle jest nienagannie ubrany.- Ona jest piękna - powiedziała cicho Verity, wskazując gwiazdę.- Wiem - odrzekł, odwracając jej twarz w swoją stronę.- Czyżbym widział w twoich oczach smutek, Blanche? Masz wszelkie prawo nosić tę gwiazdę.Verity uśmiechnęła się i dotknęła palcami wisiorka.- To naprawdę piękny prezent - oświadczyła.- Ja równie; mam coś dla ciebie.Powiedziała to kierowana impulsem.Gdy opuszczała Londyn, nie myślała o żadnych świątecznych prezentach.Traktowała Juliana jako swego pracodawcę, który płacił za nieograniczone używanie jej ciała.Nawet nie zaświtało jej w głowie, że wicehrabia mógłby stać się w jakiś osobliwy sposób jej przyjacielem.Kimś, na kim zacznie jej zależeć.Kimś, kto się o nią zatroszczy.Odwróciła się do szuflady i sięgnęła na samo jej dno.Wprost nie mieściło się jej w głowie, że mogłaby komuś oddać talii skarb, i to oddać właśnie jemu.A jednocześnie wiedziała, a chce mu go podarować, wiedziała, że postępuje słusznie.Nit, nie był to żaden wymyślny ani drogi podarunek.Ale rzecz ta należała do jej ojca.- Proszę - powiedziała, podając na wyciągniętej dłoni podarek.Prezent nie był nawet niczym owinięty.- To bardzo cenna dla mnie rzecz.Należała do mego taty.Podarował mi ją, kiedy opuszczałam dom.Chcę ci to dać.Była to starannie złożona chustka wykonana z najwytworniejszego, delikatnego płótna.Ale tylko chustka.Julian wziął ją do ręki, po czym popatrzył dziewczynie prosto w oczy.- Twój podarunek jest cenniejszy od mojego, Blanche.Podarowałaś mi część siebie.Dziękuję.Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.- Wesołych Świąt, mój panie.- Nawzajem.- Pochylił głowę i złożył na jej ustach czuły, pełen słodyczy pocałunek.- Wesołych Świąt, Blanche.Dziewczyna czuła się naprawdę szczęśliwa, choć nieustannie wybiegała myślami do swej matki i Chastity, wciąż miała świadomość rozłąki z nimi.Ale one były razem, miały siebie, podczas gdy ona.- Ciekawe, jak czuje się dziecko - przerwała milczenie.- Nie mogę doczekać się chwili, kiedy znów je zobaczę.Czy wciąż jeszcze śpi? Czy pani Moffatt śpi? I jak chłopcy przyjęli nową siostrzyczkę? Ciekawa jestem, czy ich ojciec będzie miał dla nich dzisiaj choć chwilę czasu.Przecież obchodzimy Boże Narodzenie, tak ważny dzień dla wszystkich dzieci.Być może.- Być może.Blanche - przerwał jej wicehrabia Folingsby, wpadając znów w swój zwykły, znudzony, cyniczny ton - dzisiaj znów przyjdą ci do głowy kolejne pomysły uszczęśliwiania wszystkich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]