[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnego ranka, była to sobota, odwiedzaliśmy w towarzystwie przedstawiciela Czerwonego Krzyża jednostki straży pożarnej.Zaczynaliśmy od wschodniej dzielnicy dolnego Manhattanu.Kiedy przekroczyłem próg pierwszej jednostki, poczułem się jak idiota.Byłem niezapowiedzianym gościem; być może strażacy nie mieli ochoty na moją wizytę; może mieli dość takich wizyt.Przed budynek jednostki wciąż przychodzili ludzie, dziękowali, przynosili jedzenie i podarunki, zostawiali świeczki i przyklejali plakaty na murze.Obawiałem się, że kiedy przyjdę do jednostki, to strażacy powiedzą:- Czego do cholery chcesz? Wynoś się stąd.Znalazłem się w jednostce Bowery Station 33, która w akcji straciła jedenastu strażaków.Stałem przez chwilę nieruchomo, nie wiedząc, co mam zrobić.Ale wtedy rozpoznał mnie jeden ze strażaków.- Pieprzony Lance Armstrong - powiedział, jak przystało na prawdziwego nowojorczyka, uściskał mnie i zaczął wołać kolegów.Wkrótce otoczyła mnie garstka strażaków.Przywitałem się z nimi.- Nikt nas nie uprzedził, że nas odwiedzisz - powiedzieli.Jeden ze strażaków odwrócił się na pięcie i krzyknął na kolegę, który siedział w kuchni.Strażak przyszedł i uścisnął mi rękę.Muszę stwierdzić, że byli bardzo przygnębieni, prawdopodobnie stratą kolegów albo tym, co widzieli, albo jednym i drugim.Rozmawialiśmy krótko o tym, co się stało i co zobaczyli podczas akcji.Opowiadali mi o smrodzie i wysokiej temperaturze, o porozrzucanych po okolicy strzępach ludzkich ciał.Strażak, wyglądający na najbardziej przygnębionego, okazał się prawdziwym kolarzem.- Powinniście się spróbować na rowerach - powiedział jeden z kolegów.Okazało się, że w każdej jednostce było po kilka rowerów, zwykle rozklekotanych, używanych do załatwiania sprawunków.Strażacy spędzają mnóstwo czasu w kuchni, wspólnie gotują i jedzą, i ilekroć potrzebują jakiegoś produktu, któryś z nich bierze rower, jedzie do sklepu, wrzuca zakupy do koszyka zawieszonego z przodu i wraca do jednostki.Ktoś podał mi rower o grubych oponach.Roześmiałem się i wsiadłem na niego.Strażak i miłośnik kolarstwa w jednej osobie wsiadł na swój i wyjechaliśmy na ulicę.Chciał się ze mną ścigać.- No, dalej, dalej - powiedział jeden ze strażaków.- Wiesz, on przeżywa trudne chwile.Wszyscy przeżywamy trudne chwile.Ale on naprawdę został mocno doświadczony.Strażak wystartował, pedałował bardzo ostro.Wyglądało na to, że bierze wszystko bardzo poważnie.Był to dla niego rodzaj ucieczki: móc się oderwać od rzeczywistości i przejechać się na rowerze.Ruszyłem za nim.Znaleźliśmy się na jednej ze śródmiejskich ulic Nowego Jorku, otoczeni przez ludzi i samochody, ale strażak jechał jak opętany.Pedałował bez opamiętania, gdy starałem się go dogonić.Skręciliśmy na skrzyżowaniu i wróciliśmy do jednostki.Strażak zręcznie mnie wyprzedził na ostatnich metrach.Koledzy głośno krzyczeli i bili brawo zwycięzcy.Na twarzy strażaka pojawił się szeroki uśmiech.Zostałem tam jeszcze pół godziny.Potem pożegnałem się i udałem się do następnej jednostki straży pożarnej.W sumie odwiedziliśmy dziesięć jednostek.Wszędzie panowała podobna atmosfera.- Mogę to robić przez cały dzień - powiedziałem do Barta.W każdej jednostce znajdowały się duże kuchnie z długimi stołami.Zbierali się w nich strażacy i członkowie poszkodowanych rodzin.Na grafikach niczego nie zmieniono od feralnego dnia.Wciąż widniała na nich data 11/9 oraz nazwiska strażaków pełniących wówczas służbę.Nie wiem, czy do dziś zmieniono grafiki.Zewnętrzne mury budynków jednostek straży pożarnej udekorowano pamiątkowymi świecami, afiszami i kwiatami.Stały wokół nich tłumy ludzi, dziękujących albo tylko przyglądających się w milczeniu, z szacunkiem, jakby znajdowali się w muzeum.Niektórzy sądzą, że bohaterstwo jest odruchem, reakcją na śmiertelne niebezpieczeństwo.Inni zaś uważają, że bohaterstwo to pragnienie, aby coś znaczyć, być pożytecznym.Jest także jeszcze inne, ciche bohaterstwo „codziennej pracy i zapewnienia bytu rodzinie” - jak powiedział burmistrz Nowego Jorku, Rudolph Giuliani, myśląc o ludziach, którzy zginęli w obu budowlach.Pod koniec nowojorskiej podróży doszedłem do wniosku, że bohaterstwo zawiera te wszystkie trzy elementy.Czymkolwiek ono jest, ci ludzie okazali się prawdziwymi bohaterami.Po południu zostałem zaproszony na spotkanie z Giulianim.Wprowadzono mnie do centrum dowodzenia.Burmistrz wstał i przywitał się.Na jego biurku leżała rozłożona biografia Abrahama Lincolna.Giuliani był wyczerpany i głęboko poruszony, ale całkowicie panował nad sytuacją - po prostu właściwy człowiek na właściwym miejscu.Burmistrz odwrócił się do innego mężczyzny przebywającego w pokoju i przedstawił go: Bill Clinton.Skorzystałem z zaproszenia i wybrałem się z nimi helikopterem nad strefę zero.Odniosłem wrażenie, że cała dolna część Manhattanu została zamieniona w rumowisko.Wszędzie leżały porozrzucane kawałki metalowej konstrukcji.Fragmenty zburzonych wież znajdowały się nawet na dachach innych budynków.Trudno było objąć jednym spojrzeniem cały ogrom zniszczeń.Kawałki metalu i szkła mieniły się w słońcu.Sam środek strefy zero okazał się piekłem, z tlącymi zgliszczami, z których wystawały metalowe pręty.Obraz zupełnie nie z tego świata.W pobliskich budynkach zawaliły się ściany i wyglądały tak, jakby jakiś olbrzym obdłubał je palcem.Z okna jednego z budynków wystawał dwunastometrowy metalowy dźwigar.Wydawało się, że został tam wrzucony niczym włócznia.Później udałem się do miejsca, gdzie odpoczywali ratownicy przybyli z całego kraju: Teksasu, Kalifornii, Ohio - spali na zmianę na łóżkach polowych rozstawionych w wielkiej hali magazynu.Usiadłem i rozmawiałem z nimi, słuchałem, jak opowiadali o swoich doświadczeniach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]