[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.—Ja.tak wiele zapomnia³em przez ostatnielata.- Ale je¿eli przebywa³eœ tutaj jako ¿Ã³³w, to kto s³ucha³ modlitw? Ktoprzyjmowa³ ofiary? Kto os¹dza³ zmar³ych?- Nie wiem.A kto to robi³ przedtem?-Ty!- Naprawdê?Brutha zatka³ sobie uszy palcami i rozpocz¹³ trzeci¹ strofê Patrzcie, jakniewierni pierzchaj¹ przed gniewem Oma.Po kilku minutach ¿Ã³³w wysun¹³ g³owê ze skorupy.- No wiêc - zacz¹³ — zanim niewierni zostan¹ ¿ywcem spaleni.czy najpierw imœpiewacie?- Nie!- Aha.£askawa œmieræ.Mogê coœ powiedzieæ?- Jeœli raz jeszcze spróbujesz nara¿aæ na szwank moj¹ wiarê.Om umilk³.Przeszuka³ sw¹ s³abn¹c¹ pamiêæ.Drapn¹³ ³apk¹ ziemiê.- Pamiêtam.dzieñ.letni dzieñ.mia³eœ.trzynaœcie lat.Cichy g³osrecytowa³ jednostajnie.Usta Bruthy uformowa³y rozszerzaj¹ce siê O.- Sk¹d to wiesz? - spyta³ w koñcu.- Wierzysz, ¿e Wielki Bóg Om obserwuje wszystko, co robisz, prawda?- Jesteœ ¿Ã³³wiem.Nie mog³eœ.- Kiedy mialeœ prawie czternaœcie, a twoja babcia zbi³a ciê za kradzie¿œmietany ze spi¿arni, czego w rzeczywistoœci nie uczyni³eœ, zamknê³a ciê wtwoim pokoju, a ty powiedzia³eœ: Chcia³bym, ¿ebyœ.***Pojawi siê znak, myœla³ Vorbis.Zawsze przychodzi znak dla cz³owieka, który naznaki uwa¿a.A cz³owiek m¹dry stawia siê na œcie¿ce Boga.Szed³ przez Cytadelê.Zawsze pamiêta³, ¿eby codziennie przespacerowaæ siêprzez niektóre z ni¿szych poziomów, choæ oczywiœcie zawsze o innej porze iinn¹ tras¹.O ile Vorbisowi cokolwiek sprawia³o przyjemnoœæ, a w ka¿dym razietak¹, jak¹ mog³a zrozumieæ zwyk³a istota ludzka, to widok twarzy skromnychprzedstawicieli kleru, którzy nagle stawali oko w podbródek z diakonemVorbisem z Kwizycji.Zawsze nastêpowa³o lekkie sykniêcie, wskazuj¹ce nanieczyste sumienie.Vorbis lubi³ widzieæ odpowiednio nieczyste sumienia.Dotego przecie¿ s³u¿y³y.Wina by³a smarem, dziêki któremu obraca³y siê ko³aw³adzy.Skrêci³ za róg i zobaczy³ wydrapany na œcianie nierówny owal z czteremaprymitywnymi nogami i jeszcze prymitywniejszymi g³ow¹ i ogonem.Uœmiechn¹³siê.Ostatnio jakoœ czêœciej je widywa³.Niech j¹trzy siê herezja, niechwydobywa siê na powierzchniê niczym ropiej¹cy pêcherz.Vorbis wiedzia³, jaku¿ywaæ lancetu.Ale sekunda czy dwie zadumy sprawi³y, ¿e min¹³ odga³êzienie i zamiast skrêciæ,wyszed³ na s³oñce.Przez moment poczu³ siê zagubiony, mimo ca³ej swej wiedzy o zakamarkachCytadeli.Przed sob¹ widzia³ jeden z wewnêtrznych ogrodów.Wokó³ piêknej kêpydekoracyjnej kukurydzy klatchiañskiej wyci¹ga³y ku s³oñcu czerwone i bia³ekwiaty pn¹cza fasoli; miêdzy nimi na pylistej glebie dojrzewa³y powoli melony.Normalnie Vorbis zauwa¿y³by to wszystko i z aprobat¹ pomyœla³ o rozs¹dnymwykorzystaniu miejsca.W normalnym przypadku nie spotka³by jednak pulchnegom³odego nowicjusza, który przetacza³ siê po ziemi z palcami w uszach.Vorbis przyjrza³ mu siê.A potem tr¹ci³ sanda³em.- Co ciê drêczy, synu?Brutha otworzy³ oczy.Niewielu cz³onków wy¿szej hierarchii potrafi³by rozpoznaæ.Nawet cenobiarchaby³ tylko odleg³¹ plam¹ wœród t³umu.Ale ekskwizytora Vorbisa znali wszyscy.By³o w nim coœ, co odbija³o siê w sumieniu ka¿dego ju¿ po kilku dniach odprzybycia do Cytadeli.Boga nale¿a³o siê lêkaæ doœæ odruchowo, zprzyzwyczajenia - ale Vorbis budzi³ grozê.Brutha zemdla³.- Bardzo dziwne - mrukn¹³ Vorbis.Us³ysza³ jakiœ sycz¹cy odg³os i spuœci³ wzrok.Przy jego stopie sta³ niedu¿y ¿Ã³³w.Pod spojrzeniem ekskwizytora usi³owa³ siêcofn¹æ, ale przez ca³y czas patrzy³ na cz³owieka i sycza³ jak czajnik.Vorbis podniós³ zwierzê i zbada³ uwa¿nie, obracaj¹c w d³oniach.Potem rozejrza³siê, znalaz³ miêdzy murami miejsce le¿¹ce w pe³nym s³oñcu i od³o¿y³ gada naziemiê, na grzbiet.Po chwili zebra³ jeszcze parê kamieni z grz¹dek warzywnychi podpar³ nimi skorupê, ¿eby gwa³towne ruchy nie przewróci³y ¿Ã³³wia zpowrotem.Ekskwizytor wierzy³, ¿e nie nale¿y marnowaæ ¿adnej okazji zdobycia wiedzyezoterycznej.Zanotowa³ wiêc w pamiêci, by -jeœli praca pozwoli - wróciæ tu zakilka godzin i sprawdziæ, co siê dzieje.Potem skierowa³ wzrok na Bruthê.***Istnia³o piek³o dla bluŸnierców.Istnia³o piek³o dla kwestionuj¹cych legaln¹w³adzê.Istnia³o kilka piekie³ dla k³amców.Istnia³o te¿ prawdopodobnie piek³odla ma³ych ch³opców, którzy chcieli, ¿eby ich babcie umar³y.Piekie³ niebrakowa³o.Definicja wiecznoœci brzmia³a: to obszar czasu stworzony przez Wielkiego BogaOma, maj¹cy zagwarantowaæ, ¿e ka¿dy otrzyma karê, na jak¹ zas³u¿y³.Omnianie mieli bardzo wiele piekie³.W tej chwili Brutha trafi³ do jednego znich.Brat Nhumrod i brat Vorbis obserwowali, jak rzuca siê i przewraca napryczy niczym wyrzucony na brzeg wieloryb.- To z powodu s³oñca - stwierdzi³ Nhumrod, niemal spokojny po pierwszym szoku,gdy dowiedzia³ siê, ¿e szuka go ekskwizytor.- Biedny ch³opak ca³y dzieñpracuje w ogrodzie.W koñcu musia³o siê to zdarzyæ.- Próbowa³eœ go zbiæ? — spyta³ brat Vorbis.- Przykro mi to mówiæ - westchn¹³ Nhumrod - ale bicie m³odego Bruthyprzypomina ch³ostanie materaca.Mówi „aj", ale tylko dlatego, podejrzewam, bywykazaæ dobre chêci.Ten ch³opak jest pe³en dobrych chêci.O nim w³aœnie ciopowiada³em, bracie.- Nie wygl¹da na bardzo bystrego - zauwa¿y³ Vorbis.- Bo nie jest.Vorbis z aprobat¹ pokiwa³ g³ow¹.Nadmierna inteligencja u nowicjusza tow¹tpliwe b³ogos³awieñstwo.Czasem mo¿na ni¹ pokierowaæ ku wiêkszej chwale Oma,ale czêsto sprawia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]