[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzykn¹³ wtedy, zatoczy³ lask¹ ko­³o i uderzy³ w parapet,pozostawiaj¹c w kamieniu d³ug¹, kipi¹c¹ szramê.Potem j¹ odrzuci³.Zastuka³a o kamienie, potoczy³a siê i za­trzyma³a.Magowieuskakiwali jej z drogi.Coin przyklêkn¹³.Dr¿a³ ca³y.- Nie chcê zabijaæ ludzi - powiedzia³.-Jestem pewien, ¿e to niedobrze.- S³uszna myœl - pochwali³ go Rincewind.- Co siê dzieje z ludŸmi, którzy umieraj¹? - spyta³ Coin.Rincewind obejrza³siê na Œmieræ.- To chyba by³o do ciebie.ON NIE MO¯E MNIE WIDZIEÆ ANI S£YSZEÆ, oznajmi³ Œmieræ.DOPÓKI SAM NIE ZECHCE.Brzêknê³o cicho.To laska toczy³a siê z powrotem w stronê Coina, któryprzygl¹da³ siê jej ze zgroz¹.Podnieœ mnie.- Nie musisz - przypomnia³ znowu Rincewind.Nie mo¿esz mi siê sprzeciwiæ.Nie mo¿esz pokonaæ sam siebie, rzek³a laska.Coin bardzo powoli wyci¹gn¹³ rêkê i podniós³ j¹ z posadzki.Rincewind zerkn¹³ na swoj¹ skarpetê.By³a ju¿ tylko skrawkiem przypalonejwe³ny.Krótka kariera narzêdzia wojny zaprowadzi³a j¹ poza granice mo¿liwoœciig³y i nitki.A teraz go zabij.Rincewind wstrzyma³ oddech.Obecni magowie wstrzymali od­dech.Nawet Œmieræ,który niczego nie móg³ trzymaæ prócz swej kosy, trzyma³ j¹ w napiêciu.- Nie - odpar³ Coin.Wiesz, co spotyka niegrzecznych ch³opców? Rincewind spostrzeg³, ¿e czarodzicielpoblad³.G³os laski zmieni³ siê.Teraz byt przymilny.Beze mnie, kto by d mówi³, co masz robiæ?- Nie wiem - powiedzia³ Coin.Spójrz tylko, co osi¹gn¹³eœ.Coin rozejrza³ siê, badaj¹c wzrokiem przera¿one twarze.- Widzê - powiedzia³.Nauczy³em ciê wszystkiego, co sam wiedzia³em.- Myœlê, ¿e nie wiedzia³eœ dosyæ.Niewdziêczniku! Kto ci ukaza³ twoje przeznaczenie?- Ty - przyzna³ ch³opiec.Uniós³ g³owê.- Teraz rozumiem, ¿e pope³ni³em b³¹d -doda³ cicho.To dobrze.- Nie wyrzuci³em ciê dostatecznie daleko.Coin poderwa³ siê p³ynnie i wzniós³ ³askê nad g³ow¹.Sta­n¹³ nieruchomy jakpos¹g, a jego d³oñ otoczy³a kula œwiat³a barwy roztopionej miedzi.Pozielenia³a, wznios³a siê przez od­cienie b³êkitu, zawis³a w fiolecie,wreszcie wystrzeli³a w czyst¹ oktarynê.Rincewind os³oni³ oczy przed blaskiem i zobaczy³ d³oñ Coina, wci¹¿ ca³¹, wci¹¿œciskaj¹c¹ laskê, z kroplami p³ynnego metalu b³y­skaj¹cymi miêdzy palcami.Wycofa³ siê niepewnym krokiem i wpad³ na Hakardly'ego.Sta­ry mag sta³ niczympos¹g, z otwartymi ustami.- Co siê stanie? — zapyta³ Rincewind.- Nigdy jej nie zwyciê¿y - odpar³ chrapliwie Hakardly.- Nale­¿y do niego.Jesttak silna jak on.To on ma moc, ale ona wie, jak ni¹ kierowaæ.- To znaczy, ¿e oboje siê zniweluj¹?- Miejmy nadziejê.Bitwa toczy³a siê pod os³on¹ piekielnego blasku.Pod³oga zady­gota³a nagle.- Siêgaj¹ do wszystkiego, co magiczne - stwierdzi³ Hakardly.-Lepiej opuœæmywie¿ê.- Dlaczego?- Podejrzewam, ¿e wkrótce zniknie.Rzeczywiœcie, bia³e kamienie wygl¹da³y,jakby rozplata³y siê i znika³y w kuli blasku.Rincewind zawaha³ siê.- Nie pomo¿emy mu?Hakardly spojrza³ na niego, potem na jaœniej¹ce pole bitwy.Raz czy dwaotworzy³ i zamkn¹³ usta.- Przykro mi - stwierdzi³.- No tak, ale odrobina wsparcia dla niego.Sam widzia³eœ, czym jest talaska.- Przykro mi.- On wam pomóg³.- Rincewind zwróci³ siê do pozosta³ych magów, którzypospiesznie biegli do wyjœcia.- Warn wszystkim.Dat wam przecie¿ to, czegopragnêliœcie.- Byæ mo¿e nigdy mu tego nie wybaczymy - mrukn¹³ Hakardly.Rincewind jêkn¹³.- Ale co pozostanie, kiedy to siê skoñczy? Co zostanie? Hakardly spuœci³ g³owê.- Przykro mi — powtórzy³.Oktarynowa ³una jaœnia³a coraz mocniej, a na krawêdziach przechodzi³a w czerñ.Nie w czerñ bêd¹c¹ zaledwie przeciwieñ­stwem œwiat³a; by³a to ziarnista,faluj¹ca czerñ, która lœni poza bla­skiem i nie ma czego szukaæ w ¿adnejprzyzwoitej rzeczywistoœci.I brzêczy.Rincewind zatañczy³ w miejscu, gdy stopy, nogi, instynkty i nie­zwykle mocnowykszta³cony odruch samozachowawczy przeci¹¿y³y jego system nerwowy do granicwytrzyma³oœci.I kiedy w³aœnie mia³ siê przepaliæ, sumienie przebi³o siê jakoœdo przodu.Skoczy³ w ogieñ i chwyci³ laskê.Magowie uciekali.Niektórzy lewitowali z wie¿y.Okazali siê o wiele bardziej przewiduj¹cy od tych, którzy zbie­gali poschodach, poniewa¿ oko³o trzydziestu sekund póŸniej wie­¿a zniknê³a.Wokó³ brzêcz¹cej kolumny czerni pada³ œnieg.Ocaleli magowie, którzy odwa¿yli siê obejrzeæ, zobaczyli opa­daj¹cy z niebaniewielki przedmiot, ci¹gn¹cy za sob¹ ogon p³omie­ni.Upad³ na bruk, gdzie tli³siê jeszcze przez chwilê, zanim gêstnie­j¹cy œnieg zgasi³ ogieñ.Wkrótce sta³ siê tylko niewielk¹ zasp¹.Jakiœ czas póŸniej krêpa postaæ przemknê³a po dziedziñcu na nogach i d³oniach,rozgrzeba³a œnieg i wyjê³a tajemniczy obiekt.By³ to - ale jakiœ czas temu - kapelusz.¯ycie nie traktowa³o go ³askawie.Spora czêœæ szerokiego ronda sp³onê³a, czubek znik­n¹³ ca³kowicie, azaœniedzia³e srebrne litery by³y prawie nieczytel­ne.Zreszt¹ i tak kilkubrakowa³o.Te pozosta³e g³osi³y: MGS.Bibliotekarz wolno obraca³ kapelusz w d³oniach.By³ ca³kiem sam, jeœli nieliczyæ p³omiennej kolumny czerni i opadaj¹cych jed­nostajnie p³atków.Zniszczone zabudowania Uniwersytetu opustosza³y.Tu i tam le¿a³o kilka innychszpiczastych kapeluszy, zgniecionych przez ogarniête panik¹ stopy.A poza tym¿adnego znaku, ¿e kiedyœ byli tu ludzie.Wszyscy magowie stchórzyli.- Wojno.- Cco [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl