[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Walker Boh, ciemna sylwetka w drugim końcu chaty, odwrócił się powoli.Pe Eli zdawał się rozważać swoje możliwości, a potem sztywnym krokiem podszedł do miejsca, w którym Ożywcza spoglądała na niego zza pleców Morgana.To wszystko, co góral mógł zrobić, aby dotrzymać pola.Ponure spojrzenie Pe Ella odprawiło go, niczym natręta, i spoczęło na Ożywczej.– Czy naprawdę są nam do czegoś potrzebni? – wyszeptał, a Jego głos był wściekłym sykiem.– Poszedłem, bo mnie prosiłaś.Równie dobrze mogłem zdecydować inaczej.– Wiem o tym – powiedziała.– Wiesz, kim jestem.– Jego koścista twarz pochylała się nad nią niczym jastrząb.W szczupłym ciele napięte były wszystkie mięśnie.– Wiesz, że mam magię, której potrzebujesz.Mam całą magię, której potrzebujesz.Skończmy z nimi.Pójdziemy sami.Pokój wokół niego wydawał obracać się w kamień, a pozostali zastygli w pomniki, które mogły jedynie obserwować, ale nie działać.Dłoń Morgana przesunęła się o ułamek cala w kierunku Miecza, a potem zamarła.Wiedział, że nigdy nie będzie dość szybki.Pe Eli zabije go, zanim zdąży wyciągnąć broń.Ożywcza nie wyglądała na przestraszoną.– Nie czas jeszcze na nas, Pe Ellu – wyszeptała, a jej głos uspokajał i koił.Poszukała spojrzeniem jego oczu.– Musisz poczekać, aż nadejdzie.Morgan nie rozumiał, o czym mówi, i pewny był, że Pe Eli również.Wąska twarz zmarszczyła się i zamrugały surowe oczy.Zdawało się, że podejmuje jakąś decyzję.– Tylko mój ojciec ma dar widzenia przyszłości – powiedziała miękko Ożywcza.– Wiedział, że będę potrzebowała was wszystkich, kiedy odnajdziemy Uhl Belka.A więc tak będzie, nawet jeśli pragnąłbyś czegoś innego, Pe Ellu.Nawet wtedy.Pe Eli powoli pokręcił głową.– Nie, dziewczyno.Mylisz się.Będzie tak, jak zechcę.Zawsze tak jest.– Przyglądał jej się przez chwilę, a potem wzruszył ramionami.– A zresztą, co za różnica? Jeszcze jeden dzień, jeden tydzień i samo się okaże.Zatrzymaj ich sobie, jeśli chcesz.Przynajmniej na razie.– Odwrócił się i odszedł, po czym usiadł w ciemnym kącie.Pozostali patrzyli na niego w milczeniu.Nadeszła noc i wioska Urdas ucichła, kiedy jej mieszkańcy pogrążyli się we śnie.Piątka śmiałków stłoczyła się w swym mrocznym schronieniu, każdy pogrążony we własnych rozmyślaniach.Horner Dees spał.Walker Boh był bezkształtnym, nieruchomym tobołkiem w mroku.Morgan Leah siedział przy Ożywczej.Żadne z nich się nie odzywało; siedzieli, zamykając oczy przed bladym światłem gwiazd i księżyca, przenikającym z zewnątrz.Pe Eli patrzył na nich i w duchu przeklinał okoliczności i własną głupotę.Zastanawiał się ponuro, co się z nim dzieje.Tak stracić panowanie nad sobą, ujawnić się, niemal zaprzepaścić szansę na wykonanie swego postanowienia.Zawsze nad sobą panował.Zawsze! Ale nie tym razem, nie kiedy poddał się frustracji i niecierpliwości, grożąc dziewczynie i wszystkim jej cennym podopiecznym, jak uczniak.Teraz był spokojny, zdolny zanalizować swoje zachowanie, ocenić swoje emocje i błędy.Było ich wiele.I to dziewczyna była za nie odpowiedzialna.Wiedział, że za każdym razem obracała wniwecz jego plany.Była zmorą jego życia, przyciągała go i denerwowała jednocześnie.Była tworem piękna, życia i magii, którego nie pojmie, dopóki go nie zabije.Tęsknota, aby to uczynić, rosła w nim z każdą chwilą i coraz trudniej było ją opanować.Wiedział jednak, że musi, jeśli pragnie zdobyć Czarny Kamień Elfów.Nie wiedział tylko, jak do tego czasu zmagać się ze swoją obsesją.Doprowadzała go do szału, rozpalała i pozostawiała zamęt w jego sercu.Wszystko, co wydawało się oczywiste i proste, przy niej okazywało się zupełną odwrotnością.Upierała się, aby towarzyszyli jej ci głupcy: jednoręki, góral i stary tropiciel.Do licha! Bezużyteczni durnie! Jak długo jeszcze będzie musiał ich znosić?Czuł, że znowu narasta w nim gniew, i szybko go zdusił.Cierpliwości.To jej słowa, nie jego, ale lepiej, żeby się do nich zastosował.Nasłuchiwał odgłosów Urdas na zewnątrz.Strażnicy, ponad tuzin, przykucnęli w ciemnościach obok chaty.Nie widział ich, ale czuł ich obecność.Instynkt mówił mu, że tam są.Mimo to nie było śladu śpiewaka.Zresztą, co za różnica.Urdas nie siedzieli tu, aby ich uwolnić.Tak wiele przeszkód!Twarde spojrzenie utkwiło na chwilę w Homerze Deesie.Ten stary.Najgorszy ze wszystkich, najtrudniejszy do rozgryzienia.Było w nim coś.Znowu się pohamował.Cierpliwości.Poczekaj.Wydarzenia z pewnością nie przestaną zmuszać go do czego innego, ale musi je przezwyciężyć.Nie może stracić panowania nad sobą.Tyle że tutaj było to bardzo trudne.To nie jego kraj, nie jego ludzie, nieznajome otoczenie i zachowania.Z dala od ludzi i zwyczajów, na których zawsze mógł polegać, zanim się tutaj zabłąkał.Wspinał się na urwisko, którego nie znał, a ścieżka była zdradliwa.Być może tym razem panowanie nad sobą również okaże się niemożliwe.Niespokojnie potrząsnął głową.Myśli nie pozwalały się odpędzić.Było już po północy, kiedy ponownie pojawił się Carisman.Ożywcza obudziła Morgana, dotykając dłonią jego policzka.Wstał i zobaczył, że pozostali już to uczynili.Otwarto drzwi i śpiewak wśliznął się do środka.– Nie śpicie.To dobrze.– Natychmiast podszedł do Ożywczej, bojąc się mówić, niepewny w ich obecności, niczym chłopiec zmuszony wyznać coś, co wolałby zachować w tajemnicy.-Co postanowiła rada, Carismanie? – ponagliła go łagodnie Ożywcza, biorąc za ramię i odwracając go twarzą do siebie.Śpiewak pokręcił głową.– Pani, obawiam się, że coś dobrego i złego.– Spojrzał na pozostałych.– Wszyscy możecie iść, dokąd zechcecie.– Odwrócił się do Ożywczej.– Z wyjątkiem ciebie.Morgan przypomniał sobie natychmiast, w jaki sposób Urdas patrzyli na Ożywczą i ich fascynację
[ Pobierz całość w formacie PDF ]