[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złapał Mercy za przegub, zanurzył jej dłoń w zimnej wodzie i mocno przytrzymał.- Ależ ze mnie niezgraba, psiakrew! - zaklęła.- Co za język!- A co? Nie podoba się? - spytała szorstko.Była wściekła na własną niezgrabność, na męski urok Harta, który tak ją rozstroił, i na jego zimny ton, pełen dezaprobaty.- Przecież to boli, psiakrew!- Żadna dama tak się nie wyraża, panno Coltrane!- A żaden dżentelmen nie postępuje jak ty, Perth!- Wobec tego oboje stroimy się w cudze piórka - odparł, niedbałym gestem wręczając jej suchy ręcznik.- Nic podobnego! - oburzyła się.- Ja przynajmniej nie udaję dobrze wychowanej damy!Przymrużył oczy ocienione gęstymi, brunatnymi rzęsami.- A ja.Pochylił się ku niej.Mogła dostrzec rozdymające się leciutko nozdrza, jak u drapieżnika wietrzącego zdobycz.- A ja nie zawsze bywam dżentelmenem.Lepiej o tym pamiętaj!Wpatrywała się w niego, wiedząc, że powinna czuć lęk.Na dnie tych lodowatych oczu coś się żarzyło.Słowa wypowiedziane cichym spokojnym głosem wydawały się tym groźniejsze.- Nie próbuj ze mną igrać, Mercy - mówił.- Gdybyś szepnęła choć słówko na temat naszej dawnej znajomości, konsekwencje byłyby bardzo.niemiłe.Dla wszystkich.Zwłaszcza dla ciebie.Właśnie dlatego poszedłem teraz za tobą.Chciałem ci przypomnieć o twojej obietnicy.Może nie jesteś damą, ale nie tylko damy odznaczają się zdrowym rozsądkiem.Nim zdobyła się na odpowiedź, zniknął za zielonymi drzwiami.Wstrząśnięta Mercy wyżęła mokry brzeg rękawa i zdjęła obierzynę marchewki, która przylgnęła jej do przegubu.Miał rację.Nie była damą.O, zdobyła nieco poloru, ale w głębi duszy, ilekroć była sama, czuła niepokój i frustrację.Choć starała się ze wszystkich sił, choć tego pragnęła, nie wyrosła na damę, jaką pragnęła zrobić z niej matka.Myśl, że sprawiła takie rozczarowanie ukochanej matce, dokuczała Mercy jak niegojąca się rana, zatruwała każdą „niekobiecą” przyjemność, której oddawała się z poczuciem winy.Tak bardzo starała się dostosować do reguł! Polubić stateczne przejażdżki wytyczonymi raz na zawsze ścieżkami, gdy dusza jej się wyrywała do galopu po bezdrożach, wśród traw sięgających do pasa.Okazywać całemu światu spokojną, pogodną twarz, kiedy tak lubiła śmiać się na cały głos.Próbowała nawet malować akwarele, ale temperament ją ponosił.Zamiast pastelowych odcieni używała krzyczących barw, które w dodatku gryzły się ze sobą.Był to jakby symbol jej osobowości: jaskrawe kolory toczące ze sobą bój.A kiedy próbowała je pogodzić, stawały się brudne i zamazane.Ani subtelne, ani pełne życia.Szare i nijakie.Przekonała się z upływem lat, że nie zmieni swego charakteru.Mogła jednak dotrzymać przyrzeczenia danego matce, a odnalazłszy Willa, doprowadzić do pojednania między nim a ojcem.Zwłaszcza że czuła się odpowiedzialna za rozłam między nimi.Przygryzła wargę.Mama była taka dumna z Willa! Cieszyła się jego ogładą i wyrafinowaniem.Ale ojciec.Tata nie był zbyt rad z tego błyskotliwego młodego światowca.Obaj ubóstwiali mamę, lecz poza tym nie mieli ze sobą nic wspólnego.W tej sytuacji tata zwrócił się do niej, do swej córeczki urwisa i ku jej wielkiej radości wychował ją na „zastępczego syna”.Mercy w zamyśleniu postawiła filiżankę i imbryk na niewielkiej tacce.Jakże ojciec był z niej dumny! Z jej umiejętności jeździeckich, celności strzałów, mistrzostwa w wędkowaniu.Stawiał ją za przykład Willowi, irytując syna wyliczaniem jej osiągnięć.A ona - Boże, zlituj się! - była z tego rada! Cieszyło ją, że ona także jest czyimś oczkiem w głowie.Lubiła zwracać na siebie uwagę, budzić aprobatę.Z rozmysłem wciskała się pomiędzy ojca i syna, poszerzała dzielącą ich przepaść w obawie, że pewnego dnia tata uświadomi sobie wartość Williama i jej kobiece niedoskonałości.Musi teraz naprawić swoje winy! Liczył się tylko ojciec, Will i obietnica, której dotrzyma za wszelką cenę.Jeśli Hart odmówi jej pomocy, da sobie radę sama.Niechże hrabia Perth zachowa swoje przeklęte tajemnice! Miała czas, Will przebywał w Anglii od wielu miesięcy, więc tydzień czy dwa więcej nie ma wielkiego znaczenia.Skrzyp otwieranych drzwi przyciągnął uwagę Mercy.Jedna z podkuchennych zajrzała przez szparkę.Zrobiła wielkie oczy na widok Mercy z tacą w ręce.Wymamrotała jakieś przeprosiny i znów zniknęła za drzwiami.Mercy uśmiechnęła się z goryczą.Nie była ani prawdziwą damą, ani urwisem z Teksasu.W każdym z tych dwóch światów grała tylko cudzą rolę.Ale to, co przez chwilę czuła w towarzystwie Harta Morelanda, było.prawdziwe.Rozbłysły wówczas wszystkie żywe barwy i jakoś nie kłóciły się ze sobą.Podniosła tacę i skierowała się kuchennymi schodami do prywatnych apartamentów księżnej.Nie ma o czym myśleć, przecież budziła tylko urazę, irytację i oburzenie Harta Morelanda!I nagle przypomniało jej się, że potrafi go także pobudzić do śmiechu.6- Dziękuję ci, moje dziecko - powiedziała księżna wdowa, odstawiając filiżankę na tacę.- Muszę jednak przyznać, choć to może niezbyt ładne, że mój ból głowy spowodowany był przede wszystkim perspektywą dwóch godzin muzyki Mozarta!Niebrzydka! - pomyślała, gdy Mercy uśmiechnęła się, pokazując dołeczki.Trochę zbyt wydatne rysy i za ciemne włosy jak na prawdziwą piękność.Ale ma dobrą cerę i wspaniałe zęby!- Jeśli wasza książęca mość nie znosi Mozarta, to po co było organizować taki właśnie koncert?!Księżna prychnęła pogardliwie.Mercy Coltrane była bez wątpienia bardzo pociągająca, ale jeszcze bardziej naiwna!- Ponieważ to modne i ogólnie przyjęte.Jeśli chcesz utorować sobie drogę do londyńskiego towarzystwa, nie zapominaj, moja panno Coltrane, że należy postępować tak, jak się tego po nas spodziewają.Księżna westchnęła w duchu.Co za diabeł ją podkusił, by wzięła pod skrzydła tę dziewczynę! Sama nie pojmowała, czemu podjęła się opieki nad Amerykanką.Mogła przecież spowodować tyle kłopotów! O tak, Mercy była kłopotliwa.ale całkiem bystra! Kto wie, może będzie z niej jakiś pożytek?- Co sądzisz o Annabelle Moreland? - spytała.Księżna nigdy nie ośmieliłaby się poruszyć tego tematu z kimś ze swojej sfery.Ale z Mercy mogła sobie na to pozwolić.Gdyby małej przyszło do głowy podzielić się z kimś treścią tej rozmowy, nikt by nie uwierzył.To przecież tylko Amerykanka! Gdyby w dodatku okazała się niedyskretna, wykluczono by ją natychmiast z towarzystwa.- O pannie Moreland? - spytała Mercy.- No cóż.robi wrażenie sympatycznej, uprzejmej, uroczej młodej damy.- Istotnie - potwierdziła księżna.- Robi takie wrażenie.- Czemu księżna o nią pyta?- Byłam pewna, że Acton zaraz po przyjeździe zacznie mnie zanudzać peanami na jej cześć, ostatnio ciągle to robił, i nalegać, by podczas piątkowego balu ogłosić ich zaręczyny.- A on nie nalegał?- Nie.- Księżna westchnęła.- I to rozczarowało waszą książęcą mość?Księżna wdowa znowu westchnęła i skrzywiła się lekko, jakby skosztowała cytryny.- Prawdę mówiąc, sama nie wiem, co myśleć o pannie Moreland
[ Pobierz całość w formacie PDF ]