[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chcia³bym siê napiæ - wtr¹ci³ Kreozot.- A ty powinieneœ przecie¿ powiedzieæ,¿e moje ¿yczenie jest dla ciebie rozkazem.- Nikt ju¿ nie mówi takich rzeczy — odpar³ d¿in i z niczego stworzy³ szklankê.Obdarzy³ Kreozota promiennym uœmiechem, trwaj¹cym niewielki procent jednejsekundy.- Chcemy, ¿ebyœ nas przeniós³ przez morze do Ankh-Morpork - oœwiadczy³astanowczo Conena.D¿in spojrza³ nie rozumiej¹c.Potem wyci¹gn¹³ z pustki bar­dzo grub¹ ksi¹¿kê* icoœ w niej sprawdzi³.- To naprawdê doskona³y pomys³ - przyzna³ w koñcu.- Mo¿e w przysz³y wtorekzjemy razem lunch?- Co zrobimy?- W tej chwili jestem trochê zajêty.- Jesteœ trochê.- Doskonale - ucieszy³ siê szczerze d¿in i zerkn¹³ na przegub d³oni.- Zaraz,która to godzina?I znikn¹³.Ca³a trójka w os³upieniu wpatrywa³a siê w lampê.Po chwili odezwa³ siê Nijel.- Co siê sta³o, no wiecie, z tymi grubymi duchami w szarawarach i „S³ucham ijestem pos³uszny, panie"?Kreozot parskn¹³.W³aœnie wypi³ swój napój.Przekona³ siê, ¿e to woda zb¹belkami, smakuj¹ca jak ciep³e ¿elazko.- Nie mam zamiaru go s³uchaæ - warknê³a Conena.Chwyci³a lampê i potar³a j¹ z min¹, jakby ¿a³owa³a, ¿e nie ma pastykorundowej.D¿in pojawi³ siê w innym miejscu, ale nadal o kilka ³okci od cichej eksplozji iobowi¹zkowej chmurki dymu.Trzyma³ przy uchu coœ zagiêtego i b³yszcz¹cego, i s³ucha³ z uwag¹.Spojrza³ nazagniewan¹ Conenê i stara³ siê przekazaæ -poruszaj¹c brwiami i nerwowo machaj¹cwoln¹ rêk¹ - ¿e akurat jest w tej chwili zajêty ca³kiem nieciekawymi sprawami,które jed­nak nie pozwalaj¹ poœwiêciæ jej pe³nej uwagi.Ale gdy tylko uwolnisiê od swego natrêtnego rozmówcy, mo¿e byæ pewna, ¿e jej ¿ycze­nie - zpewnoœci¹ ¿yczenie stylowe i eleganckie - stanie siê jego rozkazem.- Rozbijê lampê - ostrzeg³a spokojnie.D¿in uœmiechn¹³ siê do niej i zwróci³siê pospiesznie do przed­miotu trzymanego miêdzy policzkiem a ramieniem.* By³ to Mitatnik, bezcenny dla tych, którzy zajmuj¹ siê sprawami tajemnymi ihermetycznymi.Zawiera listê obiektów, które nie istniej¹ i w pewien g³êbokoznacz¹cy sposób nie maj¹ znaczenia.Niektóre stronice mo¿na czytaæ tylko 'popó³nocy albo przy niezwyk³ym i mato prawdopodobnym oœwietleniu.Mieœci³y siêtam opisy podziemnych konstelacji i win jeszcze nie sfermentowanych.Dlaokultystów id¹cych z duchem epoki, mog¹cych sobie pozwoliæ na wersjê wok³adkach z pajêczej skóry, by³a nawet wk³adka przedstawiaj¹ca planlondyñskiego metra z trzema stacjami, których nigdy nie oœmielono siê umie­œciæna mapach publicznych.- Œwietnie - powiedzia³.- Doskonale.Wierz mi, to wyj¹tkowa okazja.Niech twoiludzie skontaktuj¹ siê z moimi.Sam trzymaj siê z ty³u.W porz¹dku? Czeœæ.-Odsun¹³ przedmiot od ucha.- Drañ - mrukn¹³.- Naprawdê rozbijê lampê - powtórzy³a Conena.- A która to? - spyta³ niespokojnie d¿in.- A ile ich masz? - zdziwi³ siê Nijel.- Zawsze myœla³em, ¿e d¿iny maj¹ pojednej.D¿in wyjaœni³ znu¿onym g³osem, ¿e ma kilka.Pewn¹ niewielk¹, ale po³o¿on¹ wdobrym punkcie, lampê, gdzie mieszka w tygo­dniu; inn¹, doœæ unikaln¹ lampê zamiastem; starannie odnowiony ch³opski kaganek wœród winnic w dzikiej, niezniszczonej okolicy Quirmu; a od niedawna równie¿ zestaw starych lamp w dokachAnkh-Morpork; doki maj¹ ogromny potencja³ i kiedy tylko dotr¹ tam biznesmeni,przerobi swoje lampy na okultystyczny odpowied­nik kompleksu biurowego iwiniarni.S³uchali z podziwem, jak ryba, która przypadkiem trafi³a na wyk³ad o lataniu.- A kim s¹ ci twoi ludzie, z którymi maj¹ siê skontaktowaæ ci inni? - zapyta³Nijel, który by³ pod wra¿eniem, choæ nie wiedzia³ dok³adnie, dlaczego i co nanim owo wra¿enie wywar³o.- W³aœciwie to nie mam jeszcze ¿adnych ludzi - odpar³ d¿in i zrobi³ dziwnygrymas, jednak z wyraŸnie wygiêtymi w górê k¹cikami ust.- Ale bêdê mia³.- Wszyscy cisza - przerwa³a ostro Conena.- A ty zabierzesz nas doAnkh-Morpork.- Na twoim miejscu bym pos³ucha³ - doda³ Kreozot.- Kiedy wargi tej m³odej damyprzypominaj¹ skrzynkê na listy, najlepiej ro­biæ, co ka¿e.D¿in zawaha³ siê.- Nie znam siê najlepiej na transporcie.- Ucz siê - poradzi³a Conena.Przerzuci³a lampê z rêki do rêki.- Teleportacja to powa¿ny problem - oœwiadczy³ zdesperowa­ny d¿in.- Mo¿ejednak zjemy razem.- To wystarczy - przerwa³a mu Conena.- Potrzebne mi bêd¹.dwa du¿e p³askiekamienie.- Dobrze, dobrze.Tylko siê uspokój.Postaram siê jak najle­piej, ale to mo¿esiê okazaæ powa¿n¹ pomy³k¹.Astrofilozofom z Krulla uda³o siê kiedyœ dowieœæ ponad wszelk¹ w¹tpliwoœæ, ¿ewszystkie miejsca s¹ jednym miejscem, a odleg³oœci miêdzy nimi to tylko iluzja.Wieœci o tym wprawi³y w zak³opotanie wszystkich myœlicieli, poniewa¿ teoria tanie wyjaœnia³a, miêdzy innymi, istnienia drogowskazów.Po latach zmagañ zproblemem przedstawiono go w koñcu Ly Tin Weedle, uwa¿anemu za najwiêk­szegofilozofa na Dysku*.Ten po namyœle oznajmi³, ¿e choæ w isto­cie wszystkiemiejsca s¹ tylko jednym miejscem, miejsce to jest bardzo du¿e.W ten sposób przywrócono psychiczny ³ad.Odleg³oœæ jednak.pozosta³a fenomenemczysto subiektywnym.Istoty magiczne mog¹ zmieniaæ j¹ wedle woli.Co nie znaczy, ¿e dobrze im to wychodzi.Rincewind siedzia³ przygnêbiony wœród okopconych ru­in Biblioteki.Próbowa³ siêzorientowaæ, co takiego wyda­je mu siê nie w porz¹dku.W³aœciwie to wszystko.To nie do pomyœlenia, by Biblioteka sp³onê³a.Stanowi³aprzecie¿ najwiêksz¹ skarbnicê magii na Dysku.By³a podstaw¹ wszelkich czarów.Ka¿de u¿yte kiedyœ zaklêcie zosta­³o zapisane w jakiejœ ksiêdze.Spalenie ichto.to.* On sam zawsze siê za takiego uwa¿a³.Brakowa³o popio³Ã³w.By³o mnóstwo popio³u spalonego drew­na, mnóstwo ³añcuchów,sporo poczernia³ych kamieni, masa od­padków.Ale tysiêcy ksi¹g nie da siê ³atwospaliæ.Pozostaj¹ po nich strzêpy ok³adek i stosy lekkiego popio³u.A tego niewidzia³.Rincewind zacz¹³ rysowaæ coœ w sadzy palcem u nogi.Do Biblioteki prowadzi³y tylko jedne drzwi.By³y jeszcze piwni­ce - widzia³prowadz¹ce do nich zasypane gruzami schody - ale tam nie mo¿na ukryæ wszystkichksi¹¿ek.Nie mo¿na ich równie¿ teleportowaæ, s¹ odporne na dzia³anie magii.Ktokolwiek by pró­bowa³, skoñczy³by z mózgiem na kapeluszu.Gdzieœ wysoko nast¹pi³a eksplozja.Pierœcieñ pomarañczowego ognia uformowa³ siêmniej wiêcej w po³owie wysokoœci czarodzicielskiej wie¿y, pofrun¹³ w górê iodlecia³ w stronê Ouirmu.Rincewind okrêci³ siê na zaimprowizowanym siedzisku i spoj­rza³ na Wie¿ê Sztuk.Odniós³ niejasne wra¿enie, ¿e ona te¿ na nie­go patrzy.Co prawda nie mia³aokien, ale zdawa³o mu siê, ¿e do­strzega jakiœ ruch miêdzy rozkruszonymiblankami.Zastanowi³ siê, jak jest stara.Z pewnoœci¹ starsza ni¿ Uniwersy­tet.Starszani¿ miasto, które powsta³o wokó³ niej niczym piarg wokó³ szczytu góry.Mo¿enawet starsza ni¿ geografia.Rincewind wiedzia³, ¿e bardzo dawno temukontynenty wygl¹da³y inaczej, a potem do­piero uk³ada³y siê niby szczeniaki wkoszu.Byæ mo¿e wie¿a przyp³y­nê³a tu na skalnych falach nie wiadomo sk¹d.Mo¿eistnia³a jeszcze, zanim powsta³ Dysk, chocia¿ o tym Rincewind wola³ nie myœleæ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl