[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ngi dhla! Najadłem się!Mansur zrozumiał, że grozi mu nowe niebezpieczeństwo.Czarni wojownicy wpadli w amok zabijania.W tym stanie żaden z nich nie mógł go rozpoznać jako swojego.Był dla nich tylko kolejną jasną, brodatą twarzą i stało się oczywiste, że zadźgąją go włóczniami tak samo ochoczo jak każdego z Omańczyków.Mokry piach na skraju wody był zbity i twardy.Mansur pobiegł tamtędy ku ujściu rzeki.Arabscy żołnierze zauważyli, że przed sobą mają już tylko morze, i zaczęli się odwracać, żeby w ostatnim gorzkim starciu stawić czoło murzyńskim wojownikom.Obie strony dzielił wciąż pas pustej plaży i Mansur popędził po nim co sił, choć z każdym krokiem jego czaszkę przeszywał ból.Był niedaleko celu; łódź z Sprite pokonała przybój i zbliżała się już do plaży po spokojniejszej wodzie.Wiedział, że przybije do brzegu, zanim on tam dobiegnie.Usłyszał za plecami krzyki i obejrzał się przez ramię.Trzech czarnych wojowników zwróciło na niego uwagę i, zostawiwszy osaczonych Arabów swoim kamratom, gnali za nim podekscytowani niczym gończe psy za zającem.- Jesteśmy, Wasza Wysokość! - dobiegł go okrzyk z łodzi.- Biegnij, panie, w imię Boga! - Poznał głos Kumraha, który chciał go zdopingować do większego wysiłku.Biegł więc, lecz walka w morzu i ból wyczerpały go znacznie.Słyszał blisko za sobą płask bosych stóp o mokry piasek.Niemal czuł, jak ostrze assegai zagłębia się w jego ciało między łopatkami.Do stojącego na dziobie łodzi Kumraha miał jeszcze trzydzieści jardów, lecz równie dobrze mogło to być trzydzieści mil.Słyszał za prawym ramieniem chrapliwy oddech jednego ze ścigających.Nie było wyjścia, musiał stawić im czoło.Odwrócił się, wyciągając z pochwy szablę.Pierwszy z czarnych był tak blisko, że brał już zamach do śmiertelnego ciosu.Widząc jednak, że Mansur chce się bronić, zwolnił kroku i zawołał cicho do swoich towarzyszy:- Rogi byka!To była ich ulubiona taktyka.Zaczęli go zachodzić z dwóch stron i znalazł się w kleszczach; nie mógł się odwrócić, nie wystawiając jednocześnie pleców na cios długiego ostrza.Wiedział, że czeka go śmierć.Mimo to natarł z desperacją na wojownika przed sobą.Nie zdążył jeszcze skrzyżować z nim broni, gdy Kumrah krzyknął:- Na ziemię, panie!Mansur bez wahania rzucił się na piasek.Jego przeciwnik stanął nad nim, wznosząc wysoko assegai.- Ngi dhla! - wrzasnął.Czarni wojownicy nie przyswoili sobie jeszcze wiedzy o skutkach ognia z muszkietów.Zanim wojownik zdążył zadać cios, nad głową Mansura huknęła salwa.Kula trafiła Murzyna w łokieć, łamiąc mu rękę niczym kruchą gałąź.Assegai wypadło mu z dłoni i cofnął się gwałtownie, bo kolejny pocisk rozerwał mu pierś.Mansur przetoczył się szybko po ziemi, żeby stawić czoło pozostałej dwójce, lecz ujrzał, że jeden z nich klęczy, trzymając się za brzuch, a drugi leży, wierzgając konwulsyjnie nogami, gdyż kula odłupała mu pół czaszki.- Do nas, Wasza Wysokość! - zawołał Kumrah przez spowijającą łódź chmurę dymu.Gdy się rozwiała, Mansur ujrzał, że wszyscy marynarze trzymają w rękach muszkiety, z których padła salwa ratująca mu życie.Dźwignął się na nogi i powlókł chwiejnie ku łodzi.Teraz, kiedy śmiertelne niebezpieczeństwo już minęło, zabrakło mu sił, żeby wgramolić się przez burtę.Na wpół przytomny poczuł jednak, że chwyta go wiele silnych rąk i wciąga do środka.Tom z Dorianem klęczeli ramię przy ramieniu za wałem jednego ze stanowisk artyleryjskich.Przez lunety obserwowali dhow Zajna al-Dina, które stały w szeregu na kotwicy w głębi zatoki, bombardując z dział obwarowania fortu.Dorian rozmieścił długie dziewięciofuntowce na zboczu z wielką starannością.Z tej wysokości mogli ostrzelać praktycznie każde miejsce w zatoce.Statek, który wpłynął do laguny przesmykiem, nie miał się gdzie przed nimi ukryć.Umieszczenie dział w tym orlim gnieździe okazało się zadaniem herkulesowym.Zbocza były zbyt strome, a armaty za ciężkie, żeby można je było wciągnąć do góry wprost z brzegu.Tom musiał wykarczować w gęstym lesie porastającym cypel trakt, który wspinał się grzbietem.Następnie zaprzęgi wołów wciągnęły tą drogą działa.Ustawiono je dokładnie ponad wybranymi miejscami, a potem opuszczono na ciężkich linach kotwicznych do ukrytych między drzewami redut.Kiedy już osadzili wszystkie działa, wycelowali je w różne punkty na wybrzeżu.Pierwsze strzały wyrzuciły pociski o wiele za daleko i kule spadły w dżungli.Nauczywszy się celowania, wybudowali następnie palenisko, oddalone od magazynu prochu o pięćdziesiąt jardów, żeby przypadkowa iskra nie spowodowała eksplozji.Wylepili palenisko gliniastym mułem z rzeki.Potem zrobili miechy, zszyte z pięćdziesięciu garbowanych skór bydlęcych, zalepiając szwy smołą.Pracowała przy nich cała czereda kucharzy, fornali i innych robotników z fortu, wdmuchując potężny strumień powietrza do paleniska.Kiedy już w pełni się rozżarzyło, nie sposób było patrzeć w biały blask wnętrza gołym okiem.Dorian okopcił więc nad lampą kawał szyby, przez który mógł oszacować, czy kula już się dość rozgrzała.Potem wyciągali je kolejno z paleniska wielkimi szczypcami o długich uchwytach.Przydzielonych do tej pracy ludzi chroniły przed gorącem grube skórzane rękawice i fartuchy.Rozżarzoną kulę wrzucali do specjalnych nosideł, a potem dwóch mężczyzn niosło ją do działa, którego lufa zadarta była niemal pionowo.Kiedy pocisk wylądował już w lufie, nie trwało długo, zanim zajęła się mokra przybitka i samoistnie zapalał się ładunek prochu pod nią.Przedwczesna detonacja, gdy lufa skierowana była jeszcze ku niebu, wyrwałaby armatę z lawety, niszcząc redutę i zabijając lub raniąc kanonierów.Na wycelowanie działa i odpalenie pozostawało więc bardzo mało czasu.Następnie całą tę mozolną i niebezpieczną procedurę należało powtórzyć.Po kilku wystrzałach lufa rozgrzewała się tak mocno, że groziło jej rozerwanie, a odrzut za każdym razem był potworny.Zanim mogli ubić w parującej lufie kolejną porcję prochu, działo trzeba było oblać kilkoma wiadrami morskiej wody.W ciągu tygodni wyczekiwania na flotę Zajna al-Dina Dorian szkolił kanonierów w posługiwaniu się ognistymi kulami.Rozwijali swoje umiejętności, lecz największym doświadczeniem stała się dla wszystkich sytuacja, w której jedno z dział eksplodowało.Fruwające fragmenty spiżowej lufy zabiły wtedy dwóch ludzi.Zaczęto się odnosić z respektem do ogniowych pocisków i nikt się zbytnio nie palił do strzelania z pozostałych trzech armat.Przed Dorianem zjawił się Farmat, dowódca grupy obsługującej palenisko, i z wyrazem lekkiego przerażenia na twarzy zameldował:- Mamy już dwanaście kuł gotowych do strzału, potężny kalifie!- Dobrze się spisaliście - odparł Dorian - ale jeszcze nie jesteśmy gotowi do rozpoczęcia ognia.Utrzymujcie żar w palenisku.Powrócili wraz z Tomem do obserwacji rozwoju wypadków w zatoce.Kanonada z dhow Zajna zasnuła całą lagunę i skraj dżungli obłokami dymu, lecz poprzez prześwity widzieli, jak obrońcy fortu porzucają swoje stanowiska i wybiegają za bramę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]