[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moœcistra¿niku obozowy - doda³ zwracaj¹c siê ku dygnitarzom - ka¿ otr¹biæwsiadanego.Stra¿nik ruszy³ natychmiast z komnaty.Kanclerz Ossoliñski ozwa³ siê z cich¹uwag¹, ¿e nie wszyscy gotowi i ¿e wozy nie bêd¹ mog³y ruszyæ przede dniem, alekról odpar³ natychmiast:- Komu wozy milsze od ojczyzny i majestatu, to niech zostanie.Sala poczê³a siê wypró¿niaæ.Ka¿dy œpieszy³ do swej chor¹gwi, by j¹ „na nogipostawiæ” i do pochodu sprawiæ.Zostali w komnacie tylko król, kanclerz, ksi¹dzi pan Skrzetuski z Tyzenhauzem.- Mi³oœciwy panie - rzek³ ksi¹dz - czegoœcie siê mieli dowiedzieæ od tegotowarzysza, toœcie siê ju¿ dowiedzieli.Trzeba mu te¿ daæ folgê, bo siê ledwietrzyma na nogach.Pozwól¿e mnie wasza królewska moœæ wzi¹æ go do mojej kwateryi przenocowaæ.- Dobrze, ojcze - odrzek³ król.- S³uszne to s¹ ¿¹dania.Niech go Tyzenhauz ikto drugi odprowadzi, bo sam ju¿ pewnie nie zajdzie IdŸ, idŸ, towarzyszu mi³y,nikt tu lepiej od ciebie na spoczynek nie zarobi³.A pamiêtaj, ¿em cid³u¿nikiem.O sobie wprzód zapomnê nim o tobie!Tyzenhauz chwyci³ Skrzetuskiego pod ramiê i wyszli.W sieniach spotkalistarostê rzeczyckiego, który podpar³ z drugiej strony chwiej¹cego siê rycerza;przodem szed³ ksi¹dz, przed nim zaœ pacholik z latarni¹.Ale pacholikniepotrzebnie œwieci³, bo noc by³a widna, cicha, ciep³a.Wielki z³oty ksiê¿ycp³yn¹³ jak korab nad Toporowem.Z majdanu obozowego dochodzi³y gwar ludzki,skrzypienie wozów i odg³osy tr¹b graj¹cych pobudkê.Z dala przed koœcio³emoœwieconym blaskiem miesi¹ca widaæ ju¿ by³o gromady ¿o³nierzy konnych ipieszych.We wsi konie r¿a³y.Ze skrzypieniem wozów ³¹czy³ siê dŸwiêk ³añcuchówi g³uchy hurkot armat - gwar wzmaga³ siê coraz bardziej.- Ruszaj¹ ju¿! - rzek³ ksi¹dz.- Pod Zbara¿.na ratunek.- wyszepta³ Skrzetuski.I nie wiadomo, czy z radoœci, czy z trudów przebytych, czy dla obojga razemzes³ab³ tak, ¿e Tyzenhauz i starosta rzeczycki prawie go wlec musieli.Tymczasem kieruj¹c siê ku plebanii weszli miêdzy ¿o³nierzy stoj¹cych przedkoœcio³em.By³y to chor¹gwie sapie¿yñskie i piechota Arciszewskiego.Niesprawieni jeszcze do pochodu, stali ¿o³nierze bez³adnie, t³ocz¹c siê miejscamii zagradzaj¹c przejœcie.- Z drogi! z drogi! - wo³a³ ksi¹dz.- A kto tam szuka drogi?- Towarzysz ze Zbara¿a.- Czo³em mu! czo³em! - wo³a³y liczne g³osy.I rozstêpowali siê zaraz, ale inni t³oczyli siê jeszcze bardziej, chc¹c widzieæbohatera.I patrzyli zdumieni na tê nêdzê, na tê twarz straszn¹, oœwiecon¹blaskiem ksiê¿yca - i szeptali do siebie zdumieni:- Ze Zbara¿a, ze Zbara¿a.Z najwiêkszym trudem doprowadzi³ ksi¹dz Skrzetuskiego do plebanii.Tam gowyk¹panego, obmytego z b³ota i krwi, kaza³ z³o¿yæ na ³Ã³¿ku miejscowego plebana,a sam wyszed³ natychmiast do wojsk, które rusza³y w pochód.Skrzetuski by³ na wpó³ przytomny, ale gor¹czka nie pozwala³a mu usn¹æ zaraz.Nie wiedzia³ ju¿ jednak, gdzie jest i co siê sta³o.S³ysza³ tylko gwar, têtent,skrzypienie wozów, grzmi¹cy pochód piechoty, krzyki ¿o³nierzy, odg³os tr¹b - iwszystko zla³o siê w jego uszach w jeden ogromny szum.„ Wojsko idzie” -mrukn¹³ sam do siebie.Tymczasem szum ów pocz¹³ siê oddalaæ, s³abieæ, nikn¹æ,topnieæ.a¿ wreszcie cisza objê³a Toporów.Wówczas zdawa³o siê Skrzetuskiemu, ¿e razem z ³o¿em leci w jak¹œ przepaœæ bezdna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]