[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy ktoś mógłby rozpoznać konia? Bo jeśli tak, mogłabym zostać uznana za złodziejkę.A nawet pół - śle - piec już po chwili zauważyłby bez trudu, że jestem kobietą.Nawet więcej: dostrzegłby z pewnością, że nie tylko jestem kobietą, a w dodatku złodziejką, ale jeszcze kobietą wyjątkową: hrabiną Devbridge.- Aha, ukradła pani konia należącego do bratanka pani męża w obawie, że małżonek panią udusi.A może, tak jak poprzednia hrabina, cierpi pani na jakąś chorobę psychiczną?Wzdrygnęłam się na samą myśl.Nie, nie warto było zatrzymywać się w tej wiosce.Musiałam pojechać na Piorunie gdzieś dalej, do innej osady, czy też innego gospodarstwa.Zwolniłam, rozglądając się za jakąś drogą, dzięki której mogłabym ominąć wioskę.Po mojej prawej znajdowało się otwarte pole.Piorun natychmiast przesadził niski płotek.George zaszczekał radośnie, kiedy znaleźliśmy się w powietrzu.Uwielbiał latać.Już za wioską wyprowadziłam Pioruna na główną drogę.Nasza jazda trwała, ciszę przerywały tylko od czasu do czasu stłumione szczeknięcia George i tętent kopyt Pioruna.Zwolniłam.Nie zamierzałam zabić tego wspaniałego zwierzęcia.Czas wlókł się niemiłosiernie.Twarz miałam tak zimną, że prawie jej nie czułam.Zmusiłam się, żeby pomyśleć o czymś innym - snułam plany na najbliższą przyszłość i zdecydowałam się zostać w Deerfield Hali do czasu przyjazdu Petera.W razie gdyby zjawił się tam Lawrence, służący na pewno by mnie ukryli, a jego okłamali.Potem Peter już by wiedział, co robić.Na pewno ochroniłby mnie przed szaleńcem, za którego wyszłam za mąż.- Wiem, wiem.Tak kolosalny błąd świadczy wyłącznie o tym, że byłam ślepa i usiłowałam sama siebie oszukać - powiedziałam do George'a i pogłaskałam go po głowie.Zaszczekał.Czułam, że pewnie się ze mną zgadza.Oczywiście nikt nie obronił przede mną tego biednego stajennego, Billa.Na szczęście Rucker spał we własnym łóżku i nie kręcił się nigdzie pobliżu.Ale Bili to całkiem inna historia.Był młody, niewyrośnięty i nie miałam wątpliwości co do tego, że po ciosie, który mu zadałam, długo będzie bolała go głowa.Nic poważnego jednak mu nie dolegało.Związałam go tylko i ukryłam za snopem siana.Zabranie Pioruna ze stajni na szczęście dla mnie okazało się łatwe, gdyż bałam się tak bardzo, że jąkałam się, nawet mówiąc do George'a.Piorun podniósł nagle głowę i znieruchomiał.Czy przestraszyło go jakieś zwierzę? Zarżał.Zeskoczyłam na ziemię.Omal nie upadłam, bo nogi miałam zmarznięte i sztywne, ale szybko odzyskałam równowagę i odciągnęłam Pioruna na bok.Chwyciłam go palcami za chrapy - nie mogłam pozwolić, by znów zaczął rżeć.Oboje czekaliśmy w napięciu.Bluzkę moczył mi zimny, teraz wilgotny nosek George'a.Nagle ziemia zatrzęsła mi się pod stopami.Nadjeżdżały konie.Wyczułam je, zanim zdążyłam usłyszeć.Zbliżało się do mnie kilku jeźdźców.Pociągnęłam Pioruna głębiej w drzewa.Niestety rosły tam prawie wyłącznie klony - wszystkie teraz ogołocone z liści i przerzedzone, co wydało mi się niesprawiedliwe, ale nic nie mogłam na to poradzić.Chwyciłam Pioruna za chrapy nieco mocniej.Konie zwolniły kilkanaście metrów ode mnie.Słyszałam męskie głosy.Och nie, z pewnością usłyszeli to pierwsze rżeniePioruna.Przywarłam do niego, czułam jak drży, ale na szczęście stał spokojnie.- Mówię wam - krzyknął pierwszy mężczyzna.- Wiem, że ten cholerny koń nie może być daleko.Jest szybki, wytrzymały, to koń wojenny.Ale nawet on musi być już wykończony.Nie, całkowicie się mylisz - pomyślałam.Piorun nie przypomina żadnego z koni, które znasz.Mógłby pobiec nawet do Londynu, nie zwalniając i nie męcząc się.Lepiej będzie, jeżeli znów zaczniecie mnie śledzić.Jedźcie stąd, jedźcie! Jedźcie wreszcie - powtarzałam w duchu tę litanię, rodzaj modlitwy.Tak, po prostu jedźcie stąd! Nas tu nie ma.Nie macie tu czego szukać.Ruszajcie.- Macie rację.Nie mogła dotrzeć dalej niż tutaj.Koń Johna jest szybki, ale nawet on się męczy, więc teraz pewnie już dogorywa.- To mówił Lawrence, mój najdroższy mąż.Boże, jakie to niesprawiedliwe! Są zbyt blisko.Oni wszyscy byli zbyt blisko.Co robić?- Czuję, że ona gdzieś tu jest.- Znów mój mąż.- Mógłbym przysiąc, że słyszałem rżenie.Był blisko.Wiem to.- Któryś z mężczyzn burknął coś pod nosem, ale nie wypowiedział na głos swojego zdania.Zbliżali się.W każdej chwili mogli nas teraz zobaczyć i wszystko by się skończyło.Koniec końców to nie Piorun nas zdradził, tylko George.Nie wiedział, co się dzieje, więc zaszczekał głośno.Zresztą i tak by nas dopadli.Nie mogło stać się inaczej.Nie mam wyboru - pomyślałam, zacisnęłam pasek wokół George'a, wskoczyłam na siodło i wystrzeliliśmy zza drzew niczym kula armatnia.Uciekałam rozpaczliwie.Piorun dyszał ciężko, zaczął zwalniać.Tracił siły.Po policzkach spływały mi łzy zawodu.Zerknęłam jeszcze raz przez ramię i w ponurym świetle przedświtu dostrzegłam zarys twarzy mojego męża.Niemal krztusiłam się ze strachu.A w chwilę później tuż obok pojawił się koń.Mężczyzna wychylił się z siodła i chwycił mnie w pół.George zawył z bólu, a mężczyzna aż cofnął się ze zdziwienia.- To ten przeklęty pies - krzyknął.- Ma go w pelerynie.Słyszałam, jak mężczyźni krzyczą coś do siebie.Zaraz potem, o wiele za wcześnie, mężczyzna wrócił i chwycił lejce Pioruna, zmuszając go, by zwolnił.Natychmiast potem z drugiej strony pojawił się Lawrence, który zrzucił mnie z grzbietu Pioruna.Zanim spadłam na zamarzniętą ziemię, zdołałam uwolnić George'a i, Bogu dzięki, nie przygniotłam go swoim ciężarem.Straciłam oddech.Leżałam na ziemi, patrząc w zimne, szare niebo, próbując zaczerpnąć trochę powietrza.George warczał wściekle, biegał wokół mnie, robił co mógł, by mnie ochronić.A potem zaskomlał i wskoczył mi na pierś.Zobaczyłam nad sobą twarz Flynta.- Ona żyje, panie - powiedział służący do Lawrence, który stał tuż obok i mógł się o tym przekonać na własne oczy.- Jest tylko trochę oszołomiona.Pies też w porządku, w końcu zamknął mordę.Chce pan, żebym go zabił? Kiedy spadała z konia, miałem nadzieję, że go przygniecie.Gdybym mogła w tamtym momencie zaczerpnąć tchu, powiedziałabym mu na pewno, że go nienawidzę.Ale nie mogłam nic zrobić, po prostu leżałam bez ruchu, nie wiedząc, czy jeszcze kiedyś zdołam głęboko odetchnąć.- Nie, trzeba jej coś zostawić - powiedział Lawrence - chociaż nie zasłużyła sobie na żadne względy.- Mam z nią więcej kłopotu niż to wszystko warte.Tak, zostaw jej tego nieszczęsnego kundla.Sam Pan Bóg widzi, że kocha go bardziej niż jakąkolwiek inną żywą istotę.- Zgroza, żeby tak kochać zwierzaka - powiedział Flynt i splunął jakieś dwa centymetry od mojej twarzy.- Nikogo innego nie ma - odparł Lawrence i w tej samej chwili nienawidziłam go tak bardzo, jak nikogo na świecie, a to dlatego, że miał rację.Stał nade mną, wiatr podwiewał mu pelerynę.- Nie walcz ze mną, pani, bo pozwolę Flyntowi zabić psa.Rozumiesz?- Tak.Rozumiem.- Ten jedwabisty ton głosu przeraził mnie bardziej niż upadek z konia.- Byłaś naprawdę nieznośna - powiedział.- Przysporzyłaś mi wielu kłopotów.Zmarnowałaś mój czas.Dosyć.Wstawaj.Musimy przejść naprawdę spory kawałek.Nikt mi nie pomógł.Zdołałam przewrócić się na bok, potem stanąć na czworaka i wreszcie wrócić do pozycji pionowej.Przytuliłam George'a.Pistolet tkwił wciąż z paskiem, ale jeszcze nie mogłam się nim posłużyć.Zawierał tylko jedną kulę.Tylko jedną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl