[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapitan Halvorsen zawsze przywiązywał dużą wagę do form grzecznościowych.Uważał je za niezbędne, aby utrzymać dystans wobec załogi.Brak dyscypliny i nieformalne zachowania według niego nie sprzyjały bezpiecznej żegludze.Najokrutniej szą ironią losu był fakt, że to właśnie jego zachowanie stało się po części przyczyną katastrofy.byłby wstrząśnięty gdyby dowiedział się, że jego oficerowie mylnie interpretowali taką rezerwę – jako krytycyzm wobec ich działań.Gdyby Jorgen Truls Halvorsen był postrzegany jako człowiek bardziej otwarty, to może zmęczony do granic możliwości pierwszy oficer McCulloch, zamiast wierzyć, że jego kariera zależy od przygotowania promu do wypłynięcia według harmonogramu, zwróciłby się do swojego kapitana o pomoc w przygotowaniu planów na wypadek sytuacji awaryjnych.Gdyby przycisnął nieco kapitana, to mógłby nawet przeznaczyć trochę czasu na rozwiązanie problemów, które teraz stały się powodem ich cierpień.Stworzyłby też sensowny łańcuch rozkazów i łączności; przeszkolił załogę i zapoznał ją ze statkiem – oraz przeprowadziłby pozorowane akcje przeciwpożarowe i ewakuacyjne z udziałem całej załogi.Może główny mechanik Bracamontes – po którym wszelki słuch zaginął od czasu, gdy otrzymał rozkaz udania się do maszynowni – zamiast popędzać motorzystów do pracy przy naprawie i konserwacji urządzeń, poinstruowałby swoich wachtowych, jakie działania w sytuacjach awaryjnych należy przeprowadzić bez oczekiwania na rozkazy od przełożonych.Może w takiej sytuacji drugi mechanik, kończąc wachtę, nie pozostawiłby aparatów tlenowych w niewłaściwym miejscu.I podlegli Bracamontesowi ofice-rowie-mechanicy byliby pozytywniej nastawieni do pracy.A tak nawet nie usiłowali wykonywać jego rozkazów.Może oficer wachtowy Delucci poważniej potraktowałby elektroniczny sygnał – uruchomiony przez wariata na pokładzie C – i zacząłby od razu przeciwdziałać, zamiast czekać na kapitana.Może.?Nieznany steward w bordowym stroju barmana wciąż zawzięcie nadawał sygnały alarmowe.Halvorsena uderzyło, że ten skromny członek załogi, którego nazwiska nawet nie znał, jest bardziej przydatny na statku niż on sam.Na pewno – pomyślał nieświadom rozmiarów horroru, który miał miejsce pod jego nogami – każdy na statku musi sobie już zdawać sprawę, że mamy problem.– Proszę przestać, stewardzie.Byłbym zobowiązany, gdyby pan poszedł na dół i pomógł przy łodziach ratunkowych.Kiedy syreny przestały jęczeć, zapanowało wrażenie zupełnej ciszy, dopóki uszy nie przywykły do zmiany natężenia dźwięków.Słychać było szum wiatru i ciągłe bębnienie deszczu; dźwięk głosów z pokładów, przerywany krótkimi rozkazami; nieustanne mruczenie spalin wydostających się z komina powyżej, uderzenia i zderzenia przedmiotów, kiedy prom zaczął mocniej kołysać.Radiostacja UKF znowu zatrzeszczała.– Prom „Orion Venturer”, „Orion Venturer”, tu duński statek „Solov”, „Solov”.Jestem vier mile, cztery mile przed waszym dziobem i płynę z pełną prędkością, lecz mój radar nie działa dobrze.Proszę wystrzelić rakietę dla określenia pozycji.– Duński statek „Solov”, „Solov”, „Orion Venturer”.Czekajcie jedną.„– lakonicznie odpowiedział Talbot i wytknął głowę przez drzwi.– To chyba nasz faworyt.Będzie tu pierwszy, panie kapitanie.Halvorsen instynktownie wzdrygnął się na myśl o takiej perspektywie.Wystrzelenie rakiet alarmowych a la Titanic może okazać się ostatecznym bodźcem do wywołania paniki wśród pasażerów i załogi.Kapitan nie miał już żadnych złudzeń co do wartości wielu ze swoich marynarzy.Z drugiej strony, ten duński „Lew Morski” był naprawdę najbliższym statkiem.Obserwując jego światła i echo radarowe, Halvorsen domyślił się, że była to mała jednostka, prawdopodobnie przybrzeżny statek handlowy.Jej kapitan denerwował się zapewne, aby płynąć z prędkością nie większą niż dwanaście węzłów, odszukać właściwy statek.Powiedzmy dwadzieścia minut na dotarcie tutaj.?– Proszę zrobić, czego sobie życzą, panie Talbot – Halvorsen idąc do schowka po rakiety pomyślał, że jego stopy są chyba z ołowiu.Australijczyk skinął głową – nie był osobądbającąprzesadnie o formy grzecznościowe – i schował się z powrotem do środka.– „Solov”, „Solov”, „Orion Venturer”.Potwierdzamy rakiety.Wystrzelimy trzy czerwone.Powtarzam, liczba: trzy czerwone.Wszystkie statki potwierdzić.Bez odbioru.Pierwsza raca wyleciała z sykiem z wyciągniętej ręki kapitana i eksplodowała wysoko nad promem, po czym zaczęła powoli opadać do morza: powoli gasnąca czerwona kula.czerwonajakkrew.oświetlająca zmęczone, skierowane w górę twarze ludzi.Tłum westchnął.gdzieś słychać było krzyk kobiety, przerażonej widokiem rakiety.Halvorsen wystrzelił drugą rakietę.Kiedy przebrzmiał huk, kapitan usłyszał płacz dziecka i na moment zamknął oczy.Bardzo krótki moment.Ponieważ zaraz podszedł do niego drugi oficer Sandalwell i zameldował zszokowanym głosem:– Przykro mi, panie kapitanie.Manetki nie reagują.Nie możemy odzyskać sterowności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]