[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Którego omal nie uwiódł! Jak śmiał okłamywać Corrine? Jak śmiał ją oszukiwać? Po prostu zapomniał nadmienić, że mieszka z kobietą, kiedy doprowadził do tego, że pragnęła go.że czuła.Ręce Kelly zacisnęły się w pięści.Ostatkiem sił powstrzymała się przed wtargnięciem do kuchni i wyrwaniem mu słuchawki.I powiedzeniem tej biednej Corrine, kim był jego „znajomy” i jak śmiało sobie z nim poczynał.Jednak nie odważyła się na to.Przekradła się obok kuchni do swojej sypialni i zamknęła drzwi na klucz.Bardzo chciała stanąć z nim twarzą w twarz, ale instynktownie czuła, że byłaby na z góry straconej pozycji.Może początkowo odczułaby satysfakcję, wymierzając mu policzek, ale prędzej czy później wykorzystałby swą przewagę nad nią.Nie fizyczną.Nie obawiała się z jego strony przemocy.Jego metody były zbyt wyrafinowane.Mógł podporządkować ją sobie w daleko bardziej perfidny sposób.Poprzez uwiedzenie.Oboje byli świadomi jej uległości.Jej duch mógł nie poddawać się, ale ciało było zdradzieckie.Przypomniała sobie, jak przytulała się do Brandta: jego usta na swoich, jego język w jej ustach, jego ręce wędrujące po jej ciele.I to, jak wiła się i pojękiwała z rozkoszy, chcąc więcej.Poczuła, że robi jej się zimno.Wskoczyła do łóżka i naciągnęła kołdrę, ale to jej nie rozgrzało.Przez chwilę pozwoliła Brandtowi Madisonowi niebezpiecznie zbliżyć się do tej części swej psychiki, którą dawno temu odkryła, dającą złudzenie bezpieczeństwa skorupą.I po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła się zagrożona, przestraszona i okropnie, przeraźliwie samotna.– Przestało padać.Od rana pługi odśnieżają drogi.Nie powinieneś mieć żadnych kłopotów z dotarciem do domu.– Kelly wsypywała sobie płatki kukurydziane do mleka, nie spoglądając nawet na stojącego obok Brandta.– Mam dziś dużo pracy, więc.– Chcesz się mnie pozbyć – westchnął.– Na tyle jestem rozgarnięty.– Naprawdę? To dlaczego jeszcze tu jesteś?Usiadła na taborecie i zaczęła jeść, zwracając baczną uwagę na to, by nie patrzeć w jego kierunku.– Kelly, czemu nie chcesz powiedzieć mi, co źle robię? Dlaczego tak się zachowujesz? Czemu zabarykadowałaś się wczoraj w swojej sypialni i nie odpowiedziałaś, gdy pukałem do drzwi?– Położyłam się, kiedy rozmawiałeś przez telefon.Nie słyszałam twojego pukania.Spałam.– Kelly, przez telefon rozmawiałem raptem trzy minuty.Nie mogłaś przez ten czas zamknąć drzwi, położyć się i zasnąć.– Zawsze zasypiam w chwili, gdy kładę głowę na poduszce – skłamała.– Zresztą postąpiłam cholernie rozważnie zamykając drzwi, skoro podstępnie chciałeś się do mnie dostać.– Nie robiłem nic podstępnie – zapewniał ją.– Podszedłem do twoich drzwi, kiedy nie zastałem cię w pokoju.Chciałem powiedzieć dobranoc i.– No to dlaczego tego nie powiedziałeś, zamiast walić w drzwi i wrzeszczeć przez dwadzieścia minut?– A! – Oczy mu zabłysły.– Więc jednak słyszałaś mnie? Powiedziałaś, że byłaś pogrążona w głębokim śnie i nie wiedziałaś nic o moim pukaniu.– Musiałabym leżeć chyba w grobie, żeby nie słyszeć tego rabanu – odparła.– Więc dlaczego przynajmniej się nie odezwałaś? Mógłbym zrozumieć to zamykanie drzwi.Jeżeli się mnie boisz, ale.– Ja się ciebie nie boję! – zaprzeczyła gorliwie.– Mam cię po prostu dosyć! Właśnie dlatego nie otworzyłam ci.Bo byłam zmęczona odpieraniem twoich.twoich nie chcianych zalotów.I dlatego też się nie odzywałam.Miałam po dziurki w nosie rozmów z tobą.Brandt popatrzył na nią przeciągle.– Moich zalotów nie można chyba nazwać nie chcianymi.– Pewna jestem, że taka egoistyczna, egomaniakalna, niezaspokojona i nienasycona kreatura jak ty, mogłaby w to uwierzyć.– Do licha, jesteś lepsza niż słownik synonimów! Jeżeli sposób twojego pisania przypomina choć po części twoją mowę, twój redaktor naczelny zużywa na poprawki co najmniej tuzin długopisów.– Mój naczelny jest zadowolony z mojego pisania.– Kelly spokojnie zjadła następną łyżkę płatków, wpatrując się w talerz.Brandt obserwował ją, krzywiąc usta w grymasie niezadowolenia.Nie mógł jej rozgryźć.Odrzuciła go bardzo skutecznie zeszłej nocy, zamykając drzwi.Ale dlaczego?Powstrzymał się od zgarnięcia od tyłu kosmyka kasztanowych włosów, który opadł jej na oczy.Doskonale pamiętał, jak trzymał te miękkie, jedwabiste włosy, kiedy podtrzymywał jej głowę i całował ją.Wspomnieniu towarzyszyło nieprzyjemne uczucie.Wczoraj bardzo jej pragnął.Wciąż na nią patrzył.Miała lekko pochyloną głowę, włosy całkiem spadły i zakryły jej twarz – jakby kurtyną.Odsłoniły natomiast jej szyję.Bardzo chciał pocałować to ponętne miejsce.Pod zielononiebieską bluzką, którą nosiła do niebieskich spodni rysowały się jej piersi.Znów powróciły wspomnienia wczorajszego wieczoru.Pamiętał, jak patrzył na nie, jak je całował i pieścił.I jak pojękiwała z zadowolenia w jego ramionach.Przeklął w duchu.Pragnął jej w tej chwili tak samo jak wczoraj.A ona, z powodów o których nie miał pojęcia, zadecydowała, że jest tak pociągający, jak wirus grypy i traktowała go odpowiednio do tego założenia.– Kelly – zaczął, ale była już na nogach, wylewając resztkę płatków do zlewu.– Muszę już iść – spojrzała znacząco na zegarek – o dziesiątej mam ważne spotkanie.Poszedł za nią do pokoju stołowego.Dlaczego była tak wrogo do niego nastawiona? Wczoraj wieczorem ufała mu.Czuł się jej bliski i wiedział, że z nią było to samo.Coś mu zaświtało.Ubiegłej nocy przekroczył pewną granicę jej komfortu psychicznego i zareagowała na to, odpychając go.Mógł jej na to pozwolić, może nawet powinien.Miała skomplikowane wnętrze.Jedno, co było pewne, to to, że zagmatwa jego proste, znormalizowane życie.Przyciągała jego uwagę, pobudzała wyobraźnię i wzbudzała jego zainteresowanie, co nie udało się dotychczas żadnej kobiecie oprócz Michele.Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.– Zaryzykuję nawet posądzenie mnie o brutalność, ale nie wyjdziesz stąd, dopóki nie wyjaśnimy sobie tego nieporozumienia.– Nie zauważyłam żadnego nieporozumienia!„Muszę zachować zimną krew” – ostrzegła się w duchu.Ogarnęła ją dzika pasja, ale postanowiła nie okazywać tego, żeby nie pomyślał, że jej na nim zależy.Powiedziała tylko:– Wiem o Corrine.Patrzył na nią zdziwiony.– Co wiesz o Corrine?– Co? To, że – na miłość boską – mieszkasz z nią.– Jasne.Wprowadziła się z dziećmi rok temu, kiedy Ross został służbowo wysłany do Bejrutu.Wraca za miesiąc i wtedy wszyscy przeniosą się do Columbii, następnego miejsca jego pracy.Wpatrywała się w niego.Coś tu nie grało.– Kto to jest Ross?– Ross Collins to mój szwagier – odparł zniecierpliwiony.– Mąż Corrine.Kelly nerwowo przełknęła ślinę.– Corrine jest twoją siostrą?– Oczywiście.Mówiłaś przecież, że ją znasz.– Nie znam.– Pokręciła głową.– Powiedziałam tylko, że wiem o niej.Spłynęła na nią potężna fala ulgi.Zrozumiała to, do czego nie chciała się przyznać przed sobą samą: była chora z zazdrości, gdy pomyślała o innej kobiecie w życiu Brandta.– Sądziłam.sądziłam, że jest twoją kochanką.Że dlatego mieszka z tobą.Nastąpiła chwila ciszy.Kelly kręciło się w głowie.Nigdy nie była zazdrosna, nie miała do tego podstaw.Zazdrość zawsze zawiera element posiadania, a ona nigdy nie należała do nikogo ani nie miała nikogo, kto należałby do niej.Nigdy nie uważała, że można uważać kogoś za swoją własność.Ale Brandt.Obleciał ją zimny strach.Jak mogła wierzyć, że znaczy coś w jego życiu? Znała go tak krótko.Nie miała żadnego powodu żeby uważać, że był.jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl