[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„A nie oddalił się o krok od piekła, jako i od siebie nie mógłby odejść”.Zaklęta.Całował zaklętą dziewczynę.Odskoczył pospiesznie.Zaskoczona i nieco oszołomiona, oblizała dolną wargę, lecz nie powiedziała ani słowa.Roiben zadał sobie pytanie, co pomyślałaby o tym wszystkim Kaye, gdyby jej umysł pracował normalnie.Potem jednak pomyślał, że jutro będzie już po niej; istniało tylko dziś, a dziś miał ochotę ją pocałować, więc zrobił to i już.W końcu to był tylko pocałunek.Kaye cofnęła się trochę i siedziała z podkurczonymi pod brodą kolanami.–Wkurzyłoby ją to? – zapytała.Nie musiał pytać, kogo ma na myśli.–Nie – odparł, pocierając dłonią twarz i parskając krótkim śmiechem.– Nie za bardzo.Raczej by ją rozbawiło.–A tamtą? Drugą królową?Odruchowo zamknął oczy, jakby w niego czymś rzucono.Dlaczego zakochał się w dziewczynie, która potrafiła przeszyć go na wylot jednym luźnym komentarzem, wytrącić z równowagi zwykłym niewinnym pytaniem?–Jeśli chcesz, możesz mnie pocałować – powiedziała bezceremonialnie,nim zdążył wymyślić odpowiedź.Wyglądało na to, że magia już na nią niedziała, bo spojrzenie jej jasnych oczu było całkowicie wyraźne, ale taknaprawdę Roiben nie miał pojęcia, czy Kaye nadal jest we władaniu czaru,a jeśli tak, to jaki jest zakres jego działania.– Po prostu nie potrafię siępowstrzymać od zadawania głupich pytań.Pochylił się ku niej, ale w tym momencie rozległo się ciche, lecz natarczywe pukanie do drzwi.Roiben zastygł na chwilę.Chciał powiedzieć coś o oczach Kaye, być może zapytać o coś związanego z czarem.Szukał pytania, które sprowokowałoby konkretną odpowiedź.Chciał jej uświadomić, że może go pytać o wszystko.A przede wszystkim chciał ją pocałować.Pragnął tego tak bardzo, ze z trudem zdołał wstać, podejść do drzwi i otworzyć je.W drzwiach stał przysłany przez Skillywidden goblin, śmierdzący zakrzepłą krwią i zgnilizną.Uśmiechnął się, odsłaniając ostre zęby i spoglądając za plecy Roibena na siedzącą na łóżku dziewczynę.Roiben wyrwał mu z rąk białą szatę.–Jeśli ją pobrudziłeś, pożałujesz.–Królowa chce wiedzieć, czy już skończyłeś z dziewczyną.– Goblin uśmiechnął się kpiąco, nie pozostawiając wątpliwości, jak rozumie te stówa.W Roibenie wezbrała dławiąca furia, tak niespodziewana, że obawiał się, iż drży.Odetchnął głęboko.Raz, potem drugi.Miał nadzieję, że posłaniec nic nie zauważył.Gobliny nie miały oka do szczegółów.–Powiedz jej, że jeszcze nie skończyłem – odparł, patrząc tamtemuw oczy z czymś, co w zamyśle miało być uśmieszkiem – ale niedługo skończę.–Po tych słowach skłonił się nieznacznie i zamknął drzwi.Kiedy ponownie obrócił się ku Kaye, jej twarz była pozbawiona wyrazu.Roiben przełknął targające nim emocje, nie zadając sobie nawet trudu zidentyfikowania ich.–Włóż to – rzekł oschle, nie przejmując się gniewnym brzmieniem swegogłosu i pozwalając jej myśleć, że to ona jest adresatką tego gniewu.Rzuciłsuknię w stronę dziewczyny, obserwując, jak marszczy brwi i w milczeniuschyla się po śliski jedwab, który zsunął się ze skraju łóżka i wylądował naziemi.Więc jednak mu nie ufała.To dobrze.–Już czas – powiedział.Rozdział 10Słowo umiera -(Głosi opinia) -Ledwie z ust wyjdzie.Skądże – dopieroWtedy zaczynaŻyć – w tej sekundzie.*Emily Dickinson Słowo umieraGdy Nephamael wszedł do komnaty, Corny głębiej zanurzył się w ciepłej, błotnistej wodzie.Skrzacie kobiety, które obcinały mu włosy i nacierały olejkami skórę, przerwały pracę i wyszły bez słowa.–Zrobiły z ciebie ładne cacko – rzekł Nephamael.Jego żółte oczyzalśniły w migoczącym blasku świec.Corny wiercił się nerwowo.Dziwnie się czul z tym olejkiem na skórze, nawet pod wodą.Szyja swędziała go w miejscach, w których kosmyki włosów poprzyklejały się do ciała.–Prędzej ołów zmieni się w złoto, niż ja stanę się ładny – wymamrotał, mając nadzieję, że zabrzmi to dowcipnie.–Głodny? – zapytał Nephamael swoim maślanym głosem.Corny chciał go zapytać o Kaye, ale trudno mu było to uczynić, gdy rycerz zbliżał się do niego powolnym, równym krokiem.Skinął więc tylko głową.Nie ufał własnemu głosowi.Nadal trudno mu było uwierzyć, że Nephamael wyrwał go z dotychczasowego nędznego, żałosnego żywota i ściągnął tutaj.–W tym kraju są owoce, które smakują lepiej niż całe mięso twojej ojczyzny – rzekł Nephamael, uśmiechając się szeroko.–I wolno mi ich skosztować?Tłum.Stanisław Barańczak.–Czemu nie, czemu nie.– Rycerz wskazał stertę odzieży.– Ubierz się,a ja ci je pokażę.Gdy Nephamael pozostawił go, by ubierał się w samotności, Corny był zarazem wdzięczny i zawiedziony.Pospiesznie włożył na mokrą skórę niebieską aksamitną tunikę i obcisłe spodnie.Rycerz czekał w holu.Przejechał palcami po włosach chłopaka, po czym przygładził je na nowo.–Jestem pewien, że komplement nie zostałby dobrze odebrany.Czując dotyk tych dłoni, Corny nie był w stanie wydusić z siebie odpowiedzi.–Chodź – polecił Nephamael.Chłopak pospiesznie ruszył za nim.Nad ich głowami kapał z sufitu wosk, tworząc imitacje stalaktytów.Gdzieś z oddali dobiegała muzyka i śmiech.Mężczyźni przeszli przez otwartą bramę ze srebrzystego bluszczu do ogrodu, w którym gałęzie drzew uginały się pod ciężarem srebrnych jabłek, niemal sięgając ziemi.Przez cały ogród wiła się wąska, wysypana białymi kamykami ścieżka, okrążając drzewa i zawracając.Wygięty sufit ponad sadem lśnił, wywołując złudzenie, że jest dzień, a oni wydostali się na powierzchnię wzgórza.Corny czuł zapach świeżo przekopanej ziemi, skoszonej trawy i gnijących owoców.–Proszę – rzekł Nephamael, wskazując gestem drzewa.– Jedz, na cotylko masz ochotę.Corny nie był już pewien, czy istotnie jest głodny.Z uprzejmości i obawy przed gniewem rycerza podszedł jednak posłusznie do jednego z drzew i zerwał jabłko.Owoc był ciepły, jakby pod skórką płynęła krew.Chłopak zerknął na Nephamaela, uwagę rycerza zdawał się jednak pochłaniać siedzący na gałęzi biały ptak.Corny ugryzł ostrożnie jabłko.Smakowało pełnią, tęsknotą, marzeniami i pragnieniem, więc wystarczyło jedno ugryzienie, by Corny poczuł się pusty w środku.Nephamael uśmiechnął się drwiąco, patrząc, jak chłopak liże nadgryziony owoc, pożera miąższ, pada na kolana i wysysa blady ogryzek.Obserwowało to kilka skrzatów o pięknych twarzach, szlachetnych rysach i oczach jak kropelki łez.Wszystkie one śmiały się, zwróciwszy ku niemu twarze niczym kwiaty kierujące główki ku słońcu.A Corny potrafił tylko jeść, nie zwracając uwagi na to, że Nephamael zanosi się hałaśliwym śmiechem.Jakaś kobieta o wąskich, kręconych rogach rzuciła mu poobijaną śliwkę, która wylądowała w piachu i pękła, a Corny rzucił się, by wylizywać miąższ, ziemię i wszystko inne.Lizał tak długo, aż z owocu nie pozostała nawet brudna kropla.Potem, oślepiony pragnieniem, pożarł klejące zgniłki, które pospadały z drzew, razem z pełzającymi po nich czarnymi mrówkami.Po jakimś czasie Nephamael podszedł do niego i przytknął mu do ust krakersa.Corny pożarł go bezmyślnie.Krakers smakował jak trociny, ale to nie miało znaczenia.Nasycony krakersem, poczuł, jak przemożny głód ustępuje.Przykucnął pod jednym z drzew, odzyskując świadomość.Popatrzył na swoje brudne ręce, poplamione ubranie i na śmiejące się istoty – i przygryzł wargi, by nie zapłakać jak dziecko nad swoją bezradnością.–Spokojnie – powiedział Nephamael, klepiąc go po ramieniu.Corny wstał, zaciskając pięści.–Biedny Corny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]