[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieznajomy, wbrew jego oczekiwaniom, nie zaœmia³ siêz³owieszczo, wprost przeciwnie, wcale nie wygl¹da³ na uradowanego tryumfem wnegocjacjach.Pochyliwszy siê w siodle, splun¹³ do jaru.- Co ja robiê - powiedzia³ ponuro.- Co ja robiê najlepszego.No có¿, dobra.Spróbujê wyci¹gn¹æ ciê z tego, chocia¿ nie wiem, czy nie skoñczy siê tofatalnie dla nas obydwu.A jeœli siê uda, ty w zamian.Yurga skurczy³ siê, bliski p³aczu.- Dasz mi, to - wyrecytowa³ nagle szybko jeŸdziec w czarnym p³aszczu - co wdomu po powrocie zastaniesz, a czego siê nie spodziewasz.Przyrzekasz?Yurga zajêcza³ i szybko pokiwa³ g³ow¹.- Dobrze - skrzywi³ siê nieznajomy.- A teraz odsuñ siê.A najlepiej w³aŸ znowupod wóz.S³oñce zaraz zajdzie.Zeskoczy³ z konia, œci¹gn¹³ z ramion p³aszcz.Yurga zobaczy³, ze nieznajomynosi miecz na plecach, na pasie skoœnie przerzuconym przez pierœ.Mia³ niejasneodczucie, ze ju¿ kiedyœ s³ysza³ o ludziach w podobny sposób nosz¹cych broñ.Czarna, skórzana, siêgaj¹ca bioder kurtka z d³ugimi mankietami skrz¹cymi siê odsrebrnych æwieków mog³aby wskazywaæ, ¿e nieznajomy pochodzi z Novigradu lubokolic, ale moda na takie odzienie szeroko siê ostatnio rozprzestrzeni³a,zw³aszcza wœród miedziaków.Miedziakiem jednak nieznajomy nie by³.JeŸdziec, œci¹gn¹wszy juki z wierzchowca, odwróci³ siê.Na jego piersi ko³ysa³siê na srebrnym ³añcuszku okr¹g³y medalion.Pod pach¹ trzyma³ niedu¿y, okutykuferek i pod³u¿ny pakunek okrêcony skórami i rzemieniem.- Jeszcze nie pod wozem? - spyta³, podchodz¹c bli¿ej.Yurga zobaczy³, ¿e namedalionie wyobra¿ony jest wilczy ³eb z otwart¹, zbrojn¹ k³ami paszcz¹.Nagleprzypomnia³ sobie.- Wyœcie.WiedŸmin? Panie? Nieznajomy wzruszy³ ramionami.- Zgad³eœ.WiedŸmin.A teraz odejdŸ.Na drug¹ stronê wozu.Nie wychodŸ stamt¹di b¹dŸ cicho.Muszê byæ przez chwilê sam.Yurga us³ucha³.Przykucn¹³ przy kole, otulaj¹c siê opoñcz¹.Nie chcia³ patrzeæ,co robi nieznajomy z drugiej strony wozu, a tym bardziej na koœci na dniew¹wozu.Patrzy³ wiêc na swoje buty i na zielone, gwiaŸdziste kie³ki mchuporastaj¹cego przegni³e bale mostu.WiedŸmin.S³oñce zachodzi³o.Us³ysza³ kroki.Nieznajomy wolno, bardzo wolno wyszed³ zza wozu, na œrodek mostu.By³ odwróconyty³em - Yurga zobaczy³, ¿e miecz na jego plecach nie jest tym mieczem, którywidzia³ poprzednio.Teraz by³a to piêkna broñ - g³owica, jelec i okucia pochwyb³yszcza³y jak gwiazdy, nawet w zapadaj¹cym mroku odbija³y œwiat³o, chocia¿ ju¿prawie nie by³o œwiat³a - zgas³a nawet z³otopurpurowa poœwiata, jeszczeniedawno wisz¹ca nad lasem.- Panie.Nieznajomy odwróci³ g³owê.Yurga z trudem powstrzyma³ krzyk.Twarz obcego by³a bia³a - bia³a i porowata jak ser ods¹czony i odwiniêty zeszmatki.A oczy.Bogowie, zawy³o coœ w Yurdze.Oczy.- Za wóz.Ju¿ - wychrypia³ nieznajomy.To nie by³ g³os, który Yurga s³ysza³wczeœniej.Kupiec poczu³ nagle, jak okropnie dolega mu pe³ny pêcherz.Nieznajomy odwróci³ siê i wyszed³ dalej na most.WiedŸmin.Koñ przywi¹zany do drabinki wozu parskn¹³, zar¿a³, g³ucho za³omota³ kopytami obale.Nad uchem Yurgi zabzycza³ komar.Kupiec nawet nie ruszy³ rêk¹, by go odpêdziæ.Zabzycza³ nastêpny.Ca³e chmary komarów bzycza³y w zaroœlach po przeciwnejstronie jaru.Bzycza³y.I wy³y.Yurga, do bólu zaciskaj¹c zêby, zorientowa³ siê, ze to nie komary.Z mroku gêstniej¹cego na zakrzaczonym zboczu w¹wozu wy³oni³y siê ma³e,pokraczne sylwetki - nie wiêksze ni¿ cztery ³okcie, przera¿aj¹co chude, niczymkoœciotrupy.Wesz³y na most cudacznym, czaplim chodem, wysoko, ostrymi,gwa³townymi ruchami unosz¹c gruz³owate kolana.Oczy pod p³askimi, pobruzdzonymiczo³ami po³yskiwa³y im ¿Ã³³to, w szerokich, ¿abich paszczêkach b³yska³y bia³e,koñczyste kie³ki.Zbli¿y³y siê, posykuj¹c.Nieznajomy, nieruchomy jak pos¹g poœrodku mostu, uniós³ nagle praw¹ d³oñ,dziwacznie sk³adaj¹c palce.Potworne kar³y cofnê³y siê, zasycza³y g³oœniej, alenatychmiast znowu ruszy³y do przodu, szybko, coraz szybciej, unosz¹c d³ugie,patykowate, szponiaste ³apy.Po dylach, z lewej, zgrzytnê³y pazury, kolejny potworek wyskoczy³ nagle spodmostu, a pozostali runêli naprzód w niesamowitych podskokach.Nieznajomyzakrêci³ siê w miejscu, b³ysn¹³ miecz wydobyty nie wiadomo kiedy.G³owawdrapuj¹cego siê na most stwora wylecia³a na s¹¿eñ w górê, wlok¹c za sob¹warkocz krwi.Bia³ow³osy skokiem wpad³ w grupê innych, zawirowa³, r¹bi¹c szybkona lewo i prawo.Potwory, wymachuj¹c ³apami i wyj¹c, rzuci³y siê na niego zewszech stron, nie zwracaj¹c uwagi na œwietlist¹ klingê tn¹c¹ niby brzytwa.Yurga skuli³ siê przytulony do wozu.Coœ upad³o prosto pod jego nogi, obryzguj¹c go posok¹.By³a to d³uga, koœcista³apa, czteroszponiasta i ³uskowata jak kurza noga.Kupiec wrzasn¹³.Poczu³, jak coœ przemyka obok niego.Skurczy³ siê, chc¹c zanurkowaæ pod wóz, wtym samym momencie inne - coœ wyl¹dowa³o mu na karku, a pazurzaste ³apskachwyci³y go za skroñ i policzek.Zas³oni³ oczy, rycz¹c i szarpi¹c g}ow¹, zerwa³siê i rozko³ysanym krokiem wytoczy³ na œrodek mostu, potykaj¹c siê o lez¹ce nabalach trupy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]