[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Skorpion i Miranda wyszli, odwrócił się do łóżka.Brandon miał otwarte, peł-ne rozpaczy oczy.- Zabiłem ją, Neddie - wyszeptał chrapliwie.- Powiedziałem mu, że tego nie zro-bię.Powiedziałem, że nic mnie nie zmusi, ale i tak to zrobiłem.- Już cicho.- Benedick usiadł obok niego i wziął go za rękę.Pod paznokciaminadal była krew.- Kto ci kazał ją zabić? I kogo?- Wielki Mistrz - wydusił z siebie Brandon.- Nikt nie wie, kim jest, ale wszyscyprzysięgaliśmy mu posłuszeństwo.Powiedziałem, że nie mogę.za nic nie mogę.alenajwyraźniej to zrobiłem.Cały jestem umazany krwią.Wszędzie krew.na rękach, nanożu.- Ale nie pamiętasz, byś kogokolwiek zabił? - Benedick chwycił się ostatniej deskiratunku.Brandon niemal niezauważalnie pokręcił głową.- Nie jestem pewien, ale pamiętam, że ją widziałem.To jakaś biedna służąca, prak-tycznie dziecko.A on kazał mi robić tak straszne rzeczy.Nie mogłem, Neddie.Niemogłem, a jednak to zrobiłem.- Na pewno nie - zapewnił go Benedick kojącym tonem.- Nie masz tego w sobie.Nie jesteś zabójcą i nie dręczysz kobiet.- I tu się właśnie mylisz, Neddie.Nie masz pojęcia, co robiłem, jakie okropnościwidziałem.- Nawet nie wiem, ilu mężczyzn zabiłem.A co do kobiet.Nie chcesz wie-dzieć.Nie umiem z tym żyć.Nawet opium nie pozwala zapomnieć.Nie do końca.Niebędę obciążał cię swoimi wspomnieniami.Jestem potworem.Wyglądam jak potwór.Benedick patrzył na niego beznamiętnie.Brandon miał rację - nie chciał wiedzieć,ale jeśli brat pragnął się zwierzyć, wysłucha go.Wyciągnął rękę i odgarnął włosy z twarzy Brandona, tak jak wcześniej Miranda.- Wszystko będzie dobrze, stary - powiedział łagodnie.- Nic nigdy nie jest takstraszne, jak się wydaje.Śmiech Brandona zabrzmiał upiornie.T L R- Nie.Jest o wiele gorsze.- Opadł na poduszkę i zamknął oczy.- Wybacz mi, Ned-die.Po raz pierwszy od lat Benedick miał ochotę wybuchnąć płaczem.- Nie mam czego, braciszku - szepnął.- Zaufaj mi.Twój starszy brat wszystko na-prawi.Brandon jednak zdążył już zapaść w głęboki, pozbawiony marzeń sen.W drzwiachpojawiła się pokojówka, która odprowadziła lekarza.- Czy jaśnie pan chce, żebym posiedziała przy chorym? - zapytała szeptem.- Tak, dziękuję, Trudy.- Na szczęście pamiętał jej imię.Nie był najlepszym panemdla służby, ale traktował ich z dużo większym szacunkiem niż większość arystokratów.-Zawiadom mnie, kiedy znowu się obudzi.- Doktor mówi, że będzie spał przez dobę albo dłużej, aż trucizna ulotni się z ciała.Będę go doglądać i dopilnuję, żeby spał spokojnie.Benedick skinął głową.Ogarnął go głęboki niepokój, co było dziwne.PrzecieżBrandon wrócił bezpiecznie.Zabicie dziewczyny nie miałoby sensu, było zbyt wcześniena złożenie ofiary.Zastępy zamierzały czekać aż do pełni, która przypadała tej nocy.Oznaczało to, że jakieś biedne dziecko nadal jest uwięzione, a jutro zapewne bę-dzie martwe.Mógł usiąść i nic z tym nie robić albo zrobić to, co uważał za słuszne.Po-winien jechać do Kersley Hall i ich powstrzymać.Usłyszał jakiś hałas, gdy szedł po schodach.Ktoś się z kimś kłócił.Benedick za-trzymał się na półpiętrze i zamarł na widok bladej, zrozpaczonej twarzy Emmy Cadbury,z którą wykłócał się jeden z lokajów.- Jaśnie pana nie ma w domu dla kobiet twojego pokroju.Odejdź.Gdyby to był Richmond, na pewno by jej nie odprawił.- Proszę poczekać - powiedział Benedick i szybko zbiegł.- Jaśnie panie, ta kobieta myszkowała po domu - poinformował go lokaj.- Chybaweszła drzwiami dla służby.Mówiła, że szuka pana, ale kucharka twierdzi, że to jedna ztych jawnogrzesznic i nie ma prawa odwiedzać domu przyzwoitego dżentelmena.Chy-ba że ten po nią pośle.A jaśnie pan to pewnie po nią nie posyłał, z powodu zmartwieniaT L Rz bratem i w ogóle.- Z bratem? - wtrąciła się Emma Cadbury.- Co się stało z bratem waszej lordow-skiej mości?- Nie wydaje mi się, żeby to była pani sprawa - odparł ostro Benedick [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl