[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nebogipfel i ja mogliśmy jedynie kulić się w wodzie, pozostając pod powierzchnią tak długo, jak tylko byliśmy w stanie wytrzymać.W chwilach, gdy musieliśmy się wynurzać, by zaczerpnąć powietrza, trzymaliśmy ręce nad głową z obawy przed gradem rozżarzonych, spadających odłamków.Wreszcie po kilku godzinach Nebogipfel zdecydował, że można bezpiecznie zbliżyć się do lądu.Byłem wyczerpany i miałem ręce i nogi zdrętwiałe od długiego przebywania w wodzie.Na twarzy i szyi czułem pieczenie od oparzeń i byłem strasznie spragniony, ale mimo to musiałem nieść Morloka przez większą część drogi powrotnej do brzegu, gdyż jego wątłe siły wyczerpały się na długo przed końcem naszej ciężkiej próby.Plaża zmieniła się prawie nie do poznania.To już nie było to przyjemne miejsce, gdzie wykopywałem małże z Hilary Bond zaledwie kilka godzin wcześniej.Na piasku porozrzucane były szczątki lasu – wiele połamanych gałęzi i kawałków pni, niektóre z nich nadal się tliły – a po krostowatej powierzchni płynęły mętne rzeczułki.Docierający z lasu skwar był nadal prawie nie do wytrzymania – w wielu miejscach wciąż płonął ogień – a nad wzburzonymi wodami wznosiły się wysokie, fioletowoczerwone słupy płomieni ze spalającego się karolinu.Minąłem spalone zwłoki, chyba pisklęcia diatrymy, i znalazłem w miarę czystą połać piasku.Odgarnąłem warstwę popiołu, która tam osiadła, i położyłem Morloka na ziemi.Znalazłem strumyk i nabrałem wody w dłoń.Ciecz była mętna i zanieczyszczona czarną sadzą – domyśliłem się, że pływają w niej spalone resztki drzew i zwierząt – ale byłem tak spragniony, że nie miałem innego wyboru, jak tylko napić się jej wielkimi łykami z brudnej ręki.– No cóż.– odezwałem się głosem, który wskutek dymu i wyczerpania przemienił się w charkot – Cholernie piękna sytuacja.Człowiek obecny jest w paleocenie niecały rok.a już zdarza się coś takiego!Nebogipfel poruszył się.Próbował wsunąć pod siebie ręce, ale ledwie zdołał unieść głowę.Zgubił maskę i olbrzymie, luźne powieki zakrywające jego delikatne oczy pokryte były warstwą piasku.Poczułem się dziwnie roztkliwiony.Jeszcze raz ten biedny Morlok musiał być świadkiem spustoszeń wojennych dokonywanych przez ludzi – członków mojej własnej, ohydnej rasy – i w rezultacie cierpieć z tego powodu.Delikatnie, jakbym miał do czynienia z dzieckiem, uniosłem go z piasku, odwróciłem i posadziłem.Jego nogi spoczywały bez czucia niczym kończyny szmacianej lalki.– Spokojnie, staruszku – powiedziałem.– Jesteś już bezpieczny.Odwrócił się oślepiony w moim kierunku, a z jego sprawnego oka płynęły rzęsiste łzy.Wymamrotał coś swoim płynnym głosem.– Co? – Pochyliłem się, żeby go zrozumieć.– Co mówisz?Przemówił w moim języku.–.nie jest bezpiecznie.– Co takiego?– Nie jesteśmy tu bezpieczni.Absolutnie.– Ale dlaczego? Ogień nas teraz nie dosięgnie.– Nie chodzi o ogień.ale o promieniowanie.Nawet po wygaśnięciu płomienia.po tygodniach, po miesiącach, radioaktywne cząstki nadal pozostaną.Promieniowanie przeniknie przez skórę.To nie jest bezpieczne miejsce.Ująłem jego chudy, blady jak papier policzek w dłoń.I w tym momencie – poparzony, niewiarygodnie spragniony – doznałem uczucia, jakbym chciał to wszystko rzucić i posiedzieć sobie na tej zniszczonej plaży, bez względu na ogień, bomby i cząstki radioaktywne: posiedzieć i poczekać, aż pogrążę się w ostatecznej ciemności.Ale pozostały mi resztki sił i zaniepokoiło mnie słabe ożywienie Morloka.– A zatem – odezwałem się – odejdziemy stąd i zobaczymy, czy uda nam się znaleźć jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli odpocząć.Ignorując ból popękanej skóry na ramionach i twarzy, wsunąłem ręce pod jego zwiotczałe ciało i podniosłem go.Było już późne popołudnie i światło znikało z nieba.Po 337 przejściu mniej więcej mili znaleźliśmy się na tyle daleko od centrum ognia, że niebo nie było tu zasnute dymem, ale purpurowy słup nad wydrążonym przez karolin kraterem wciąż oświetlał ciemniejące niebo, prawie tak równomiernie jak reflektory, które rozjaśniały londyńską kopułę.Przestraszył mnie młody pristichampus, który wyskoczył z lasu.Żółto-biały pysk bestii był szeroko rozwarty, kiedy zwierz próbował zaczerpnąć powietrza, i zobaczyłem, że stwór wlecze za sobą jedną tylną nogę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]