[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Model T?– Nie, coś większego.Taśma montażowa.– Ford tego nie wymyślił – sprostował od razu Hammond.– Już w 1795 roku Królewska Marynarka montowała w ten sposób okręty w Chatham.– Myślę, że coś podobnego widać też na egipskich freskach wtrącił Atheridge.– Nie będziemy się o to spierać – stwierdziłem.– Ale skorzystamy z pomysłu.Zbudujemy prosty szkielet A-gonu – wystarczą wbite w piasek żerdzie, wyznaczające kształt konstrukcji.Ludzie będą przechodzili od jednego do drugiego stanowiska.Na tym polega różnica między naszą linią montażową, a tymi w Cowley lub Chicago.Każdy będzie wykonywał tylko jedno zadanie.Najpierw trzeba ułożyć deski i postawić na nich beczki, potem wsunąć między żerdzie boczne ścianki, dobrze je mocując, a na końcu przytwierdzić górną pokrywę.Wszyscy uważnie słuchali.Nieoczekiwanie zabrał głos Antoine Dufour.Mówił dobrze po angielsku, ale z wyraźnym obcym akcentem.– Pracowałem w tym systemie – oznajmił.– Myślę, że lepiej będzie zastosować model japoński.Nie da się tu pracować na akord.Kiedy zbyt wielu ludzi będzie przechodziło z miejsca na miejsce, może powstać zamieszanie.Każdy zespół powinien zająć swoje stanowisko.Wystarczyło tylko chwilę pomyśleć, żeby stwierdzić, że ma rację.– Wspaniale, Antoine – pochwaliłem go.– Tak będzie lepiej.Każdy zespół buduje cały A-gon, od początku do końca.Oddzielna ekipa zajmie się dostarczaniem materiałów, a jeszcze inna przetaczaniem beczek.Kilku naprawdę silnych ludzi będzie transportować gotowe A-gony nad jezioro, prawdopodobnie ciągnąc je na matach.Może przydadzą się do tego gumowe wycieraczki, które mamy w ciężarówkach.Spojrzałem na Dufoura.– Mówisz, że znasz się trochę na tej robocie.Może byś pokierował ludźmi, wspólnie z Danem?Pomyślał chwilę, po czym odparł:– Dobrze.Zajmę się tym.Wyrażając zgodę potwierdził swoją wiarę w powodzenie planu i bardzo mi pomógł przekonać do niego pozostałych członków ekipy.Zadawano pytania, podsuwano różne pomysły.Robiłem notatki, a w końcu podniosłem rękę, aby wszystkich uciszyć.– Wystarczy – powiedziałem.– Wysłuchajmy teraz doktora Kata.Doktor przekazał nam krótki raport o stanie zdrowia Langa oraz Wingsteada, który teraz mocno spał, a po kilkudniowym odpoczynku powinien szybko odzyskać siły.– Siostra Maria czuje się o wiele lepiej – stwierdził – a opiekowanie się panem Wingsteadem stanowi dla niej doskonałe zajęcie.Potrafi o niego zadbać.Nie poznałem bliżej starszej zakonnicy, ale jeśli była podobna do siostry Urszuli, Geoff Wingstead będzie musiał z pewnością się zamknąć i słuchać jej poleceń.Doktor powiedział też, że w miejsce wyleczonych pacjentów zjawiali się natychmiast nowi, wymagający pomocy z powodu wycieńczenia, chorób lub wypadków.W krytym palmowymi liśćmi szpitalu panował ciągły ruch.– Harry ma dla nas w zanadrzu dobre wiadomości – powiedziałem, odwracając się do Zimmermana.– Znaleźliśmy tartak – oznajmił radośnie.– Przywieźliśmy dwie ciężarówki sprzętu i materiałów.Piły łańcuchowe, siekiery, młotki, gwoździe i śruby, całe mnóstwo rzeczy.Mają tam też duże piły maszynowe, ale są im potrzebne.– Ale załatwiłeś coś jeszcze, prawda? – podpowiedziałem.– Tak.Deski – stwierdził z zadowoleniem.– Przywieziemy je rano.Mamy więc z głowy jeden istotny problem.Będziemy też mogli przyciąć szybko do dokładnych wymiarów wsporniki do klatek.– Zebrani przyjęli tę wiadomość z większym entuzjazmem niż mogłem oczekiwać, zważywszy jak bardzo byli zmęczeni.– Zdumiewająca historia – powiedziała doktor Marriot.– Widziałam ten pański A-gon.To bardzo krucha konstrukcja.– Podobnie jak skorupka jajka – odparłem.– Ale jajko, zanurzone na głębokość stu dwudziestu metrów, w torbie przywiązanej do łodzi podwodnej, wcale nie pęka.A-gon wytrzyma bardzo duże obciążenie.– Musimy myśleć także o pańskiej wytrzymałości – stwierdziła, wywołując salwę śmiechu.Nastrój załogi wyraźnie się poprawił.Byłem rad, że zakończyliśmy zebranie, nie omawiając w ogóle planów zaatakowania promu, choć wszystkie nasze przygotowania zmierzały do tego celu.Ludzie, którzy mieli towarzyszyć mi w wyprawie motorówką, zostali, aby jeszcze się naradzić.Postanowiliśmy wyruszyć o świcie i po powrocie jak najszybciej przystąpić do pracy.Sadiq został o wszystkim poinformowany i zgodził się, choć bez entuzjazmu, popłynąć z nami, by popatrzeć sobie z bliska na nieprzyjaciół.Położywszy się jakiś czas później, spoglądałem na majaczący nam nad głowami ciemny kształt platformy – ledwo widoczny w słabym świetle, groteskowy kontur.Zastanawiałem się, co my do cholery z nią zrobimy.Miałem do przemyślenia wystarczająco dużo spraw, by nie zmrużyć oka przez całą noc.W końcu jednak zmorzył mnie sen i ocknąłem się dopiero trzy godziny przed świtem, obudzony delikatnie przez Hammonda.25Spotkaliśmy się w środku nocy na molo, trzymając w rękach osłonięte latarki i starając się minąć bezszelestnie polanę porośniętą krzakami.Nie mogliśmy przejść zupełnie nie zauważeni, była to jednak próba przed późniejszą, wymagającą zachowania ciszy, akcją.Hammond wylał wcześniej wodę z motorówki i sprawdził silnik, który funkcjonował z właściwą tym urządzeniom precyzją, to znaczy miał swoje kaprysy i od czasu do czasu dławił się i zacinał, przyprawiając nas o szybsze bicie serc.Dysponowaliśmy zapasem paliwa, dwiema kotwicami, z których jedna mogła w razie potrzeby posłużyć do zaczepienia łodzi o brzeg, kilkoma pojemnikami na wodę i paroma długimi zwojami lin.Znaleźliśmy wiosła, ale mieliśmy tylko jedną dulkę, ktoś wytoczył więc drugą z kawałka żelaza.Aby nie skrzypiały, owinęliśmy je obie – tę mniej i tę bardziej kształtną – w szmaty.Do wylewania wody najlepiej nadawały się obcięte u góry puste puszki po piwie.W piątkę z trudem mieściliśmy się w łodzi.Hammond i McGrath usiedli na środku przy wiosłach, gdyż silnik zamierzaliśmy uruchomić dopiero po odpłynięciu od brzegu, ja jako najlżejszy siedziałem z przodu, a Zimmerman i Sadiq cisnęli się na ławce z tyłu.Nie miała to być wycieczka dla przyjemności.– Co z krokodylami? – zainteresował się Hammond.Zimmerman, który spędził w Afryce wiele lat, prychnął pogardliwie.– Nie ma o czym mówić, Ben.One lubią mielizny, zresztą i tak nie ruszą się przed świtem.To leniwe bestie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]