[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strach jest najgorszym doradcą, bo sprawia, że człowiek głupieje.- Był pan w policji nowojorskiej? - Tak.- Dlaczego pan odszedł? Uśmiechnął się i otworzył przed nią drzwi.- Gdzie są zajęcia?- Na rogu Czterdziestej Czwartej i Madison.Możemy tam pójść?- Tak.Może mi pani zaufać - powiedział Taylor.- Chodźmy.To długi spacer.Rozumiem, że chodzi pani pieszo, żeby nie przytyć.Lindsay skinęła głową.Taylor przyglądał się, jak ćwiczyła na sali gimnastycznej Lin Ho.Była niezła.Była silna, wytrzymała i miała dobrą koordynację ruchów.Problem polegał na tym, że można było przewidzieć, jaki ruch wykona.Jej intencje były czytelne.Może powinien jej udzielić instrukcji? Specjalista zrobiłby z niej miazgę.Taylor mógłby jej pokazać, jak wygląda prawdziwe oblicze Nowego Jorku.Wzdrygnął się na tę myśl.On, S.C.Taylor, ten doskonały gliniarz, który walczył o prawo i porządek, który wierzył w sprawiedliwość.Ellie zabiła się, wyskakując przez okno w prywatnej szkole.Dobry Boże, ten pogrzeb - byli tam matka i wuj Ellie.Obejmowali się, a potem ten łajdak rzucił na trumnę czerwoną różę.Taylor omal go wtedy nie pobił.Ale się opanował.Nie na długo.Wyciągnął wuja z jego luksusowego mieszkania i sprał mu mordę.Dziwne, bo wcale nie poczuł się lepiej.Facet miał czelność jeszcze mu grozić.Miał czelność wrzeszczeć, że to była wina Taylora.Rozwścieczony Taylor przyłożył mu jeszcze raz.Ale Ellie i tak nie żyła.Została pogrzebana na cmentarzu Mountain View.Taylor czasami tam bywał.Nie sprawdził, co zrobiła jej matka.Po prostu nic go to nie obchodziło.Ale wuj Bandy wyzdrowiał i Taylor wiedział, że prowadzi się tak jak dotąd.Miał władzę i pieniądze, to, co najważniejsze.Wyszedłszy z Eden po lekcji karate, wciąż rozmyślał o Ellie.Lindsay zastanawiała się, czym jest taki zaabsorbowany.Był roztargniony.Zatelefonowała z szatni i zastała Glena.- Szef wyszedł, Eden.Powiedział, że wyjeżdża na długi weekend.- Dlaczego wynajął Taylora, Glen? Czy Demosowi ktoś groził?- Tak, kochanie.Nie lekceważ Demosa i nie odsyłaj faceta.Niech cię ochrania.Jest dobry w swojej branży.I czyż nie jest milutki? Przyjrzałaś się jego barom? A ten słodki maleńki dołeczek w brodzie?- Tak.Masz rację, Glen.Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.- Trzymaj się, Eden.Jeśli go zaciągniesz do łóżka, wydrapię ci oczy.Lindsay posłusznie się roześmiała.ROZDZIAŁ 11Taylor/EdenTaylor zatelefonował do Valerie z mieszkania Eden.Spytał ją, jak się czuje, na co uzyskał odpowiedź taką jak zwykle, że czuje się świetnie, jest zadowolona, była na zakupach i kupiła to i owo, tęskni za Taylorem, a następnie spytała, co u niego.Wszystko jednym tchem, niezmiennym tonem.- Nie przyjdę dziś wieczorem - powiedział, z żalem, który wyraźnie brzmiał w jego głosie.- Tak, wiem, że chciałaś obejrzeć ten film, ale mam pracę i będę uwiązany do końca tygodnia, a może nawet w przyszłym tygodniu.Przykro mi, kochanie.Odsprzedam bilety i kupię nowe na przyszły weekend, dobrze? A może wolisz, żebym ci je przysłał i pójdziesz z kimś innym?- Nie chcę iść z nikim innym! Jesteś z kobietą, prawda?- Tak, na tym właśnie polega ta praca.To tylko praca, Valerie, nic więcej - dodał, usłyszawszy podejrzliwy ton.- Mówiłem ci, że czasem tak się zdarza.O co ci chodzi?- Kłamiesz! - wybuchła gwałtownie.- Niech cię szlag! Jak jej na imię? Jesteś taki sam jak wszyscy cholerni mężczyźni! Powiedz mi, jak się nazywa!Taylor odsunął słuchawkę od ucha.Valerie krzyczała na niego, wrzeszczała.Nie mógł w to uwierzyć.Nie milkła, bryzgała jadem, wyzywała go od kłamców, oskarżała o to, że ją zdradza z młodszą, o to, że kłamie, kłamie, kłamie.Taylor milczał.Co jeszcze mógł dodać? Chryste, a wydawało mu się, że ją zna.Pomyślał o jej dowcipie, wspaniałym ciele, o niezaprzeczalnym intelekcie pod tą piękną powłoką.Ale nigdy nie podejrzewał, że drzemie w niej taka furia.Jak może być zazdrosna? Czy jakiś facet zranił ją w przeszłości? Uważał, że to niemożliwe, przecież tak doskonale panowała nad sytuacją.Na Boga, była najpiękniejszą kobietą, jaką widział w całym swoim życiu.Czyste szaleństwo.Kiedy się wreszcie wyładowała, Taylor był zły i zniecierpliwiony.- Przykro mi, że mi nie ufasz, Valerie.Mylisz się.Zatelefonuję do ciebie w poniedziałek.Będę się wtedy spodziewał przeprosin.Po chwili wahania zaczęła od nowa.Taylor spokojnie odłożył słuchawkę.Odwrócił się i zobaczył Eden, stojącą w drzwiach kuchni.Przyglądała mu się, z głową przechyloną w niemym pytaniu.- Nigdy nie wiadomo, co siedzi w drugim człowieku - powiedział.- Nie wiadomo - zgodziła się Eden.- Może lepiej nie wiedzieć.Czego się pan napije? Wody sodowej? Herbaty?Najlepsze byłoby piwo, ale co tam.- Wolę herbatę.Eden zniknęła w kuchni.Pomyślała - Taylor ma kogoś.I tak jest lepiej.Nie musi się go obawiać.Zastanawiała się, dlaczego kobieta, do której zatelefonował, może być wściekła na kogoś, kogo nigdy nie widziała.Dziwne.Taylor usiadł na ogromnej sofie, krytej materiałem w jaskrawy wzór i zarzuconej barwnymi poduszkami.Odchylił się na oparcie i rozejrzał po pokoju.Był duży, ale przytulny.Taylor czuł się w nim dobrze, chociaż był pedantem, a w pokoju panował spory nieład.Stał tu bambusowy stolik, zawalony książkami.Inna sterta książek piętrzyła się na podłodze obok sofy.Naprzeciw niej znajdowały się dwa bujane fotele, a pomiędzy nimi lampa.Taylor spojrzał na książki.Przeważnie tanie wydania.Eden miała gust eklektyczny.Były tam kryminały, powieści szpiegowskie, romanse historyczne oraz książki z gatunku science fiction.Miała wszystkie powieści Dicka Francisa.A także, co Taylora zaskoczyło, książki z dziedziny architektury; wielkie opasłe tomiska, jakie zwykle pieczołowicie układa się na półkach, aby zrobić wrażenie na gościach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]